Śnieg zalegający na dziedzińcu sprawiał, że klasztor wydawał się bardziej mroczny, a jego wnętrza nieprzystępne. Dziewczęta opatulone w peleryny wracały przez ogród z porannej modlitwy. Tylko jedna z nich wydawała się zadowolona. Maria uwielbiała zimę, jej unikalne piękno i to, że śnieg potrafił ukryć wszechobecną brzydotę, która miała powrócić dopiero wiosną.
Szła na końcu pochodu wyłapując co chwilę fragmenty rozmowy Brit i Eryki, które śmiały się z jednej z sióstr. Wolała skupić się na padającym z nieba puchu, który powoli zasypywał ślady dziewcząt. Wiatr delikatnie bawił się jej czarnymi lokami, tworząc wymyślną plątaninę na jej głowie.
Zwolniła kroku, reszta dziewczyn powoli znikała w budynku. Usłyszała jeszcze tylko siostrę Emilię ponaglającą dziewczęta. Nareszcie została sama. Rozejrzała się dookoła, uwielbiała widok drzew pokrytych śniegiem i tę ciszę, którą zapewniał brak chłopów na polach. Słyszała tylko wiatr, zamknęła oczy, by nacieszyć się spokojem.
Przerażona otworzyła oczy, gdy usłyszała trzask. Zaniepokojona spojrzała w stronę klasztoru jednak w pierwszej chwili nie zauważyła nic niepokojącego. Dziwny głos w głowie jednak nakazał jej ukrycie się za pobliskim drzewem. Wyjrzała zza przeszkody i zauważyła dziwną postać odzianą w ciemną pelerynę z kapturem, która szybkim tempem kierowała się w stronę lasu.
Z pewnością był to mężczyzna, na co wskazywała potężna sylwetka, jednak coś w jego posturze wskazywało na odmienność. Nie widziała dokładnie jednak wydawało jej się, że człowiek uciekający właśnie z klasztoru miał na plecach garb, była pewna, że utykał na jedną nogę.
-Mario pośpiesz się! - usłyszała niespodziewanie głos Brit
-Już idę-odkrzyknęła. Gdy ponownie spojrzała w kierunku lasu nikogo już tam nie było. Ostrożnie podeszła do wejścia co chwilę oglądając się za siebie. W holu czekała na nią przyjaciółka.
-Pospiesz się, matka przełożona będzie zła, jeśli spóźnimy się na śniadanie. - Na twarzy Brit pojawił się wyraz niezadowolenia. Matka Klara ceniła sobie punktualność, a jej kary uchodziły za bardzo surowe. - Nie chcę czyścić klas za karę- narzekała.
Maria westchnęła ostatni raz spojrzała tam, gdzie widziała mężczyznę i udała się wraz z przyjaciółką w stronę wieczernika.Przy drewnianych stołach zasiedli już wszyscy. Matka przełożona spojrzała na nie z naganą.
-Po śniadaniu chcę was widzieć w moim gabinecie- srogość jej głosu mroziła krew w żyłach. Przyjaciółki pokiwały smętnie głowami i usiadły na swoich miejscach.
Dziwny mężczyzna nie chciał opuścić jej myśli. Wiedziała, że nią da rady nic przełknąć. Dłubała niedbale widelcem w jajecznicy. Rozmyślania przerwał jej przepraszający ton i mokra suknia.
-Przepraszam Mario, nie chciałam - Ośmioletnia Klementyna patrzyła na nią ze skruchą. Przewróciła kubek z wodą, która zmoczyła suknię Marii.
-Nic się nie stało kochanie, masz weź mój kubek — Maria podała napój dziewczynce, która z radością wyciągnęła ku niemu swoje pulchne dłonie.Klementyna upiła duży łyk wody i nagle zaczęła się dusić, z jej ust sączyła się piana. Przerażone dziewczęta zaczęły krzyczeć, jedna z sióstr natychmiast pojawiła się u boku Mari ciągnąc ją w stronę wyjścia. Ostatnim co zobaczyła było martwe ciało dziewczynki.