Był sobie piękny, słoneczny, lipcowy poranek w Stargardzie, małym mieście na zachodzie Polski. Około dziewiątej zarówno budzik, jak i mój kot zaczął szaleć, jakby diabeł lub bóg rudości w nich wstąpił. Kiedy uderzyłem któreś z nich, może urządzenie, może zwierzę, zwlokłem się z łóżka. Zaraz po umyciu się zbiegłem na dół, do kuchni, by wrzucić coś na ruszt. Pomiędzy drugą a trzecią kanapką dostałem dwa SMS-y, jeden od Kamila, a drugi od Wiktorii. Nie zdążyłem ich jednak przeczytać, gdyż ktoś zaczął zapamiętale walić w moje drzwi. Zza drzwi wyskoczyła na mnie wcześniej wspomniana dwójka, jedno z nich bardziej zdenerwowane od drugiego.
- Na którą miałeś nastawiony budzik? - powiedział chłopak, prawie krzycząc.
- Czekaliśmy prawie godzinę! - dorzuciła równie mocno wyprowadzona z równowagi dziewczyna. Widząc jej minę postąpiłem krok w tył, w geście samoobrony. Wyglądała, jakby chciała uderzyć Kamila. Albo mnie.
- Spokojnie... - zacząłem, lecz odpowiedziały mi wściekłe spojrzenia, pod których naporem postąpiłem kolejny krok do tyłu. Zaczęli wyrzucać swoje żale w moją stronę i jak na początku słuchałem, tak po chwili zmyłem się do siebie. Nawet nie zauważyli, a ja zyskałem chwilę na spakowanie się, co zrobiłbym normalnie dnia poprzedniego. Gdybym pamiętał. Do plecaka wrzuciłem zestaw ubrań i kilka innych przydatnych do życia przedmiotów, po czym wróciłem do przyjaciół, którzy wciąż się kłócili, lecz teraz na temat zupełnie nie związany z naszą wycieczką. w kieszeni ciążyła mi moja nieodłączna towarzyszka podróży, Ocarina. Bez przepraszania przerwałem im i zamknąłem drzwi na klucz i z plecakiem na plecach ruszyłem przed siebie. Po kilku krokach dogonili mnie.
Niedługo później dołączyła do nas reszta paczki. Ciemnowłosy Adam wraz z Krzyśkiem i Wiktorią pogrążyli się w rozmowie o nowym Spidermanie i jego roli w powiększającym i wzbogacającym się o coraz to nowsze i bardziej barwne postacie kinowe uniwersum Marvela.
Dziewczyny natomiast wciągnęły mnie w bardzo intrygującą rozmowę na temat pogody, gdyż wymienialiśmy się najbardziej zwariowanymi pomysłami. W pamięć zapadł mi zwłaszcza deszcz chmur, który to wymyślił Kamil, aktywnie nie angażujący się w żadną z rozmów. Każdy przecież chociażby raz myślał o tym jak smakują, pachną, czy nawet jakie w dotyku są obłoki. Tematu nie zmieniliśmy nawet gdy już doszliśmy na stację kolejową. Wszyscy weseli czekaliśmy na pociąg, gdy ona powstała. Była to otchłań, powszechnie znana jako Czarna Dziura, pochłaniająca wszystko co napotkała, a w efekcie całe światy, w cząstkach rozrzucając je po całym wszechświecie. Nie zdążyliśmy nawet mrugnąć przed wciągnięciem. Nim zdążyłem zorientować się w sytuacji dostałem jakimś ciężkim przedmiotem w głowę, stawiam na kowadło, które odepchnęło mnie w stronę odwrotną niż przemieszczała się moja grupa. Adam był z nich najbardziej opanowany, ale to Kamil zauważył co się stało i próbował mnie złapać. Oddalałem się jednak zbyt szybko, w czego wyniku moja głowa po raz kolejny w coś uderzyła. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się mroczki. Starałem się nie odlecieć, lecz mimo moich starań po chwili pochłonęła mnie ciemność.