Bez wyjścia [Mike x Reader]

387 25 36
                                    

            Stał przy oknie, nie odzywając się przez jakiś czas, a jego masywna sylwetka rzucała monstrualny cień na pokój. Zachodzące słońce wylało krwawą plamę ponad horyzontem.

- Pierwszy raz za murami - rzucił Zacharius cierpko, niemal kąśliwie, choć nie byłaś pewna, dlaczego. Wciąż nie chciał na ciebie spojrzeć. - Nic się nie bój. To minie szybciej niż myślisz.

- Wiem - odparłaś, dopiero wtedy uświadomiwszy sobie, jak bardzo zaschło ci w gardle.

Powoli obejrzał się przez ramię i zerknął na ciebie kątem oka, dzięki czemu mogłaś bez przeszkód zobaczyć jego profil. Biła od niego troska zajadle kłócąca się z szorstkim tonem świeżo upieczonego pułkownika.

- To raczej ty się boisz - skonstatowałaś po chwili, kiedy w srebrnych oczach zobaczyłaś wszystko, co konieczne. Nie mogłaś przy tym pohamować zwycięskiej nuty, która nieproszona zakradła się do tego stwierdzenia.

- Nie boję się - zaprzeczył spokojnie i na powrót obrócił twarz ku widokom za oknem. - Jestem przerażony.

Klucz dzikich gęsi przepłynął po ciemniejącym błękicie, pochłanianym od dołu przez czerwień i złoto. Ptaki zaburzyły aksamitną fakturę bezchmurnego nieba, zmierzając w swojej wolności tam, gdzie ludzkość nie zdołała spojrzeć od wieku. Kolejny dzień zapowiadał się pięknie, bez opadów i silnego wiatru, bez tych wszystkich złośliwych czynników, które ograniczały widoczność, bawiły się flarami i szarpały ludzkim życiem jak zabawką.

Klucz dzikich gęsi zafalował w przejrzystym powietrzu, śmiejąc się z ciebie i Zachariusa, zamkniętych w milczącej, niewidocznej z waszego okna klatce. Tak, to było wasze okno, przy którym tylekroć staliście w milczeniu, by ostatecznie wywlec na zewnątrz ciążące wam strapienia. Tym razem było tak samo - a właściwie inaczej, bo o wiele gorzej. Cisza, która znów zapanowała, zdawała się przeradzać stopniowo w szyderczy chichot losu. Przełknęłaś z trudem ślinę, szamocząc się w duchu, by odnaleźć w sobie jakąkolwiek logiczną myśl. Coś, co mogłabyś ofiarować przełożonemu. Jednak jedyne, co odnajdywałaś w pamięci, to jedna wielka luka, pustka niemająca nic wspólnego z pocieszeniem. Nagle zapomniałaś, jak to jest być czującą istotą, człowiekiem z krwi i kości. Nazajutrz miałaś stać się - oficjalnie, bezsprzecznie i nieodwracalnie - pionkiem rzuconym na planszę okrutnego przypadku, który wyzuwa ze złudnego wrażenia "bycia potrzebnym", a w zamian daje kolejny bezbrzeżny ocean pustki. Szczęściarze, powracający żywi z wyprawy, musieli ten bezkres zamknąć w swoich ciałach i iść dalej, rozrywani na strzępy przez świadomość okrucieństwa, jakie czekało na niekochanych, wyszydzanych śmiałków. Zniszczeni i rozpadający się, a mimo wszystko cali i na pewno zdrowsi niż ci, którzy sami zamykali się w parszywych norach egoizmu.

Chciałaś podejść do Zachariusa, złapać go za rękę i tak zostać już na wieczność, czując na dłoni jego ciepły uścisk i szorstką skórę. Nic więcej. Po prostu być przy nim, nie musząc myśleć o śmierci, stać w plamie światła, które wlewało się przez szyby leniwie jak miód. Widzieć kątem oka jego unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, wdychać jego zapach, który kojarzył ci się z domem. Trwać bezpiecznie, patrzeć na klucz dzikich gęsi, na gasnący dzień, który jednak nie skończyłby się nigdy. Gdyby można było zatrzymać tę chwilę, uchwycić ją tak, jak malarz zatrzymuje wizję na płótnie.

Gdyby można było podejść do Zachariusa i złapać go za rękę. Ale to graniczyło z cudem. A cuda w tym świecie zdarzały się tak rzadko.

- Mike.

Odwróciliście się natychmiast, a szklana, milcząca powłoka intymności została skruszona w sekundę. To, co było wasze, rozsypało się pod wpływem cichego, ale stanowczego głosu intruza.

Jednostrzały [SnK]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz