Zawsze marzyłam o tym, żeby iść na dobre studia więc bardzo ucieszyło mnie to, że dostałam się na Harvard będąc jedną z pierwszych osób na liście. Cieszyło mnie to także niezmiernie z tego powodu, że mój dom rodzinny mieścił się jakieś 40 minut drogi pociągiem od kampusu, więc nie musiałam wyprowadzać się z domu. Nie zrozumcie mnie źle. Chciałam się usamodzielnić, ale odkąd zmarł mój ojciec, mama nie najlepiej sobie radzi. Chciałam zostać po to by pomóc jej wyjść z dołka. Tak więc codzienną drogę na zajęcia pokonywałam pociągiem. Lubiłam nimi jeździć, kojarzyły mi się zawsze z początkami XX wieku. Czasami tak niedawnymi, a tak różniącymi się od tych naszych. Pociągi kojarzyły mi się wręcz romantycznie. Z tymi wszystkimi pożegnaniami i przywitaniami. Z bólem, rozstaniem, ale i z powrotem do ukochanej osoby. Często siadałam przy oknie i oglądając widoki słuchałam ulubionej muzyki i myślałam. Zdarzało mi się też czytać książki, ale to rzadziej, ze względu na chorobę lokomocyjną.
Jednak od miesiąca nie patrzę już przez okno. Jest listopad, a ja jestem na drugim roku. W pociągu spotykam dziewczynę. Zawsze siedzi na siedzeniach równoległych do moich. Jest przepiękna i tajemnicza. Nigdy nie ukrywałam tego, że jestem biseksualna, a raczej tego, że po prostu jeżeli kogoś pokocham, to nie spojrzę na płeć. Nie chciałam się ograniczać. Niejednokrotnie utonęłam w oczach dziewczyny, tak samo jak ona w moich. Wysyłałyśmy sobie spojrzenia, uśmiechy, wysyłałyśmy sobie miłość. Czułam ją od niej, a ona ode mnie. Rozumiałyśmy się bez słów. Całe 40 minut, obie ze słuchawkami w uszach patrzyłyśmy na siebie, jednak nigdy żadna z nas nie rozpoczęła rozmowy.
Na zajęcia jeżdżę dużo chętniej od kiedy jeżdżę z nią. Czuję jakby nadawała mojemu życiu pewien sens. Czuje, że przy niej uśmiecham się szczerze, czuję te słynne motylki w brzuchu, czuję dreszcze i ciarki. Pragnę by z nią porozmawiać, dotknąć. Pragnę by ona porozmawiała ze mną, dotknęła, ale się boję. Boję się odrzucenia. Przy niej wyglądam zwyczajnie. Jest idealna. Przynajmniej dla mnie.
Właśnie wychodzę z domu. Czeka mnie dziesięciominutowy spacer na pobliski dworzec, zakup biletu, oczekiwanie kolejnych dziesięciu minut na pociąg, a potem pięciu na odjazd. Tajemnicza ukochana zawsze wbiega do pociągu w ostatniej chwili, a ja zawsze boję się, że nie będzie dla niej miejsca, lub nie przyjdzie.
Pewnego dnia nie przyszła. Odchodziłam od zmysłów bardziej niż matka, której dziecko nie odbiera telefonu, chociaż już dawno powinno być w domu. Bardziej niż kobiety, których mężowie są na wojnie. To jaką miłością darzyłyśmy siebie było wyjątkowe i nikt tego nie zrozumie. Mało osób doświadcza tego co my. Byłam wrakiem człowieka. Nieobecna na zajęciach, nieobecna w domu, nieobecna nigdzie. Nie mogłam pić, jeść, funkcjonować. Dobrze, że trwało to jeden dzień.
Podczas moich przemyśleń dotarłam do pociągu. Zakupiłam bilet życząc pani kasjerce miłego dnia i zadowolona poszłam czekać na moją żelazną taksówkę. Odkąd widuję ją mam ochotę żyć i czuję, że mam dla kogo wstawać każdego dnia.
Pociąg nadjechał. Wsiadłam i udałam się w kierunku mojego stałego miejsca.
Minęła pierwsza minuta.
Minęła druga minuta.
Minęła trzecia minuta.
Minęła czwarta minuta.
Minęła piąta minuta.
Odjechałam bez niej.
Mam nadzieję, że wszystko dobrze. Co jeśli coś jej się stało? Nikt mi nawet o tym nie powie, nie znam nawet jej imienia. Ludzie myślą, że jestem dla niej nikim, że ona jest dla mnie nikim. Nikt nie wie i nie rozumie tego co nas łączy. Czemu nigdy o tym nie pomyślałam? Nie wpuszczą mnie nawet do szpitala, jak jakimś cudem ją odnajdę. Kolejny dzień będę wrakiem i nie mam pewności czy przez kolejne dni też się nim stanę.
Kolejny dzień bez niej. Już drugi.
Nie czuję się najlepiej. Tajemniczej ukochanej znowu nie było. Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. Odchodzę od zmysłów.
Kolejny dzień bez niej. Już trzeci.
Zrobiłam to. Wróciłam do tego. To zaczęło się po śmierci ojca. Trwało krótko, ale nie powinno trwać w ogóle. Jednak stało się. Spotkałam go, dał mi działkę na powrót. Nie wytrzymam bez jej spojrzenia.
Kolejny dzień bez niej. Już czwarty.
Nie pojechałam dziś na zajęcia. Nie czuję się na siłach. Bez niej już nic nie będzie takie samo. Czemu byłam tak głupia i nigdy nie zaczęłam z nią rozmawiać. Nienawidzę siebie.
Kolejny dzień bez niej. Już piąty, szósty, siódmy, ósmy, dziewiąty...
trzydziesty czwarty.
Jest ze mną coraz gorzej. Nie widzę w niczym sensu. Jedyne co robię to funkcjonuję, podstawowo. Staram się zapomnieć przez naukę, smutki zatapiam w narkotykach i alkoholu. Nie wyglądam już tak jak te trzydzieści cztery dni temu. Dziś wieczorem pojawi się trzydziesta czwarta rana na moim ciele. Każda za dzień bez niej. Jak można kochać tak bardzo osobę, której się nie zna. Wsiadłam do pociągu. Nawet nie odliczam minut. Siedzę. Nagle obok mnie pojawia się postać. Siada i przyciąga do siebie.
- Przepraszam Camila. Przepraszam, że mnie nie było. - usłyszałam zachrypnięty głos. Pierwszy raz mogę ją usłyszeć. Jej głos jest cudowny. Pieści moje uszy i moje serce lepiej niż najcudowniejsza muzyka.
- Skąd znasz moje imię?
- Byłyśmy razem, zanim straciłaś pamięć. - widzę jak nerwowo przygryza wargę i marszczy czoło. Jest urocza. Byłyśmy razem?! Zostawiła mnie?! Kiedy prawie umarłam?! Jak ona... Przecież jest idealna... albo była?
- Czemu nie było cię przy mnie gdy się wybudziłam, skoro byłyśmy razem? Zostawiłaś mnie wtedy i zostawiłaś teraz i masz czelność wracać? Tak po prostu wracać?! Ja nawet nie wiem jak masz na imię.
- Lauren. Wtedy zostawiłam cię bo sądziłam, że to dla ciebie dobre, teraz też. Stawiałam ciebie nad sobą.
- Nie było ze mną dobrze. - wtuliłam się w zielonooką. Nagle wszystko wróciło. Jej zapach, jej skóra, jej włosy, ona cała. - Kocham cię.
- Co?
- Pamiętam, kocham cię. Nie zostawiaj mnie już.
- Nie zostawię. Obiecuję.
Nie wiem czy to dobre, ale nie umiałam was zostawić bez czegokolwiek, a wcześniej nie mogłam więc czemu by nie zrobić tego w środku nocy? Miało się skończyć smutno, ale nie umiem smutno bo mnie serduszko boli. Może kiedyś mi się to uda.