3. Brooklyn

3.1K 297 9
                                    



2021 r.

Quinn wyglądała jakby jej ulżyło, kiedy ojciec w końcu stwierdził, że ma dużo pracy i musi wracać do biura. W pełni podzielałam jej uczucia. Pomogłam jej szybko pozmywać, ale żadna z nas najwyraźniej nie czułam się na siłach, żeby prowadzić uprzejmą konwersację. Nie przeszkadzało mi to. Zmywałam więc w ciszy, wmawiając sobie, że dam radę wsiąść do samochodu, ignorując budynek naprzeciwko. Że przeszłość wcale mnie nie doganiała.

Serce biło mi dziko w piersi, kiedy w końcu wyszłam z domu, kierując się od razu w stronę zaparkowanego na podjeździe samochodu. Wbiłam spojrzenie w brukową kostkę, byle tylko nie zerknąć w stronę domu, stojącego naprzeciwko. Zdecydowanie było w nim zbyt wiele wspomnień. Na mojej beżowej szpilce było ciemne przetarcie. Wpatrywałam się w nie uparcie, starając się nie zgubić kroku. W dłoni ściskałam kurczowo klucze od samochodu, a serce podchodziło mi do gardła. Jeszcze tylko kilka kroków. Jeszcze tylko kawałek i będę daleko od tego miejsca.

– Brook!

Miałam wrażenie, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody. Zmroziło mnie od stóp do głów, a nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund nie mogłam oddychać. Moje płuca przestały działać. Cholera, miałam wrażenie, że całe moje ciało się popsuło. Nie potrafiłam zmusić się do ruchu. Chciałam udawać, że ten głos to tylko echo przeszłości, rozgrywające się wyłącznie w mojej głowie.

– Brook, to naprawdę ty?!

Nie – miałam ochotę odpowiedzieć i uciec do samochodu. Wiedziałam jednak, że nie mogłam tego zrobić. Nie tego mnie uczono.

Z głośno bijącym serce podniosłam powoli głowę. Odniosłam głupie wrażenie, że wszystko działo się jak w spowolnionym tempie. Dom naprzeciwko wyglądał tak jak go zapamiętałam. Wielki i biały z idealnie przystrzyżonymi krzewami i wielką werandą. Wiedziałam, że na tyłach znajdowała się biała, skrzypiąca huśtawka, na której spędziłam tak wiele godzin. Po rynnie na tyłach domu można było się wspiąć na daszek na półpiętrze a z tamtą prosto do pokoju Caleba. Robiłam to wiele razy przemycając jednocześnie skradziony ojcu alkohol. Leżałam na tym cholernym daszku, okryta szkolną bluzą z numerem siedem i nazwiskiem Black. To tam snuliśmy marzenia i dzieliliśmy się najbardziej zawstydzającymi myślami. To tam czułam się najswobodniej na świecie. W pokoju po drugiej stronnie korytarza straciłam dziewictwo i spory kawałek serca. Mdłości nabrały na mocy.

Zmusiłam swoje wargi do uśmiechu, choć w środku tonęłam we łzach. Czułam panikę czającą się za rogiem. Zacisnęłam pięści, nie chcąc jej się poddać. Paznokcie wbijały się boleśnie w skórę.

– Valerie – powiedziałam imię matki Caleba, będąc z siebie niezwykle dumną, bo nawet nie zadrżał mi głos. Nie widziałam jej od trzech lat. Ostatnim razem jej włosy były ciasno spięte w elegancki koczek. Tonęła w czerni i łzach, stojąc nad trumną swojego młodszego syna.

– Kochana, ale wyrosłaś – oznajmiła z uśmiechem, kiedy przeszłam przez ulicę i zatrzymałam się przed nią. Moje szpilki stukały o betonowy podjazd, kiedy rozłożyła ramiona, a ja pokonałam dzielącą nas odległość. Pozwoliłam jej się uścisnąć, czując jednocześnie, że serce podeszło mi do gardła. Pachniała swoimi różanymi perfumami, niemal zabierając mnie w przeszłość. Przez jedną rozkoszną sekundę pozwoliłam sobie udawać, że tak właśnie było. A Caleb siedział w swoim pokoju, zjadając pistację i psiocząc na zadania domowe, których zawsze było za dużo.

– Nie zmieniłam się aż tak bardzo – wyjąkałam z trudem. Jedynie cienie pod moimi oczami się powiększyły, ale tego nie mogła widzieć, bo ukrywałam je pod grubą warstwą makijażu.

DZIEWCZYNA CALEBA (ZOSTANIE WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz