x3

15 0 0
                                    

Kolejny dzień w pałacu von Sikkha. Jednymi z niewielu pomieszczeń, gdzie mogłam chodzić, to mój pokój i łazienka. Wyposażenie obu pomieszczeń było naprawdę fajne, prawie jak w nowoczesnych, ludzkich domach na planecie zwanej Ziemią - a u nas Yggradsson.

Nie wyruszyłam w tą mini wyprawę, którą zorganizował Tholomai. Nie odzywał się do mnie od tego incydentu z Deominim. Adalberta też nigdzie nie widziałam, co uważałam za przysługę dla mnie. Mam nadzieję, że nie będę się musiała odpłacać.

Codziennie budził mnie król i pilnował, o której idę spać. Także dbał o moją sylwetkę - miałam zgrubnąć, a przynajmniej taki był cel. Bardzo, ale to bardzo nie chciało mi się jeść, a jeszcze mnie do tego zmuszali, co było udręką dla wszystkich. Służba razem z Deominim siedzieli przy mnie i patrzyli jak jem, choć było to krępujące, zwłaszcza gdy dodatkowo ,,motywowali" mnie do dalszego posilania się. Miałam ochotę iść oraz zrzygać się, kiedy widziałam następną porcję na stole.

- Nie mam zamiaru jeść - warknęłam w stronę króla.

- Lakia, ja wiem, że ty nie jesteś asertywna, więc nawet nie wysilaj się, dziecinko - rzekł znudzonym głosem, podpierając i patrząc się na mnie.

- Ja Ci zaraz dam ,,dziecinko" - wstałam od stołu z zamiarem wyjścia, ale on machnął tylko ręką, a strażnicy ponownie sadzali mnie na miejsce. Siedziałam naburmuszona, dopóki nie zarządzono końca śniadania.

Zaś dziś miał nastać dzień, w którym w końcu wyjdę na zewnątrz do ogrodów. Przebrałam się w długą, kremową suknię - bez większych ozdób, ale za to miała wspaniały krój. Wycięty w serek dekolt i tak samo plecy, posiadała gorsetową górę oraz opływowy dół. Na małych stopach znajdowały się beżowe pantofelki, a na kostkach, a także na szyi srebrne łańcuszki z kryształem górskim.

Codziennie wilkołak dawał mi takie stroje, czasami nawet ładniejsze i bardziej wystawne.

- Gotowa jesteś? - spytał zza drzwi Deomini.

- Tak, już idę - jeszcze raz spojrzawszy na lusterko, otworzyłam drzwi, stojąc naprzeciw królowi, który wziął mnie za rękę.

Byłam tym faktem trochę zestresowana i spięta, bo nigdy nie trzymałam się z chłopakiem ani nie szłam z nim na spacer. Ojciec tak mnie kochał, że bał się mnie komukolwiek oddać - byłam córeczką tatusia, jak to wieśniacy mówią.

W końcu, o godzinie dokładnie szóstej dwadzieścia siedem czasu świata Aanhilu, a dwunastej dwadzieścia siedem czasu ziemskiego, nareszcie wyszłam na dwór. Był to niesamowity ogród pełen różnobarwnych roślin gatunku ziemskiego i aanhilskiego. Moja twarz rozpromieniła się na widok koloru indygo fluensów - podobnych do bzów oraz liliowców krzewów, a także purpurowych róż.

- Jest tutaj pięknie - uśmiechnęłam się z nieukrywaną radością. On odwzajemnił uśmiech i przypatrywał się mi, jak po kolei mierzę wzrokiem każdy organizm.

- Chodź, pokażę Ci coś - rzekł po krótkiej chwili ciszy, nie licząc śpiewu ptaków. Pociągnął mnie w głąb ogrodu, gdzie większość osób z pałacu nie zapuszczała się. Nagle zaczął rozpinać koszulę oraz pospiesznie ją zdejmować.

- Co ty robisz? - spojrzałam na niego z pewną obawą, cofając się.

- Coś, co chcę Ci pokazać - wyszczerzył się w moją stronę i przybliżył się do mnie, znów łapiąc mnie za rękę. Ucałował ją, przytulił do policzka, po czym po raz kolejną ją puścił. W jednej chwili wszędzie zaczęła wyrastać mu sierść oraz zgiął się w pół. Po chwili stał na dwóch łapach, zmieniwszy się w wilka.

- To chciałeś mi pokazać? - zachichotałam, podchodząc do wilka, a on na mnie skoczył, przewracając moją osóbkę na plecy i liżąc mnie. Pogłaskałam go po szyi, po czym znowu zmienił się w człowieka. Leżeliśmy na sobie oraz patrzyliśmy na siebie.

- Ładnie mi w srebrnej sierści? - zapytał i wziął kosmyk moich fal w dwa palce.

- Hm, muszę się zastanowić - zaśmiałam się cicho oraz odwróciłam wzrok. - Xele shelemi - oznajmiłam w elostnyi, co znaczyło ,,Bardzo pięknie". Dobrze mu w srebrze.

Chwilkę patrzyłam mu w oczy, ale potem lekko go zepchnęłam z siebie oraz podniosłam się do siadu. Zrobił to samo to ja, lecz on dodatkowo przybliżył się do mnie i delikatnie mnie objął, przy okazji całując w czoło. Dziwnie się czułam, bo Deominiego znałam krótko, a trzymał mnie za rękę czy, jak teraz, pocałował mnie w czoło.

- Nie uważasz, że to wszystko za szybko się dzieje? - spytałam zmieszana. Chłopak przeniósł mnie na jego kolana i spojrzał długo w moje oczy.

- Nikt ani nic nie żyje wiecznie, a wszystkie nam bliskie osoby za szybko odchodzą - pogłaskał mnie subtelnie po policzku z czułością. - Spieszmy się kochać. Myślę, że to jest właściwe, jeżeli oboje tego chcą.

Tyle, że ja nie mam zielonego pojęcia, czy naprawdę chcę.

Siedzieliśmy jeszcze tak chwilę w nieco niezręcznej ciszy, po czym odsunął mnie od siebie, wstał i mi pomógł powstać. Nie trzymał mnie za rękę, tylko po prostu szliśmy w stronę jego dworu. Nie odzywaliśmy się do siebie tego dnia już wcale. Nikt z nas nie miał pojęcia, jak zacząć rozmowę. Trochę słabo.

W nocy nie chciało mi się totalnie spać ani leżeć bezczynnie w łóżku, więc ubrałam pudroworóżowy płaszczyk i wyszłam bez niczyjej wiedzy do ogrodu. Szłam w przeciwną stronę do miejsca, w którym spędziłam przedpołudnie, nie chciałam tam za żadne skarby świata tam wracać. Po drodze gdzieś skręcałam, goniłam małe stworzenia, aż w końcu stanęłam.

Nie wiedziałam gdzie jestem. Zgubiłam się.

Z przerażeniem wpatrywałam się w dal, gdzie powinna stać posiadłość von Sikkha, ale jej tam nie było. Mój poziom przerażenia wzrósł, kiedy usłyszałam jakiś szelest wśród liści fenyloatymanu - coś w stylu pinii skrzyżowanej z rozmarynem. Zaczęłam już nawet płakać z bezradności, a po chwili poczułam rękę na ramieniu.

- Dobry wieczór, czy mogę jakoś pomóc? - spytał dość niski, może niewiele starszy ode mnie chłopak. Był gustownie ubrany, posiadał brązowe, długie loki, lazurowe oczy, w których od razu utonęłam. Miał lekko cofnięty podbródek oraz ogromne stopy, na których nosił skórzane, eleganckie buty. Na jego policzkach od razu zakwitły rumieńce.

- Jestem księżniczka Lakia, córka króla elfów. Porwano mnie, a teraz wyszłam do ogrodów i zgubiłam się - otarłam ostatnie łzy oraz pociągnęłam nosem. - Wiesz może gdzie aktualnie jesteśmy?

- Już za bramą piekieł, jakim jest Canneberk - odpowiedział klarownym, wysokim głosem. - Jestem Hans, hobbit, co chyba widać... Niedaleko robiliśmy obóz z krasnoludami, wracamy właśnie do domów, ale jeszcze długa droga. Na pewno będziemy wracali przez Królestwo Elfów.

Pokiwałam głową i dałam się poprowadzić nieznanemu kolesiowi do jego świty - pięknie brzmi, nie? Hans wydawał się być miły. Krótko opowiadaliśmy o sobie; dowiedziałam się, że był synem władcy prowincji hobbitów, przez przypadek znalazł się wśród krasnoludów w podróży, polubił elostnyi. Ja opowiedziałam trochę o życiu królewskim, o porwaniu i mieszkaniu w Canneberku.

Doszliśmy do małej pieczary, gdzie wokół gasnącego ogniska leżeli mężczyźni. Żaden z nich nie spał, a przynajmniej sprawiali takie wrażenie. Byli niscy, jak to na krasnoludów przystało, bardzo umięśnieni oraz posiadali ogromne brody. Takich bród, na dodatek nieźle wyglądających, nigdy nie widziałam. Wszyscy poderwali się do góry albo do siadu i wzięli do ręki broń, po czym zmarszczyli brwi.

- Kim ty jesteś, kobieto, że włóczysz się po nocach? - spytał oschle brunet o szarawej skórze i czarnym uzbrojeniu.

- Jestem księżniczka Lakia, córka króla elfów - odpowiedziała mu z mniejszym strachem. Nie bała się go po tym, jakim tonem się do niej zwrócił.

Wszyscy wstali i ukłonili się w moją stronę.

- Zostałam porwana przez Deominiego von Sikkha, ale uciekłam. - Nawet nie wiem, jakim cudem, dodałam w myślach. - Znalazł mnie Hans, gratulujcie mu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 13, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Kaleidoscope of DreamsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz