P R O L O G

231 29 7
                                    


Rachela


          Wiatr bawi się moimi włosami. Rozdwojone końcówki migają mi przed oczami, zabarwiając świat szkarłatną czerwienią. Nerwowo oblizuję spierzchnięte wargi i pocieram dłonie spoconymi palcami. Pociągam nosem i żałuję, że nie wzięłam ze sobą chusteczek. Pieprzona alergia. Biorę głęboki wdech i postępuję krok w przód. Wygładzam tiulową spódnicę. Spoglądam na leżące obok trampki. Uśmiecham się na widok pobazgranych markerem czubków. Odgarniam włosy z twarzy, przebierając bosymi palcami u stóp. Zrywa się wiatr, a ja przytrzymuję spódnicę niczym Marilyn Monroe. Znowu pociągam nosem. Przygryzam dolną wargę, zjadając w ten sposób resztki czerwonego błyszczyka. Czuję jak w gardle rośnie mi wielka gula, która drga przy każdym przełknięciu śliny. Mrugam parokrotnie, próbując odgonić łzy.

           Ze zniszczonego, czarnego plecaka wyciągam plik fotografii i zapalniczkę. Zdjęcia chwytam w zęby i powoli wysuwam pierwsze z nich. Przedstawia mnie i moją przyjaciółkę z dzieciństwa. Obie mamy może po dwanaście lat, szczerzymy się szeroko do aparatu. Wtedy miałyśmy długie włosy, które przecinały kolorowe warkoczyki. Pojedyncza łza skapuje na zdjęcie. Niewiele myśląc podpalam je i rzucam je na ziemię. Na następnym jestem z moim starszym bratem. Siedzimy na jego motocyklu. Mam może osiem lat, a on dziewiętnaście. Zabrałam mu wtedy jego skórzaną ramoneskę. Kurtka wisi na mnie jak na wieszaku, ale w tamtym momencie byłam najszczęśliwszą dziewczynką na świecie. Niech spłonie. Kolejne. To jest z moją mamą, gdy zrobiłyśmy pierwszy tatuaż. Delikatne, małe piórka na nadgarstkach. Podpalam. Następne jest najświeższe. Parę dni temu zrobiłam je z przyjaciółmi na studniówce. Mam na sobie tę samą sukienkę, co teraz. Spłoń. Ostatnie. Duszę w sobie łzy, ale one i tak skapują na fotografię. Splecione dłonie, a na palcach srebrne obrączki. Moje wargi spoczywają na jego ustach, kąciki uniesione w uśmiechu. Palcem muskam jego włosy, przypominając sobie ich miękkość. Zaciskam powieki i kręcę głową. Wiatr porusza fotografią tak, jakby mogła w ten sposób ożyć. Tej nie podpalam. Po prostu drę ją na kawałeczki i rozrzucam wkoło.

          Spoglądam na moją dłoń, na której wciąż tkwi srebrna obrączka ze znaczącą datą. Szkoda, że od trzech miesięcy nieaktualną. Zadzieram głowę i spoglądam na rozgwieżdżone niebo. Próbuję się zastanowić, gdzie teraz są ci wszyscy ludzie. Moja przyjaciółka pewnie imprezuje. Mój brat snuje się ulicami Waszyngtonu. Moja mama śpi w sypialni naszego małego mieszkania. Mój były chłopak ogląda serial ze swoją przyjaciółką. Widziałam to pięć minut temu na instatory.

          Włoski na całym ciele stają mi dęba, gdy podmuch zimnego wiatru zamyka mnie w swoich objęciach. Otulam się ramionami i zanoszę płaczem. Szloch przeradza się w przeraźliwy krzyk, który rozdziera nocną ciszę. Przeklinam, wymieniam imiona osób, które kocham, przepraszam, błagam. Kryję twarz w dłoniach. Całe życie wierzyłam w Boga, nigdy nie wątpiłam w jego istnienie. Bywałam bliżej i dalej, kluczyłam, gubiłam się. Teraz wzywam go, jakby był moim ostatnim ratunkiem. Łkam, ale wokół mnie nie pojawia się stado aniołków, które mogłyby mnie uratować. Może to znak. Jak reszka, gdy rzucasz monetą.

          Z plecaka wyciągam resztę zdjęć i po prostu rozrzucam je wokół. Niech znikną, przepadną. Nie chcę już nic pamiętać.

         Ostatnia jest koperta z listami. Chowam ją pod gorset i biorę głęboki wdech.

    – Ojcze nasz, któryś jest w niebie. Święć się imię twoje, przyjdź królestwo twoje – łkam, zaciskając dłonie w pięści. – Przepraszam. Przepraszam za wszystkie moje grzechy. Za każde złe słowo. Niech mi będzie wybaczone – szepczę i postępuję krok do przodu. – Przepraszam mamo. Chciałam być dobrą córką. Cieszę się, że zaczęłaś realizować swoje marzenia.

Pieśni martwych drozdówWhere stories live. Discover now