Rozdział II - Szepty przeszłości

63 9 2
                                    

18 miesięcy wcześniej
Pov. Charlie
Nadopiekuńcza matka to zdecydowanie przekleństwo. Obudziłam się z lekką gorączką i od razu kazała mi zostać w domu. Po prostu masakra. Eh, a ja tak bardzo chciałam iść na kółko z fizyki...
- Ale mamo, mogę iść chociaż na kółko? Mieliśmy robić działo Gaussa...
- Nie, moja droga, zostaniesz w domu, dopóki nie wyzdrowiejesz! - powiedziała stanowczo moja kochana mamusia.
Spojrzałam na nią ze zrezygnowaniem. Po chwili przeniosłam wzrok na Samantę, moją siostrę, która z zazdrością patrzyła jak mama zmusza mnie do powrotu do łóżka. Tej to nigdy nie chciało się chodzić do szkoły...
- No ale mamo... - spróbowałam jeszcze raz
- Nie ma mowy! - spojrzała na mnie ostrym wzrokiem i więcej się już nie odezwałam. - A ty Samanta idź, bo się spóźnisz
Samanta nic nie powiedziała tylko wyszła z pokoju.
- Charlie, kochanie, postaram się wrócić wcześniej. Kiedy mnie nie będzie, leż w łóżku i nie wychodź spod kołdry, okej?
- Okej, okej! - nie mogłam się doczekać aż w końcu wyjdzie z domu.
Mama pocałowała mnie w czoło na pożegnanie i poszła do pracy.
Przez pierwsze dwie godziny autentycznie nie wychodziłam z łóżka i czytałam fanfiki na Wattpadzie. W tle leciała moja ulubiona playlista.
W końcu zrobiło mi się za gorąco i niewygodnie. Odkryłam się i zaczęłam się kręcić szukając dobrej pozycji do czytania. Ostatecznie postanowiłam sobie odpuścić i poszłam do kuchni po herbatę. Kocham pić herbatę. Dzień bez herbaty to dzień stracony. Usiadłam w fotelu i rozkoszowałam się naparem. Kiedy kubek był już pusty postanowiłam się umyć i przebrać.
Przebrana, umyta i obrzydliwe znudzona poszłam poszperać w szafkach. Jeśli wszystko pójdzie dobrze to znajdę jakąś informację o naszym ojcu... Mama zawsze milkła, gdy o niego pytałyśmy...
Mieszkałyśmy w domu po dziadkach, bardzo starym i bardzo dużym. Aż dziwne, że do tej pory nie obczaiłam wszystkich skrytek.
W szafie dziadka znalazłam kilka fajnych starych koszul, które oczywiście teraz już należą do mnie. W jednej z szafek w przedpokoju znalazłam stary pamiętnik mamy i zajefajną wojskową torbę wujka.
Torbę oczywiście sobie zawłaszczyłam, natomiast pamiętnik postanowiłam dogłębnie przejrzeć jak przeszukam wszystkie pomieszczenia w domu.

***
Eh... Nie znalazłam więcej fajnych rzeczy.
Lekko zawiedziona zrobiłam sobie kolejną herbatę i usiadłam w fotelu z pamiętnikiem. Mama opisywała dokładnie każdy dzień. Z tego co widzę nie była zbyt dobra z ortografii... Po prostu błąd na błędzie!
"Zgłosiłam się do odpowiedzi z fizyki, dostałam 1+"
Nie wiem czemu, ale okropnie mnie to rozśmieszyło. Zwijałam się ze śmiechu na kanapie. Kiedy się już uspokoiłam, czytałam dalej.
"Mama dała mi kare na wyhodzenie na dwur, bo nie zrobiłam jej cherbaty".
Nie wiedziałam że babcia była aż tak surowa... Ale ała! Te błędy tak bardzo bolą w oczy!
Czytałam dalej. Czasami wybuchałam śmiechem, a czasem z powagą kiwałam głową. Im dalej, tym mniej błędów ortograficznych napotykałam.
W końcu trafiłam na dzień 17 czerwca. Notatka z tego dnia była wyjątkowo długo i obszerna.
"Dzień zaczął się jak zwykle. Wstałam, zjadłam śniadanie, poszłam do szkoły i pomagałam rodzicom w gospodarstwie. Jak zwykle w czerwcu wypasałam krowy na pastwisku. Moja przyjaciółka, Kate, dzisiaj zabrała krowy na inną łąkę, więc nudziłam się okropnie. Czas dłużył mi się na rozmyślaniu o tym co będę robić w wakacje, które zaczną się przecież już za kilka dni.
Spojrzałam na słońce. Do domu mam wracać dopiero za trzy godziny. Pomyślałam, że do tego czasu zanudzę się na śmierć.
Spojrzałam na szczyt pobliskiej góry. Znajdowała się tam tajemnicza budowla wyglądająca jak klasztor. W wiosce mówiło się, że miejsce jest nawiedzone. Nawet moi bracia bali się tam wejść.
Nagle od strony drogi usłyszałam krzyki. Odwróciłam się w tamtą stronę. Po piasku biegł chłopak, może o rok starszy ode mnie. Rozejrzał się po okolicy i pobiegł w stronę drzewa, pod którym siedziałam. Prawdopodobnie mnie nie zauważył, bo siedziałam w wysokiej trawie.
Kiedy wspinał się na drzewo podniosłam się i kazałam mu się zatrzymać. Spojrzał na mnie przestraszony. Powiedział, że musi uciekać i żebym go zostawiła. Spytałam przed czym, jednak zanim odpowiedział usłyszałam krzyk starego Johna, właściciela sadu, który był strasznie przewrażliwiony na punkcie swoich owoców. Z kieszeni nieznajomego wypadło jabłko. Już wszystko wiedziałam. W mojej głowie ułożył się najprawdopodobniejszy przebieg zdarzeń. Nieznajomy musiał ukraść jabłka z sadu i został przyłapany.
Kazałam mu szybko schować się na drzewie. John wypadł na łąkę. Od razu mnie zauważył i pobiegł w moją stronę. Spytał czy widziałam jakiegoś chłopaka. Powiedziałam, że nie. Staruszek przyjrzał mi się dokładnie. Zrobiło mi się ciepło i nieprzyjemnie. Nigdy nie kłamałam i byłam w tym słaba. John już miał odejść, lecz nagle z drzewa, pod którym staliśmy, spadło jabłko. Niby normalne, że z drzewa spadają owoce, ale staliśmy pod dębem. Staruszek spojrzał w górę i zauważył chłopaka. John momentalnie poczerwieniał na twarzy. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i krzyczał, że go okłamałam. Złapał mnie mocno za rękę i powiedział, że dopilnuje, żeby w domu czekało na mnie lanie. W oczach miałam łzy. Bałam się. Próbowałam się wyrwać. Krzyczałam wołając o pomoc Mężczyzna uderzył mnie w twarz i kazał się zamknąć. Zaczęłam mocniej szlochać. Nagle John dostał żołędziem w głowę. Odwróciłam głowę w stronę chłopaka na drzewie. Staruszek puścił mnie i złapał się za bolące miejsce. Nie wiedziałam co robić. Stałam i tępo patrzyłam na mężczyznę ostrzeliwanego żołędziami. Chłopak zeskoczył z drzewa, złapał mnie za rękę i pociągnął mnie do lasu. Zanim John się otrząsnął, my byliśmy już przy drzewach. Biegliśmy szybko przed siebie. Gdzieś w oddali słychać było krzyki Johna. Chłopak pociągnął mnie w bok, do jakiejś jaskini. Usiedliśmy w cieniu groty i nasłuchiwaliśmy. Stary John przebiegł gdzieś obok. Kiedy był za daleko, żeby nas usłyszeć, chciałam zapytać chłopaka jak ma na imię. Jednak zanim zadałam pytanie, nieznajomy wstał i wyciągnął mnie z jaskini. Powiedział, że musimy wrócić do wsi przed Johnem, żeby nie powiedział nic mojej mamie.
Kiedy wyszliśmy z lasu na łąkę, spojrzałam w niebo. Słońce już zaczynało zachodzić. Chłopak pomógł mi zapędzić krowy do wsi. Zaprowadził mnie pod sam dom. Po drodze wymyśliliśmy historię którą opowiem mamie. Miałam jej powiedzieć, że przysnęłam na łące i obudziły mnie krzyki, a także że John krzyczał na mnie bez powodu, bo śpiąc nikogo nie widziałam.
Historia może i lekko naciągana ale mama powinna się nabrać. Źle się czuję z tym, że muszę ją oszukać, ale nie chcę dostać lania i kary na całe wakacje...
Pod domem chłopak mnie przeprosił i podziękował za to, że go nie wydałam (w sumie gdyby nie on i te jego jabłka to nic by się nie stało).
Oczywiście z grzeczności powiedziałam, że nie ma sprawy.
Kiedy już miałam iść spytał jak mam na imię. Z krótkim wahaniem odpowiedziałam:"Rosaline". Spytałam go o to samo. I tak właśnie dowiedziałam sie, że mój nowy przyjaciel ma na imię Morro".


|∆∆∆|
Fun fact:
Ten rozdział został napisany ponad 2 tygodnie temu i czekał tak długo na publikację ponieważ chciałyśmy zachować ten odstęp dwóch tygodni XD
|∆∆∆|

~Julita

Sekta |Ninjago|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz