Rozdział 2: Załamanie

13 4 0
                                    


Nastał nowy dzień w Urapolu. Słońce wyłoniło się zza horyzontu, a wokół czuć było niesamowitą aurę. Bezchmurne niebo, ćwierkające ptaki, świeży powiew powietrza wywoływał u Michała błogi nastrój. Chłopak wyszedł do szkoły niesamowicie podekscytowany. Dzisiaj przecież piątek, ostatni dzień nauki, co dla każdego nastolatka w tym wieku sprawiało największą radość. Po lekcjach będzie miał czas tylko dla siebie i w końcu pogra sobie w CS-a. Liczne treningi z piłki nożnej wykańczają go do reszty i tylko marzy, aby móc na chwilę się rozerwać.

Michał dotarł do szkoły dziesięć minut przed pierwszym dzwonkiem, oznajmiającym początek pierwszej lekcji — matematyki. Zaniósł on niepotrzebne rzeczy do szafki i udał się na górę do sali matematycznej. Koledzy przywitali go bardzo serdecznie i ciepło.

— Cześć Michał, jak tam wczoraj było na turnieju piłki nożnej? Które zajęliście miejsce?

— Siema, dobrze. Udało się nam wygrać puchar! — oznajmił uradowany i dumny z siebie chłopak.

— Niesamowicie! Ile strzeliliście goli? Ograliście frajerów? — zapytał z ciekawością Piotrek.

— Mecz zakończył się dla nas wynikiem dwa do jednego. Tak ograliśmy ich, choć muszę przyznać, że nie należeli do łatwych przeciwników, być może dlatego, że mieliśmy źle dobrany skład — stwierdził. — Ja zostałem ustawiony na obronie, gdyż wszyscy bali się stać na tej pozycji, nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Nie dość że musiałem bronić bramki, to jeszcze latałem po całym boisku i kiwałem się z większością graczy... — Opisywał przebieg meczu, a wszyscy dookoła słuchali go z wielką uwagą.

— Czyli nie mieliście na nich żadnej taktyki? Niemożliwe, że tobie jednemu udało się wygrać mecz — rzekł ktoś z ironią.

— Nie no, nie mówię że nikt nie grał — szybko wyjaśnił. — Na początku niektórzy zawalili i strzelono nam gola. Trudno się mówi, niech mają ten jeden punkt honorowy. Ważne, że później zgraliśmy się zespołowo i ogarnęliśmy co i jak.

Chłopcy tak się zagadali, że nawet nie spostrzegli kiedy nauczycielka weszła do klasy. Widocznie nie miała humoru, bo jak usłyszała zgiełk panujący w całej sali, to krzyknęła na cały pokój.

— CISZA! Ile do was trzeba powtarzać! Za każdym razem to samo! Krzyki, rozmowy, przepychanki. Normalnie nerwicy można przy was dostać. — Pani uderzyła linijką w stół z impetem i odchrząknęła. — Dobrze, tak lepiej. Na początku sprawdzimy obecność.

Pani profesor podeszła do swojej ławy, na której leżał stos kartkówek. Zdążyła już ocenić wczorajszy test. Popatrzyła nieco krzywo na leżące prace i ukradkiem oka zerknęła na uczniów.

— Okej, sprawdzamy frekwencję. Numer pierwszy, Marta Adamczyk.

— Obecna!

— Beata Baranowska?

— Jestem!

Matematyczka po kolei sprawdzała listę obecności. Wszystkie dzieci odpowiadały, jednakże nauczycielka miała wrażenie, że kogoś brakuje na sali. Zatrzymała się na numerze piętnastym.

— A co z Danielem? — zapytała z ciekawością.

— Nie wiemy, proszę pani — odpowiedziała chórem klasa.

Michał dopiero teraz zauważył, że wśród klasy nie ma jego przyjaciela. Popatrzył się na ławkę, w której najczęściej przesiaduje. Chłopak nie wiedział, że kolega nie przyszedł wczoraj do szkoły i nie przejął się tym aż tak strasznie jak inne osoby, choć ciągle zastanawiało go, dlaczego kumpel wolał zostać w domu zamiast pójść na lekcje. „Przecież jest okazem zdrowia, ćwiczy na WF, więc dlaczego ma chorować?".

InnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz