‹ Rozdział 2 ›

497 85 32
                                    

~·~

Lou poprawiła ostatnie elementy przebrania Harry'ego. Loczek z przegryziona wargą patrzył się w swoje odbicie, wyglądał inaczej. Włosy na żel, duże okulary zasłaniające mu oczy i inne ciuchy. Wyglądał jak typowy kujon z filmów.

– Dziękuję, że mi pomagasz, Lou. W końcu jesteś tutaj po to, aby stylizować Harry'ego, nie Marcela. Mam nadzieję, że wiesz, co mam na myśli – powiedział, uśmiechając się do swojej stylistki życzliwie.

– Wydaje mi się, że wiem – dziewczyna odwzajemniła uśmiech, okręcając Stylesa wokół własnej osi na krześle obrotowym. – Poza tym, od teraz Marcel jest częścią Harry'ego, tak myślę. Mam nadzieję, że sobie poradzisz! Będę trzymać kciuki. A jak ci się podoba twój nowy wizerunek?

– Jest zajebisty, naprawdę – uznał, przeglądając się w ogromnym lustrze i przybijając Teasdale piątkę. – Uhm, dziękuję, też mam taką nadzieję!

Dziewczyna kiwnęła tylko głową, uśmiechając się w stronę loczka. Był dla niej, jak którego brat nigdy nie miała. Opiekowała się nim od początku jego kariery. Był wtedy takim słodkim chłopcem.

Obiecała sobie, że będzie go wspierać do końca. Nawet jeśli nagle miałby stać się Marcelem, nie Harrym. Nadal będzie sobą, choć pod innym imieniem. W końcu inna stylizacja nie zmienia człowieka, prawda?

···

To, że Harry był zestresowany, było ogromnym niedomówieniem. On był cholernie, kurwa, zestresowany. Kiedy stawał przy oknie, czuł, że zaraz zemdleje. Jednocześnie szczęście aż go rozpierało. Chciał podejść do każdego i do każdego też zagadać. Chciał być lubiany przez praktycznie każdego. W zespole żył rutyną, a teraz zdawał sobie sprawę, że każdy jego dzień będzie inny, bardziej niezwykły.

Odetchnął głośno, poprawiając swoje okulary i ruszył do wyjścia ze swojego apartamentu. Musiał tutaj mieszkać, bo nie posiadał swojego mieszkania w tym mieście. Jeszcze nie.

Miał ogromne plany co do swojego nowego życia, chociaż miał tylko rok. Wizja bycia normalnym nastolatkiem naprawdę go cieszyła. Mógł iść do liceum z nonszalancko założoną na jednym ramieniu torbą, słuchając muzyki i nie martwiąc się o to, że zaraz zostanie przez kogoś rozpoznany, nagle zleci się calutki tłum, a on nie będzie miał ani chwili wytchnienia. Nic z tych rzeczy! Teraz nie jest 'tym sławnym Stylesem'! Teraz jest Marcelem Hoodem, który będzie uchodził za kujona, bo nauka będzie sprawiała mu przyjemność.

Kiedy wszedł do szkoły, uśmiechnął się do chichoczących w kącie dziewczyn, które kogoś obgadywały. Miał ochotę uśmiechać się do każdego.

To będzie jego rok.

Jednak kiedy ruszył do swojej szafki, zmarszczył brwi widząc zadowolonego blondyna machającego do Harry'ego opętany.

– Do mnie machasz? – spytał, patrząc się na niego, a blondyn pokiwał głową, podchodząc do Stylesa.

– Jestem Niall, przewodniczący samorządu – uśmiechnął się, wystawiając dłoń w stronę drugiego.

– Uhm, cześć, jestem Marcel – odwzajemnił uśmiech, przypominając sobie o swojej teraźniejszej tożsamości i ściskając dłoń blondyna. – Wiesz, jestem nowy... Mógłbyś mnie oprowadzić czy coś? I przy okazji możesz opowiedzieć coś o sobie, lubię poznawać innych!

– Właśnie dlatego tu jestem – odparł, odsuwając się, by Styles mógł podejść do swojej szafki po książki.

– Nie wątpię! Na pewno jesteś najlepszym przewodniczącym! To ciekawa funkcja? – spytał Harry, kiedy już wziął wszystkie książki. Były one tak ciężkie, że ledwo mógł je unieść. – Uch, pomożesz mi? Nie przywykłem do ciężarów... – jęknął słabo.

Blondyn zaśmiał się głośno kręcąc głową. Nie spodziewał się takich słów od osoby wyglądającej na kujona.

– Nie stary, każdy nosi za siebie – zarechotał, patrząc na Marcela.

Styles westchnął, próbując poprawić sobie okulary łokciem, bo obie dłonie miał zajęte. W końcu mu się to udało, ale przyznał, że była to okropnie trudna sztuka.

– Uhm, chyba dam sobie radę – stwierdził wątpliwie. Kroki, które stawiał, były bardzo niepewne, ale starał się, aby nie wyglądało to dziwnie.

– To, co idź.... – zaczął Niall, jednak przerwał, gdy zauważył Marcela popchniętego na szafki. Sprawcą tego wypadku był nikt inny jak Louis Tomlinson. – Czego znowu chcesz Tommo – oburzył się Niall stając między brunetem a szatynem. Nienawidził tego, jak Louis pomiatał cała szkoła.

– Kim jest ten kurdupel, Horan? – wycharczał szatyn z wściekłością, wskazując na Harry'ego, któremu zaczęło brakować powietrza przez ucisk chłopaka na swojej szyi. Oddychał głęboko, ale urywanie, a w oczach miał łzy.

– Jest nowy. Marcel Hood, zostaw go! – krzyknął, próbując odciągnąć szatyna od nowego poznanego przyjaciela. Nie chciał, by kolejna osoba odeszła z tej szkoły przez tego debila Tomlinsona.

Louis prychnął, zaciskając szczękę zaraz po tym i lekko cofając dłoń, tak, aby umożliwić brunetowi oddychanie. Spojrzał na niego pogardliwie z góry. Kiedy Marcel opadł na szafki plecami i skrzywił się z bólu, Tomlinson uśmiechnął się ironicznie.

– Imię Marcel jest przecież idiotyczne – stwierdził, wzruszając ramionami. – Poza tym, wygląda, jakby zaraz miał zdechnąć. No, spójrz na niego, Niall. Serio nie wygląda na takiego, co miałby wypchane kieszenie.

Po tych słowach szybko wsunął dłoń w kieszeń Harry'ego, unikając ręki Horana, która próbowała go powstrzymać.

– Faktycznie, nie ma niczego. Kurwa, w takim razie nic tu po mnie – mruknął, jeszcze zanim uciekł.

Harry otworzył oczy, oddychając szybko, cholera nie spodziewał się takiego obrotu spraw, przecież on chciał tylko chodzić do szkoły, jak zwykły człowiek bez żadnych mediów i ludzi który chcieliby go zniszczyć. Nie sądził nawet, ze istnieją tacy ludzie jak Lewis. Bał się, że to właśnie przez niego Simon zabroni mu chodzenia tutaj do szkoły i w ogóle jakiś wyjść do końca umowy. Nienawidził się za to, że w ogóle zgodził się na to podpisanie z Syco.

Niedługo potem zauważył przez swoje załzawione oczy, że Niall klęczał przy nim, a na jego twarzy malowała się troska. Harry poczuł się lepiej, wiedząc, że ktoś się o niego martwi. Nagle poczuł zaletę bycia Marcelem w praktyce, nie tylko w teorii. To było cholernie dobre.

Tak długo, jak był jeszcze roztrzęsiony, Horan pomógł mu naprawdę ze wszystkim i to było kochane, miłe, cudowne oraz sprawiało, że jego serce puchło ze szczęścia. Marcel mógł chwycić wyciągniętą w jego stronę dłoń przyjaciela, jednocześnie czując, jak ten uspokajająco pociera jego plecy drugą, wolną dłonią. Potem nawet pomógł mu, jeśli chodzi o noszenie książek, choć dziwiło go, że Harry, jako kujon, nie potrafił ich unieść.

W końcu poradzili sobie ze wszystkim.

~·~

You only see, what your eyes want to seeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz