01. O przypadkowych spotkaniach

2.4K 154 8
                                    

Ten, kto myślał, że imprezy młodzieży są tak wielkie i dzikie ja te przedstawiane w filmach, grubo się pomylił. Zamiast tego woleliśmy robić sobie tak zwane domówki i wypić kilka drinków w towarzystwie mniej lub bardziej (ale wciąż) znanych nam osób. Owszem, czasem zdarzało nam się zabalować naprawdę porządnie i wtedy kończyliśmy w obcej dzielnicy i nikt nie pamiętał, w jaki sposób znaleźliśmy się akurat w tym miejscu, ale większość naszych imprez wcale taka nie była. A już na pewno nie ta.

Wypiliśmy po kilka drinków – nie tyle, żeby być pijani, ale lekko wstawieni – i większość rozeszła się ze swoimi partnerami po domu, żeby robić Bóg wie co.

Stella zdjęła moją koszulkę, by po chwili rzucić ją gdzieś za siebie. Wiedziałem, że po wszystkim mogę mieć problem, żeby ją znaleźć. Pocałowałem zachłannie jej usta, w tym samym czasie prowadząc ją w stronę łóżka, na którym po chwili przyciskałem jej drobne ciało do chłodnego materaca. Moje wargi zjechały w dół do jej szyi, a dłonie błądziły po delikatnej, ciepłej skórze.

Jako członek szkolnej drużyny piłki nożnej mogłem mieć praktycznie każdą dziewczynę w szkolę. Zawsze zastanawiałem się, co dziewczyny widzą w sportowcach? Wystarczyło jedno moje skinienie palcem, a pojawiało się ich od razu kilka, a ja mogłem wybierać. Do wyboru, do koloru, jak to mówią. Ale mój problem polegał na tym, że nie chciałem dziewczyny na jedną noc. Ba, ja nawet nie chciałem dziewczyny na stałe. W takich momentach jak ten, zamiast ponętnych kobiecych krągłości chciałem czuć pod palcami umięśniony brzuch, silne ramiona; zamiast wypudrowanej twarzy – delikatne oznaki zarostu, a zamiast cienkiego, piskliwego głosiku, który wręcz ranił moje uszy, dużo lepszy byłby niski, męski głos. Chciałem chłopaka.

- Cal, co się dzieje? - usłyszałem niepewne słowa dziewczyny spoczywającej pode mną. - Chyba odpłynąłeś – zaśmiała się. Cholera, przestań chichotać.

Bez słowa wytłumaczenia wstałem z łóżka i rozejrzałem się po pokoju, by znaleźć część garderoby, która wcześniej została upuszczona na podłogę. Chciałem wyjść z tego pomieszczenia jak najszybciej.

- Cal, ale... - zaczęła blondynka, ale jej przerwałem.

- Nie nazywaj mnie tak, do cholery! - wydarłem się niekontrolowanie. Nienawidziłem, gdy ktoś zwracał się do mnie zdrobnieniem.

- Cal... - spróbowała jeszcze raz. Boże, czy ona naprawdę nie może się zamknąć? Tym razem zamiast w jakikolwiek sposób komentować sytuację, po prostu podniosłem z ziemi koszulkę i zaraz po założeniu jej na siebie, wyszedłem.

Na parterze w salonie było pusto. Słychać było tylko cichą muzykę sączącą się z wieży, której najwyraźniej nikt nie wyłączył. Postanowiłem, że nie będę szukał nikogo, żeby się pożegnać, bo mógłbym komuś w czymś przeszkodzić. Zaśmiałem się sam do siebie. Nie zwracając uwagi na nic więcej, wyszedłem z budynku i skierowałem się w stronę swojego domu. Powietrze było dość zimne, co w zasadzie nie było dziwne, bo był koniec października. Po tym jak przyjechałem tutaj z Ashtonem, nie miałem innego wyboru niż to, żeby wrócić na pieszo. Na szczęście mój dom był tylko kilka przecznic stąd. Wiedziałem, że będę musiał obudzić mamę albo tatę, bo nie wziąłem ze sobą kluczy. Na szczęście wiedziałem też, że żadne z nich nie będzie złe. Kilka dni temu skończyłem osiemnaście lat, więc jako pełnoletnia osoba miałem już prawo legalnie pić i nawet, gdyby chcieli mnie zatrzymać w domu, to by nie mogli. Dodatkowo była dopiero godzina 23, a ja byłem prawie trzeźwy i nie mieli do czego się przyczepić. Mogli być jedynie zaskoczeni, bo wcześniej zapowiedziałem, że wrócę dopiero następnego dnia rano.

W całej najbliższej okolicy było cicho. Prawie. Z jednego z pobliskich domów dochodziły wrzaski. Były tak głośne, że mogłem usłyszeć o co chodzi.

- Żadnego pożytku z ciebie nie ma! - krzyczała jakaś kobieta. - Wiecznie tylko narzekasz, jakbyś tylko ty miał problemy! Robisz z siebie wielkiego poszkodowanego, a tak naprawdę chcesz tylko zwrócić na siebie uwagę! Wynoś się stąd, natychmiast!

Te słowa zbytnio mnie nie obeszły. W każdym domu zdarzały się takie kłótnie. Żadna rodzina nie żyła cały czas w idealnej zgodzie.

- Z wielką chęcią! - tym razem odezwał się inny głos. Po chwili drzwi od tego właśnie domu otworzyły się, a ze środka wybiegł wysoki chłopak. Wyszedł przez furtkę i nie zamykając jej, zaczął biec chodnikiem w moją stronę, co chwila spoglądając za siebie. Musiał nie zauważyć mnie w ciemności, bo chwilę później uderzył we mnie z impetem. Na szczęście byłem na to przygotowany i złapałem go delikatnie za ramię i podtrzymałem, żeby nie upadł.

- Przepraszam – wybełkotał pospiesznie, wyraźnie speszony faktem, że mnie nie zauważył.

- Nic się nie stało – zapewniłem, a on słysząc mój głos wyprostował się i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym obawy, jakby nagle był przerażony tym, że ktoś mógł widzieć sytuację sprzed chwili. Wiedziałem, że mnie poznał, bo strach w jego oczach jeszcze bardziej przybrał na sile. Fakt, że w tym momencie widział go ktoś ze szkoły był dodatkowym ciosem. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili znowu je zamknął i bez słowa wyszarpnął swoje ramię z mojej ręki i wymijając mnie, znowu ruszył biegiem przed siebie. Odwróciłem się, żeby zobaczyć jego sylwetkę kilkadziesiąt metrów dalej. Znałem go. Luke Hemmings we własnej osobie. Był wysoki, miał strasznie niebieskie oczy, wysportowane ciało, jak zwykle był ubrany w czarne, chorobliwie ciasne spodnie i tego samego koloru koszulkę z logiem Nirvany. Przez moment zastanawiałem się, czy nie będzie mu zimno. Właściwie wyglądał jak zawsze; z wyjątkiem tego, że jego blond włosy nie były ułożone w quiffa jak zwykle, ale swobodnie opadały mu na czoło. Kiedy tylko zniknął z mojego pola widzenia, ruszyłem dalej.

Widywałem go w szkolę prawie codziennie, ale jakoś specjalnie nie zwracałem na niego uwagi. Wśród uczniów krążyły różne plotki na jego temat, ale starałem się je ignorować, bo wiedziałem, jak bardzo parszywymi kłamstwami mogą one być. Zamiast tego zadowalałem się kilkoma faktami. Luke był raczej odludkiem, rozmawiał tylko z Michaelem, tym gościem, który co chwila zmieniał kolor swoich włosów. Był też niezwykle inteligentny, ale nie przypominał typowego kujona.

Sam nie wiedząc kiedy, doszedłem do swojego domu i już więcej nie zawracając sobie głowy Hemmingsem, nacisnąłem dzwonek do drzwi.

ACID RAIN | CakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz