06. O pożyczaniu ubrań

1.3K 167 12
                                    


Usłyszałem jak podnosi się ze swojego siedzenia, ale po chwili do moich uszu dotarł dźwięk przewracanej szklanki. Odwróciłem się na pięcie i podbiegłem do stolika, w ostatnim momencie łapiąc naczynie, zanim sturlało się na podłogę. Luke przytrzymywał się sofy, nadal lekko się chwiejąc, a jego usta były otwarte. Widocznie miał kontrolę nad tym, co mówi, ale z kontrolą nad resztą ciała nie było zbyt dobrze. Ledwo trzymał się na nogach. Sięgnął po swoją bluzę i zarzucił ją na swoje ramiona. Owinąłem swoją rękę wokół jego talii, by móc go prowadzić, unikając zderzenia z twardym podłożem, a on położył swoją na moim ramieniu. Przy tak bliskim kontakcie poczułem zapach jego perfum, który nie był zbyt mocny, ale pasował do niego idealnie.

Wyszliśmy z klubu i skierowaliśmy się w stronę jego domu. Nie odzywaliśmy się do siebie, ale nie była to niekomfortowa cisza. Właściwie to wcale nie była cisza. Za naszymi plecami wciąż było słychać lekko stłumioną muzykę, grającą w klubie. Słyszałem tuż obok swojego ucha, jak blondyn bierze głośne i głębokie oddechy. Najwidoczniej musiał już trochę oprzytomnieć, więc odsunął się ode mnie i szedł dalej bez asekuracji. Musze przyznać, że teraz wyglądał jakby był całkowicie trzeźwy mimo tego, że jeszcze pięć minut temu ledwo mógł stać. Jak on to robi, do cholery?

Dotarliśmy do miejsca, w którym musieliśmy przejść przez wąską uliczkę. Nie było tam chodników, a na ulicy zmieściłby się tylko jeden samochód. Na nasze nieszczęście przed nami pojawiło się światło reflektorów. Luke nie zdawał się zwrócić na to uwagi, więc intuicyjnie pchnąłem go na ścianę, zanim auto mogło nas potrącić. Pojazd przejechał, a my nadal staliśmy w tej pozycji i chociaż nadal miał na sobie te głupie okulary mogłem stwierdzić, że patrzy prosto na mnie.

Doszedłem do wniosku, że to może być jedyna szansa i w porywie emocji ściągnąłem z jego twarzy przedmiot, który zasłaniał jego oczy, a latarnia nad nami oświetliła jego profil. Moim oczom ukazał się dość duży siniak, który pokrywał całą jego górną powiekę i kończył się w miejcu, do którego idealnie sięgały okulary.

- Boże, Luke, co to jest!? - krzyknąłem przerażony. Ktoś go pobił? Ale dlaczego? Dlaczego ktoś miałby mu to zrobić?

- Nic – odpowiedział zdawkowo, spuszczając wzrok na stopy.

- Jak to nic? Śliwa na oku to wcale nie jest nic! - krzyczałem. Zdzierałem sobie gardło, bo co to do cholery było!?

- Nie chce o tym gadać, okej? - poprosił. - Po prostu daj spokój. To zawiła sprawa. Po prostu odpuść – powiedział i zdecydowałem już o to nie dopytywać. Właśnie, dopytywać. To nie znaczy, że nie będę próbował dowiedzieć się czegoś na własną rękę.

Odsunąłem się od niego, próbując poukładać wszystko w swojej głowie, ale nie mogłem do końca się uspokoić. Hemmings ponownie założył okulary.

- Po co ci one teraz? I tak już go widziałem, więc nie musisz się wstydzić czy coś – zapewniłem. Chciałem, żeby czuł się przy mnie komfortowo.

- Nie chcę, żebyś widział mnie takiego – skwitował krótko.

- I tak jesteś... - zacząłem, ale na moje szczęście powstrzymałem się, zanim zdążyłem powiedzieć coś, czego prawdopodobnie strasznie bym żałował.

- Jestem jaki? - zapytał ciekawy, odwracając się w moją stronę.

- Nieważne – naprawdę nie miałem ochoty się pogrążać.

Ruszyliśmy w dalszą drogę, a cisza, która zawisła między nami tym razem wydawała się być dużo cięższa.

Po kolejnych pięciu minutach spaceru dotarliśmy do jego domu. Stanęliśmy przed furtką, niezręcznie patrząc w ziemię. Po chwili podniosłem wzrok na Luke'a.

- Wiesz, właśnie przypomniałem sobie, że właściwie nigdy ci się nie przedstawiłem. Calum – powiedziałem, wyciągając rękę w jego kierunku.

- Luke – odpowiedział, potrząsając moją dłoń. Na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech. - Zimno ci – bardziej stwierdził, niż zapytał, gdy kolejna fala lekkich drgawek przeszła przez moje ciało.

- Nie – zaprotestowałem. Nie chciałem wyjść na babę. Blondyn zamiast odpowiedzieć cokolwiek, rozebrał się ze swojej bluzy i wyciągnął ją w moim kierunku. - Nie chcę twojej bluzy.

- Przecież widzę, że ci zimno. Jesteśmy przy furtce od mojego domu i nie zdążę już zmarznąć. Tobie jest bardziej potrzebna – oznajmił z przekonaniem, zasadniczo wpychając część swojego ubioru w moje ręce.

Wziąłem od niego okrycie i zarzuciłem na swoje ramiona w geście poddania. Bluza była dla mnie prawie dobra. Sięgała mi trochę niżej niż Luke'owi, a rękawy były zbyt długie o kilka centymetrów, ale to ze względu na jego nieprawdopodobny wzrost. Olbrzym.

Spojrzałem na niego ponownie, a na jego twarzy gościł zadowolony uśmiech, gdy na mnie spoglądał.

- Do zobaczenia – pożegnał się, a ja zamiast coś odpowiedzieć, uśmiechnąłem się jak najlepiej potrafiłem i odwróciłem się, odchodząc.

Gdy byłem pewny, że nie widzi mojej twarzy, zacisnąłem mocno oczy, starając się, żeby nie krzyknąć ze szczęścia.

CHOLERA.

ACID RAIN | CakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz