Nikotiana minęła umowną granicę między Burdelem a Krigiem i znalazła się na Krigu przyległym B. Rzęsiście oświetlone ulice były miłą odmianą po mrocznych zakamarkach Pirrel, mimo że dziewczyna wiedziała, że latarnie nie zostały tutaj ustawione dla wygody mieszkańców, a jedynie miały ułatwiać wartownikom namierzanie kogoś, kto próbowałby się przed nimi ukryć.
Dziewczyna szła szybko, a puste torby obijały się jej o nogi. Miały za długie pasy nośne oraz zepsuty mechanizm regulujący i Nikotiana cały czas wyrzucała sobie, że nie przepakowała towaru Selliginelli do swoich toreb, co zdecydowanie ułatwiłoby jej pracę. A tak przez całą noc miała ograniczoną swobodę ruchów, a na dodatek nabawiła się co najmniej kilku siniaków na kolanach. I jeszcze ta przerażająca scena, odegrana przez zmiennokształtne i ten chłopak, dla którego była przeznaczona. Nikotiana wzdrygnęła się, przypominając sobie jego pełen obłędu wzrok. Jednocześnie po raz kolejny zastanowiła się, czy gdzieś już go widziała i po raz kolejny doszła do wniosku, że musiał być po prostu jednym z jej klientów.
Dziewczyna zatrzymała się, poprawiając pasek na ramieniu. Znajdowała się na jednym z większych skrzyżowań na Krigu. Ulica, którą szła prowadziła dalej przez cały Krig, po to by skończyć się przed murem otaczającym Pearlę, natomiast przecinająca ją poprzeczna droga z jednej strony dochodziła do Dystryktu Głównego, a z drugiej rozdzielała się na sieć drobnych osiedlowych uliczek.
Nikotiana zdążyła zrobić krok do przodu, kiedy poczuła na twarzy podmuch wiatru. Cofnęła się szybko, spodziewając się, że zaraz ujrzy przed sobą postać bez twarzy, jednak przebiegający degant nie zwrócił na nią uwagi. Zatrzymał się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej na zaśmieconym podwórku przed jedną z kamienic. Lampa stojąca obok drzwi do budynku zgasła, ale mimo to sylwetka potwora była widoczna w świetle latarni ustawionych przy drodze. Nikotiana przywarła do ściany i odetchnęła głęboko, powtarzając sobie, że deganci zwykle nie atakują cwanych i że może bezpiecznie przejść przez skrzyżowanie, ale wspomnienie potwora rzucającego się na Efedrę skutecznie trzymało ją w miejscu. Dziewczyna ostrożnie wyjrzała zza węgła, kiedy uderzyły w nią kolejne podmuchy silnego wiatru. Kilkanaście ciemnych postaci dołączyło do deganta, czekającego pod kamienicą. Zaczęły poruszać się niespokojnie, jakby nerwowo, krążąc wokół wejścia i szepcząc coś swoimi nieprzyjemnymi, syczącymi głosami. Mimo, że żaden z degantów nie stał na ulicy, znajdujące się na niej latarnie także zgasły i teraz Nikotiana była w stanie dostrzec niewiele więcej ponad ogólne poruszenie, udzielające się wszystkim stworom.
Nigdy jeszcze nie widziała tylu degantów na raz. Zastanowiła się, dlaczego zgromadzili się pod tamtym budynkiem, ale zaraz zgromiła się w myślach, że nie miało to żadnego znaczenia, dopóki stali na podwórku i nie zwracali na nią uwagi. Ostrożnie postąpiła krok do przodu, patrząc uważnie na ledwie widoczne postacie. Usłyszała kroki i szybko odwróciła głowę, bojąc się, że zobaczy kolejnych degantów biegnących w jej stronę, chociaż przecież wiedziała, że oni poruszają się bezszelestnie. Zamiast potworów bez twarzy dostrzegła wchodzących na skrzyżowanie pięciu wartowników. Szli obok siebie z karabinami przewieszonymi przez ramię, a ich buty wybijały równy rytm na bruku. Nikotiana umknęła do przodu i stanęła za budynkiem po drugiej stronie skrzyżowania. Jej głos rozsądku krzyczał, że powinna uciekać, ale ona tylko jak zahipnotyzowana patrzyła jak wartownicy zbliżali się do grupy podnieconych degantów. Zapalili latarki, kierując ich światło w ziemię z dala od stworów, ale i tak dzięki temu Nikotiana widziała choć trochę więcej.
– Do środka! – usłyszała polecenie jednego z wartowników. Światła latarek zatańczyły na ścianach, rozległo się kilka głuchych uderzeń, a potem coś, co dziewczyna zidentyfikowała jako dźwięk drzwi wypadających z zawiasów. Na chwilę nastała cisza, a potem powietrze wypełniły krzyki.
CZYTASZ
My, splugawieni
ActionW społeczeństwie podzielonym ze względu na kolor oczu, osoby ciemnookie zajmują miejsce na samym dole hierarchii. Są poniewierani przez wartowników, dla których dzień bez przyłożenia komuś lufy do głowy jest dniem straconym. Adam ma dość brutalnej w...