-Hej - przywitałem się.
-Cześć Krafti - ucieszył się na mój widok. - Siadaj. Co słychać?
-Widziałem się ostatnio z Morgim. Był z małą w parku. Mówię Ci, nie poznałbyś jej, tak urosła - zacząłem opowiadać.
-Ile ona ma już lat?
-Chyba 8, ale nie jestem pewien.
-Ale ten czas leci co? Niedawno trzymałem ją na rękach. Była taka malutka, a za chwilę Thomas będzie ją prowadził do ołtarza.
-Racja, dzieci strasznie szybko rosną, ale my też się starzejemy.
-No nawet widzę pierwsze siwe kosmyki na twojej skroni.
-Gdzie?! - szybko dotknąłem owego miejsca, tak jakbym dotykiem miał zobaczyć siwe włosy, których swoją drogą nie mogło tam być, bo jeszcze dzisiaj przeglądałem się w lustrze. - Bardzo śmieszne - odparłem kiedy Michi zaczął się śmiać i nadąsany odwróciłem się do niego plecami.
-Oj daj spokój, przecież żartuje - pokręciłem głową i z uśmiechem wróciłem do poprzedniej pozycji.
-Wróciłem do skoków - oznajmiłem po chwili, a on na mnie spojrzał.
-I jak?
-Bez ciebie to nie to samo. Poza tym miałem długą przerwę, nie łatwo tak po prostu wrócić i świetnie skakać.
-Ale ty jesteś świetnym skoczkiem, szybko wrócisz do dawnej formy.
-Wszyscy za tobą tęsknią - spojrzałem mu w oczy.
-Wiesz jak jest. Zresztą, dzięki temu nie masz największej konkurencji na skoczni - zażartował, ale mi nie było do śmiechu.
-Naprawdę myślisz, że jeszcze kiedyś będę w czołówce? - zapytałem.
-Jestem tego pewien - posłał mi swój najpiękniejszy uśmiech.
-Dzięki - uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością.
-O której masz trening?
-Za godzinę - odpowiedziałem po zerknięciu na zegarek.
-Długo zostaniesz? - zapytał, a ja nie zdążyłem odpowiedzieć.
-Witaj Stefan - usłyszałem znajomy głos i odwróciłem głowę w jego stronę.
-Dzień dobry - wstałem żeby uściskać Panią Hayböck.
-Długo tu jesteś? - zapytała, siadając na moim poprzednim miejscu, wcześniej odkładając kwiaty, które przyniosła ze sobą.
-Właściwie to będę się zbierał, niedługo mam trening.
-Wróciłeś do skakania?
-Tak, nie mogę całymi dniami siedzieć w domu, albo tutaj. On by tego nie chciał - odparłem patrząc na imię mojego przyjaciela wyryte na nagrobku.
-Masz rację, mój syn zawsze bardziej martwił się o innych niż o siebie.
-Muszę już iść. Zostawię Panią z nim samą, pewnie zobaczymy się niedługo - odwróciłem się z zamiarem odejścia, ale zatrzymał mnie głos kobiety.
-On Cię kochał, Stefan - zatrzymałem się i spojrzałem na nią, patrzyła mi w oczy.
-Wiem - na jej twarzy malowało się zdziwienie. - Powiedział mi o tym kilka dni przed... zanim... - nie mogłem tego powiedzieć, ale ona wiedziała. - Był słaby. Wiedział, że zostało mu niewiele czasu... Spędzałem wtedy całe dnie przy jego łóżku... Bał się, że go odrzucę... Nigdy bym tego nie zrobił... - czułem, że zaraz się rozpłaczę. - Kochałem go, nigdy sobie nie wybaczę, że nie powiedziałem mu tego wcześniej - kobieta wstała i położyła swoją drobną dłoń na moim ramieniu.
-Może przyjdziesz do nas na obiad w niedzielę? Będzie miło. Obejrzymy stare zdjęcia, powspominamy. Co ty na to?
-Z wielką chęcią - uśmiechnąłem się lekko, a ona odwzajemniła gest.