II

19 5 2
                                    

      Pochmurne spojrzenie Rose Wealsey prześlizgiwało się po twarzach czterech puchonów, którzy jeszcze przed chwilą z wielką radością rzucali w siebie wypełnionymi wodą torebkami. Szkoda tylko, że żaden z nich nie dostrzegł idącej w ich kierunku pani prefekt i nie pomyślał o tym, by zatrzymać wodną bombę w dłoni. Może wtedy po jej rudych włosach nie ześlizgiwałyby się krople wody, a winowajcy dostaliby tylko pouczenie. Zamiast tego czekał ich szlaban, długi i męczący. Długo rozważała, jakie zadanie im przydzielić, aż w końcu doznała nagłego olśnienia.

      - Dwa tygodnie sprzątania sowiarni – rzuciła. Ich wymowne jęki oraz twarze przepełnione goryczą ostatecznie przekonały ją o słuszności jej wyboru. – Oraz minus dziesięć punktów dla każdego, za obrazę prefekta – dodała, po czym wyminęła ich z gracją i ruszyła w kierunku pokoju wspólnego gryfonów.

      Była wściekła. Może nie było tego po niej widać - od lat skrupulatnie uczyła się ukrywać swoje emocje, które zgodnie z posiadanymi przez nią informacjami, stanowiły słabość – lecz w środku gotowała się ze złości. Dzień od początku zdawał jej się być totalną porażką. Zgubiła pergamin z wypracowaniem na Zielarstwo, podarła przez przypadek szatę a na domiar złego, dostała od młodszych uczniów torebką pełną wody, która rzekomo samoistnie nie wysychała. Do pełnej katastrofy brakowało naprawdę niewiele, a nie wybiło jeszcze południe.

      Zwinnie wymijała uczniów na korytarzu. Czasami nawet nie musiała tego robić. Niektórzy sami ustępowali jej miejsca. Było to zasługą kilku istotnych faktów. Najważniejszym z nich była odznaka prefekta dumnie wisząca od początku roku na jej piersi. Kolejnym okazał się status najlepszej uczennicy w Hogwarcie. Do ostatniego nie przywiązywała zbytniej wagi. Wiązał się z jej pochodzeniem. Córka tej Hermiony i tego Rona, kuzynka Pottera...trochę tego było. Poza tym Rose się wyróżniała – rude włosy, choć charakterystyczne dla Weasleyów, były o ton ciemniejsze niż u innych z rodziny. Upięte w warkocz, w który codziennie wplatała stokrotki zwisała swobodnie, kołysząc się w rytm jej kroków. W porównaniu do swojego kuzynostwa była niska i drobna, co niestety często jej w rodzinnym kręgu wypominano. Faktem jednak było to, że nie trzeba było jej znać, by wiedzieć kim jest.

      - Rose, co ci się stało?

      Nim zdążyła przekroczyć próg drogą zastąpił jej Albus. Młodszy z Potterów przyglądał jej się ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. Jednocześnie w jego zielonych oczach jarzyła się iskierka rozbawienia. Nic dziwnego – musiała wyglądać komicznie.

      - Powiedzmy, że głupia zabawa pierwszoroczniaków – bąknęła, odruchowo zakładając jeden wolny kosmyk za ucho. – Więcej wiedzieć nie musisz.

      Albus skrzywił się nieznacznie.

      - Dałaś im popalić?

      - Może troszkę – rzuciła. – Nie chcę o tym rozmawiać. Nie warto.

      - Nie ma sprawy. Ale skoro już cię spotkałem, to pójdę z tobą. Bo zapewne idziesz do dormitorium, a ja koniecznie muszę się dostać do waszego pokoju wspólnego. Nie masz nic przeciwko?

      Rose jedynie pokręciła głową. Albus momentalni się rozpromienił.

      Czasami zapominała, że byli w dwóch różnych domach. Doskonale pamiętała moment, gdy Tiara przydzielała ich do domów. Szok w momencie, gdy na głowie młodszego z Potterów wykrzyknęła Slytherin minął dopiero dwa lata później. Przez ten czas zdążyli się od siebie oddalić, choć wcześniej byli nierozłączni. Albus i Rose przeciwko całemu światu.

      Zerknęła na chłopaka z ukosa. Mimo upływu lat nie zmienił się prawie wcale. Każdy w rodzinie twierdził, że bliżej mu do Weasleyów niż Potterów. Rysy twarzy ewidentnie wskazywały na podobieństwo do matki, zaś włosy i kolor oczu z pewnością dostał w puli genów od ojca. Był nieco wyższy od niej, jednak w porównaniu do Jamesa wyglądał na liliputa. W przeciwieństwie do starszego brata nigdy nie interesował się sportem, co zresztą było widać. Szczupłe ciało było pozbawione widocznych mięśni, często dostawał zadyszki wchodząc na wierze astronomiczną i jak ognia unikał wszelakich dłuższych wycieczek, tłumacząc się bólami stawów. Ku rozpaczy matki nie interesował się quidditchem – gdy w pierwszej klasie odhaczył zajęcia z latania na miotle, to więcej na niej nie usiadł. Poza tym był dość przeciętny we wszystkim. Mimo to, nie zdarzało mu się narzekać.

Wstrzymawszy oddechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz