Rozdział pierwszy

609 64 89
                                    

- Właśnie zamknąłem, Zayn, i naprawdę nie mam na nic siły - westchnął Louis do słuchawki, wpychając klucze głęboko do kieszeni spodni. Pociągnął jeszcze raz za klamkę, upewniając się, że jest wszystko w porządku i powoli ruszył do domu, słuchając jęczenia przyjaciela. Wywrócił oczami. - Obiecuję, wyjdziemy gdzieś za tydzień, a teraz daj mi spokój. - Rozłączył się po krótkim pożegnaniu i jeszcze jednym zapewnieniu, że za niedługo się spotkają. 

Mimo że było późne lato, temperatura spadła naprawdę nisko i Louis odczuwał to nawet przez grubą bluzę. Potarł ramiona i przyspieszył kroku, nie marząc o niczym innym jak o ciepłej kąpieli, a później wygodnym łóżku. O tak, ten piątek będzie idealny. Westchnął z rozmarzeniem. 

Do domu dotarł zaledwie kilka minut później. Skopał z nóg buty i przeczesał palcami włosy, włączając światło. Skrzywił się, kiedym pierwszy co dostrzegł był bałagan. Powinien tu chyba posprzątać. Ale to nie dzisiaj. 

- I gdzie ja niby mam zjeść? Jeden wielki syf - burknął pod nosem, kiedy kilka chwil później starał się znaleźć czysty talerz. Otwierał po kolei wszystkie szafki, ale nic w nich nie znalazł. No, może poza pająkami, które szybko uciekły na jego widok. - Nawet wy się ode mnie odwracacie? Zapamiętam to sobie - wymamrotał pod nosem i odpuścił, wiedząc, że pewnie nic nie znajdzie. A dzisiaj nic nie umyje, nie ma mowy. 

Kanapa też wydawała się niewygodna, a film w telewizji niezwykle nudny. Kręcił się długo, próbując znaleźć dobrą pozycję, ale to nic nie dało. Bolały go plecy i za nic nie chciały przestać. Westchnął zdenerwowany, ściągając koszulkę. Gdyby miał dziewczynę, mógłby ją poprosić, żeby zrobiła mu jakiś przyjemny masaż. Ale Louis to Louis, żadna dziewczyna go nie zechce. 

W końcu wstał i przeciągnął się. W szafie znalazł stare dresy i w miarę wygodną koszulkę. Zamknął za sobą drzwi, klucz wsuwając pod wycieraczkę. Nie miał nic lepszego do roboty, a może po lekkim joggingu poczuje się lepiej. 

Księżyc nad jego głową świecił jasno i był jedynym źródłem światła w jego zasięgu wzroku. Stanął na chwilę, nie wiedząc, dokąd może pójść, ale przypomniał sobie, że na szczęście miał niedaleko siebie park, w którym mógłby się przebiec. 

- Jest grubo po dwudziestej trzeciej, a ty idziesz pobiegać. Jesteś chory, Louis - tchnął rozbawiony sam do siebie. Włożył do uszu słuchawki i ruszył powoli, miał czas i naprawdę mu się nigdzie nie spieszyło. Jutro i tak otwierał Nick. 

Pierwszy raz od kilku dni miał tak naprawdę okazję pomyśleć. Westchnął ciężko, kiedy zauważył, że od dawna nie widział się z mamą, o siostrach nawet nie wspominając. Musi je za niedługo odwiedzić, nie wybaczą mu, jeśli nie zjawi się w domu w ciągu kilku dni. 

Bieganie w kółko zaczynało mu się nudzić, ale nie wiedział gdzie mógłby pójść, więc zwolnił, po chwili stając całkowicie. Zdjął słuchawki, wycierając z czoła pot. 

- Chyba nie było tak źle, huh? - sapnął, łapiąc oddech. 

Usłyszał cichy szelest po swojej prawej stronie, gdzieś głęboko w krzakach i najpierw podskoczył, dusząc w sobie krzyk, ale po chwili parsknął suchym śmiechem. 

- Boisz się ptaka, Louis. Pieprzonego ptaka! - Pokręcił rozbawiony głową i wyciągnął telefon, zerkając na godzinę. Grubo po północy. Cicho stęknął, wiedząc, że przesadził i rano nie zwlecze się z łóżka. - Świetnie, no po prostu cudownie... 

Zamarł. Znowu te krzaki. Zaplątało się tam coś, czy co, że tak się tam kręci? Louis czuł irracjonalny strach przed zwierzęciem, które tam mogło być. Mózg od razu podsunął mu obrazy wielkiego niedźwiedzia, który jedynie czeka, aż lekkomyślny szatyn sprawdzi czy to przypadkiem nie malutki, samotny kotek, albo że to wielki wilk, który chce go rozszarpać w momencie, w którym przesunie pierwszą gałąź. 

A Little Bit Of Heaven / L.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz