Epilog 2

930 77 20
                                    

Tak na dobrą sprawę, chyba nigdy nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek się zmieni.

To wydawało się po prostu niemożliwe w jego wykonaniu. Tacy ludzie, jak on, po prostu tego nie robią.

Tacy ludzie pną się w górę, nie zważając na innych. Odpychają ich rękoma i nogami, wszystkim co mają. Zakładają klapki na oczy, by widzieć tylko i wyłącznie swój cel, który później okazuje się zbyt odległy. Dlatego upadają. Tacy, jak on, kończą zawsze tak samo. Zdeptani na dnie i otoczeni pozostałymi zdeptanymi ludźmi.

Był aniołem, oczywiście. Wcale nie twierdzę, iż nim nie był. Tylko z tą różnicą, że upadłym. Zagubionym. Złamanym. Aniołem, który nie potrafił odnaleźć krzty dobroci lub empatii, ponieważ dawno zakopał je w sercu wraz z innymi uczuciami. Zgniótł je, a potem wyrzucił w otchłań, jakby nie były nic warte.

Wkrótce przyszedł czas na samego siebie.

Zrozumiałam, że był, lecz już nie mógł być dalej dobrym człowiekiem, gdy po raz pierwszy spojrzałam w jego oczy. I choć na jego twarzy gościł kpiący uśmieszek, a z ust wydostały się bolesne słowa, to jego oczy wciąż były takie same - błękitne, niemal przezroczyste. Dostrzegłam tam światło, które powoli przejmowała ciemność.

I to było to.

Teraz, kiedy udaje mi się złapać z nim kontakt wzrokowy, a dwóch funkcjonariuszy wyprowadza go zakutego w kajdanki z mojego domu, nie widzę tam ani błękitu, ani światła. Tęczówki przybierają granatową barwę, prawie topiąc się w mrocznej czerni źrenic.

Mój wzrok pada na jego wargi, dotychczas pełne i malinowe. Skłamałabym, gdybym przyznała, iż nie lubiłam ich całować. Uwielbiałam. Lubiłam ich smak, szczególnie w połączeniu z miętową gumą. Miały w sobie coś, co mnie przyciągało. Potem to się zmieniło. Kiedy zaczęły padać z nich kolejne wyzwiska, straciłam ochotę do próbowania ich, bo były przesiąknięte jadem. Jadem tak ostrym, że mógłby wypalić mi gardło. Mimo wszystko, nie chciałam się spalić lub pójść na dno wraz z nim.

Nagle staje się coś, czego bym się nie spodziewała. Chłopak unosi kąciki ust, uśmiechając się do mnie łagodnie, jakby pierwszy raz od dawna poczuł wyraźną ulgę, jakiej pragnął. Jakby chmury burzowe zniknęły, odsłaniając słońce. Jakby w połowie zimy wyrosły kwiaty.

Tak na dobrą sprawę, chyba nigdy nie wierzyłam w to, że kiedykolwiek się zmieni.

Jednak teraz, gdy patrzę na ten uśmiech, jestem w stanie go odwzajemnić, mimo wszystkich krzywd mi wyrządzonych.

Ponieważ już rozumiem.

Znienawidził siebie do tego stopnia, że od początku dążył do bycia złapanym.

written by xcallmesunny, 2018

stranger | ch.l.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz