Prolog

124 22 4
                                    

Luke przewrócił się na drugi bok, uważając, by nie potrącić łokciem leżącej obok Anne. Jej połowa łóżka była pusta, ale prześcieradło wciąż pogniecione, jakby dopiero co wstała. Luke wiedział, że wciąż tam spała. Odrzucił kołdrę na bok, najciszej jak mógł, i wstał powoli z łóżka. Ostrożnie stawiał bose stopy na miękkim dywanie, a potem drewnianych panelach. W drzwiach obrócił się przez ramię, by spojrzeć na śpiącą Anne, na kosmyki rudych włosów opadające łagodnymi falami na jej idealną buzię, skąpaną w blasku porannego słońca. A potem, jakby ktoś go uszczypnął, został wyrwany ze snu. Nie chciał patrzeć na puste łóżko, dlatego obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Wiedział, że ona wciąż tam spała i chciała obudzić się wraz z muzyką, którą Luke zawsze puszczał robiąc śniadanie.

Wsadził do tostera jeden kawałek chleba, bo Anne i tak wolała świeże bułki, ale na patelni rozbił dwa jajka, zamiast jednego. Jeszcze się nie przyzwyczaił. Z szafki nad zlewem również wyciągnął dwa kubki, by zaparzyć w nich herbatę. Przygryzł wargę i odłożył jeden z nich na swoje miejsce, tłumacząc sobie, że woda wystygnie, zanim Anne się obudzi.

Muzyka grała w radiu, a jej wciąż nie było. Luke zasiadł sam do śniadania i wbił smętne spojrzenie w drewniane schody prowadzące na górę. Zwykle było słychać delikatne kroki, skrzypienie desek i jej niewinne "dzień dobry". Podgłośnił muzykę, żeby nie musieć wsłuchiwać się w ciszę i zaczął jeść. Śniadanie bez Anne nie smakowało tak samo, nawet jeśli nie zawsze jadali we dwójkę.

Z przyzwyczajenia nie zmył po sobie naczyń. Anne zawsze powtarzała, że jest strasznym bałaganiarzem i zwykle robiła to za niego. Wdrapał się po schodach na górę i ostrożnie przekroczył próg sypialni. Zastał pościel taką, jaką zostawił. Odrzuconą kołdrę z jednej strony, z drugiej prześcieradło pogniecione w miejscu, w którym spała. Wyrównał kołdrę, poprawił poduszkę, do której tulił się całą noc, i wyciągnął z szafy ręcznik oraz parę czystych bokserek, po czym udał się do łazienki. Tym razem wychodząc, zamknął drzwi.

Po porannym prysznicu Luke, zarzuciwszy na siebie flanelową koszulę i jeansowe spodnie, wyszedł z domu. Zatrzymał się na werandzie, by rzucić smutne spojrzenie grządkom kwiatów. Róże, pelargonie i niezapominajki dopiero rozwijały ku słońcu swoje delikatne płatki. Anne kochała je całym swoim sercem, ale ostatnimi czasy nie miała ochoty się nimi zajmować, więc robił to Luke. Nie chciał jej zawieść. Wiedział, ile dla niej znaczyły.

Usiadł na ławce pod oknem, którą razem z Anne pomalowali na biało, i chwycił stojącą w kącie gitarę. Zaczął grać powoli, a muzyka wypełniała każdy kawałek jego ciała. Palce Luke'a tańczyły po gryfie, a drżenie strun mógł czuć w klatce piersiowej. Przymknął oczy. Oddychał spokojnie i miarowo. Grał dla niej. Dla swojej małej Anne. Dziewczyna tańczyła w ogrodzie, zielona trawa łaskotała jej bose stopy, słońce zalewało rude fale, sprawiając, że w blasku poranka mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Ruchy miała zgrabne i łagodne. Poruszała się tak cicho, ale kwiaty już wychylały ku niej swoje wątłe płatki.

Była idealna.

Grał tak długo, aż opuszki palców rozbolały go od przyciskania strun, a łokieć zdrętwiał pod wpływem zamaszystych ruchów. Anne przestała tańczyć. Ach, nic nie bolało go bardziej, niż to, że przestała tańczyć. Postawiła bose stopy na zielonej trawie i odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Ostatnio w ogóle nie chciało jej się mówić.

Coś kliknęło, zraszacze w jednej chwili wysunęły się z trawy i ogród pogrążył się w tysiącach drobnych kropli, odbijających światło słońca niczym maleńkie pryzmaty. Luke odwrócił wzrok tylko na chwilę, ale gdy znów chciał spojrzeć na Anne... Nie było jej.

Ghost Of You // MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz