Las ciągnął się od jakiegoś czasu. Droga dłużyła się niemiłosiernie, a każda minuta zdawała się mijać w godzinę. Niebo przykryły gęste, ciemne chmury, zwiastujące burze. Tak, to będzie prawdziwy huragan, zważywszy na wiatr, który zaczął wiać z coraz większą siłą.
Samochód co jakiś czas podskakiwał przez dziury znajdujące się na jezdni. Jedno trzeba było przyznać – drogi tu nie należały do najlepszych.
Annamae siedziała odwrócona twarzą do okna, przyglądając się leśnemu krajobrazowi, podczas gdy dwójka mężczyzn rozprawiała na temat polityki i interesów.
Czuła się źle. Bolała ją głowa, a przez zmianę sfer czasowych, była śpiąca, jak jeszcze nigdy. Chciała być w domu. Nie mogła uwierzyć, że rodzice zostawili ją. Bez wcześniejszego powiadomienia o czymkolwiek. W tej chwili traktowała ich jak tchórzy.
– Hej! – odezwał się George – Spodoba ci się tu.
– Nie jestem tego taka pewna – mruknęła.
– Najważniejsze jest pozytywne nastawienie. Później jest z górki.
Wtedy pomyślała, że jeśli nie przestanie prawić jej pseudo-filozoficznych pogadanek, wyskoczy z auta.
♤♤♤
Dom był intrygujący. Ogromna rezydencja, jakby wyciągnięta z epoki wiktoriańskiej. Był mroczny, jednak w swoim mroku był też piękny. Annamae stała tak jeszcze przez chwilę, obserwując posesję.
– Zachwycające, racja? – usłyszała głos przy swoim uchu, a zaraz potem zobaczyła wuja, idącego w stronę bramy.
Westchnęła, podążając za nim.
Brama otworzyła się, a oni weszli do środka, stojąc pośród kwiatów.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, dostrzegając czyjąś sylwetkę, kierującą się w ich stronę.Dostrzegła wysoką kobietę, ubraną w staromodną suknię z włosami upiętymi w kok. Na twarz opadały jej pojedyncze kosmyki.
Jej twarz wyrażała powagę. Wzniosła brew, przyglądając się brunetce, która w tej chwili wyglądała zupełnie jak zagubione dziecko.
– Ty jesteś Annamae? – spytała.
Pokiwała głową, patrząc prosto w oczy kobiety. Nie wiedziała czemu, ale siwiejąca już istota napawała ją strachem.
– Jesteś podobna do matki – odrzekła – I wyglądasz jak anorektyczka... jesz cokolwiek?
– Tak, jem. Mam po prostu taką budowę ciała.
Kobieta odwróciła się, gestem dłoni zapraszając do środka.
Annamae spoglądnęła na wuja, na co ten tylko uśmiechnął się pokrzepiająco. Westchnęła, wchodząc do środka.
W holu uderzyła ją fala zapachu starości, mięty i książek. Pomyślała, że to dobre połączenie.
– Nazywam się Diane Bonavitch. Razem z mężem, Clarkiem, mieszkamy tu, jednocześnie wynajmując poszczególne pokoje gościom.
– Miło mi – odrzekła niepewnie.
– Pokażę ci twój pokój. Osobiście chciałam dać ci pokój z różowymi ścianami, stworzony dla najmłodszych dzieci gości, ale Clark uświadomił mnie, że dziewczyny w twoim wieku nie przepadają za różem.
– Tak, róż jest... nieciekawy.
– Dlatego dostaniesz ten pokój – powiedziawszy to, otworzyła drzwi.
Oczom Annamae ukazała się sypialnia z białymi ścianami i ciemnozielonymi meblami. Pokój tak jak wszystko inne w domu był mroczny. Stało tam duże lustro, szafa i półka, na której poukładane były książki.
– Dziękuję. Jest piękny – pokiwała głową, wchodząc do środka.
– Dobrze, że ci się podoba. Muszę już iść. Rozpakuj się, a później możesz rozejrzeć się po domu. Przyślę do ciebie Madeleine. Wydaje mi się, że jest w twoim wieku.
Annamae pokiwała głową, siadając na łóżku. Zaraz później kobieta wyszła, zamykając za sobą drzwi.
W tym momencie dziewczyna odetchnęła, rzucając się na łóżko. Ukryła twarz w dłoniach. Z kieszeni wyciągnęła swój telefon. Zirytowała się, kiedy uświadomiła sobie, że znalezienie zasięgu w tym miejscu będzie nie lada wyczynem.
♤♤♤
Usłyszała dźwięk pukania do drzwi. Zamknęła oczy, wzdychając, gdyż wiedziała, kto puka. Madeleine, dziewczyna w jej wieku, która miała jej towarzyszyć podczas zwiedzania domu. Nie chciała towarzystwa. Podeszła do drzwi i otworzyła je, a jej oczom ukazała się wysoka blondynka z niebieskimi jak ocean oczami. Uśmiechnęła się, wyciągając dłoń w jej kierunku. Lekko uścisnęła ją, niepewnie oddając uśmiech.
– Annamae?
– Tak. Ty to pewnie Madeleine?
– We własnej osobie. Chodź, pokażę ci dom!
Ściany w kolorze ciemnej zieleni uzupełniały obrazy z różnych epok. Widać tu było typowo romantyczne dzieła, ale też te z okresu renesansu, średniowiecza czy nawet neoromantyzmu.
W domu były cztery piętra. Każde piętro urządzone było prawie tak samo, jak poprzednie. Różniły się tylko obrazy i pojedyncze rzeźby, stojące w rogach. Najczęściej były to te antyczne.
– Dom ma bogatą historię – zaczęła Madeleine – Mieszkało tu wiele pokoleń.
Kiwała głową, nie wiedząc zbytnio, co odpowiadać. Nie interesował jej ten dom. Choć był piękny, nie czuła potrzeby zagłębiana się w jego historię. Tak było wtedy.
– Państwo Bonavitch mają obsesję na punkcie tego domu. A prawdziwego szału dostają, gdy ktokolwiek wspomni o pokoju numer dwadzieścia osiem.
– Dlaczego? – zmarszczyła brwi, przyglądając się blondynce.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem tego. Nie wiem czy ktokolwiek oprócz nich o tym wie.