Zobaczyłam jego. To był on. Nie wierze.
- Co ty tu robisz? - zapytałam zaskoczona- Jak masz na imię? Jak mnie...
-Ciii- przyłożył mi palec do ust- Mam na imię Leon . Nie mogę zostać na długo... - przyjrzał mi się. - Przyszedłem cię ostrzec Allie.
- O co chodzi? Czy coś się stało...? -zapytałam zaniepokojona
- Posłuchaj, Allie- ciągnął stanowczym głosem. - Widziałem coś. Coś złego. Coś czego nie mogę zrozumieć, ale muszę cię ostrzec.
Zaczęłam się bać.
- Ostrzec przed czym.
Leon rozejrzał się z niepokojem.
- Z tego co zobaczyłem, za niedługo spotkasz chłopaka. Nie będzie za tym za kogo się podaje. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że on cię skrzywdzi. Wiem, że wydaje ci się to dziwne, ale kiedy indziej opowiem ci o moich obrazach w głowie.
Przez jakiś czas parzyłam się na niego i nie mogłam się ruszyć. Czułam się jak sparaliżowana. On ma jakieś obrazy w głowie. To jest nienormalne. Cała ta rozmowa jest nienormalna. Ale w końcu się odezwałam:
- No dobra, to żart, tak? Spotkam chłopaka? Moje życie jest takie nudne, że nawet mój pies ma lepsze.
Simon na potwierdzenie szczeknął.
- Allie, wiem, że mi nie wierzysz, ale proszę, zaufaj mi.
- Ufam ci, ale to jest zbyt szalone. Przykro mi.
- Pamietaj, że cię ostrzegałem.
Powiedział to i zniknął.
Najbliższe miasto Coldwater, było dwa kilometry od domu. Coldwater było miastem życia. Centrum handlowe, supermarkety i moja ulubiona malutka kafejka "Café" Należała kiedyś do hiszpańskiej rodziny, która wyjechała jeszcze przed moimi urodzinami, ale Isabele i jej mąż Peter zachowali nazwę. Przychodziłam do tej kafejki odkąd potrawiłam powiedzieć "czekolada waniliowa" Teraz tam kupuję tylko herbatę i szejki.
Uwiązałam psa do słupa i weszłam do kafejki. Podeszłam do baru. Przywitałam się z Izabele i zamówiłam gorącą herbatę. Obok mnie usiadł jakiś chłopak, ale nie zainteresowałam się nim. Nagle usłyszałam, że ktoś się mnie coś pyta. To chyba ten chłopak
- Przepraszam, co mówiłeś.- zapytałam speszona.
- Pytałem się jak masz na imię.
- Allie- odpowiedziałam zaumieniona.
- Ross- powiedział i wyciągnął do mnie rękę a ją uścisnęłam. Zaczęłam się mu przyglądać. Był wysoki. Miał kraciastą koszulę i długie nogi w granatowych dżinsach. Był mniej więcej w moim wieku, może troszę starszy, opalona twarz i krótkie, spłowiałe od słońca potargane włosu. Był to jeden z tych onieśmielających, przystojnych samców alfa, a tych nie mieliśmy wiele w okolicy. Nagle pożałowałam, że nie mam na sobie czegoś bardziej kobiecego niż moja bluza z kapturem i przedpotopowe za krótkie ogrodniczki.
Właśnie Izabele przyniosła mi herbatę.
- Gdzie chodzisz do szkoły- zapytał Ross.
Nie chciałam mu odpowiedzieć bo nie chciałam wracać do swojej przeszłości, ale coś mnie zmusiłam żeby mu powiedzieć.
- Ja... nie chodzę do szkoły.
Uśmiechnął się krzywo, zaskoczony.
- Ale to długa historia- powiedziałam wymijająco.
- W takim razie opowiesz mi o swojej przeszłości innym razem. - Przyjrzał się mojej twarzy.- Wygłądasz na dziewczynę która ma co opowiadać.
- Ja? Nie sądze- odparłam - W moim życiu niewiele się dzieje. - W odróżnieniu od twojego, chciałam dodać, ale się powstrzymałam. Bo jestem społecznie upośledzona.- Izabele mówiła, że masz tu rodzinę.
Ross wyjął serwetkę z serwetnika i zaczął ją składać.
-Tak- odezwał się. - Mamę. Elieen Millar i jej rodzina. Od dawna mieszkam z tatą w Anglii. Przyjechałem tu na lato, może dłużej- Mówił dalej, po czym spojrzał na mnie spod rzęs. - Jeśli coś mnie zatrzyma.
Zauważyłam, że ta rozmowa zaczyna schodzić na złe tory
- Wybacz, ale muszę już iść bo mama zacznie się martwić- powiedziałam bo miałam już dość tej rozmowy.
- Och... szkoda. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy- powiedział smutny.
- Ja też mam nadzieję- nie wcale nie- To do zobaczenia. Powiedziałam to i wyszłam z kafejki. Odwiązałam Simona i poszliśmy do domu. Nagle coś mi przyszło do głowy. A jeśli to o nim mówił Leon. Chłopak który ma mnie skrzywdzić . Też coś... Ross jest za miły...