Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Nie chciałam. W mojej głowie huczało od różnych poplątanych myśli. A do tego bałam się, co mi się przyśni. Miałam dość budzenia się z bólem głowy i zmęczona, jakbym przebiegła maraton.
Oparłam się o poduszki i obserwowałam prawie pełny księżyc, spokojnie wiszący na niebie. Czysta noc, ledwo widoczne przez okno czubki drzew. Wzdrygnęłam się, widząc, że okno jest lekko uchylone, i wstałam, by je zamknąć.
Gdy do niego podeszłam, jakiś odgłos - skrzypienie butów na śniegu - kazał mi się zatrzymać. Mama?
Przycisnęłam rękę do piersi, podeszłam na palcach i sięgnęłam okna, żeby je zamnkąć, ale nim zdążyłam to zrobić z zewnątrz dokeciał mnie wyraźny głos:
- Allie.
Z bojącym mocno sercem wychyliłam się i spojrzałam w dół. On tam był. Ubrany w czarny płaszcz sięgający do kostek. Ciemne włosy spadały mu na twarz. Włąściwie nie był przystojny, raczej... miał interesującą twarz. Blada, ładne rysy. Ale nawet z tej odległości widziałam, że ma niezwykłe oczy, duże, ciepłe, w kształcie migdałów. I koloru mchu porastającego kamienie w strumieniu.
- Przyszedłem się z tobą spotkać- Miał zaskakująco głęboki i pewny głos. Inny niż ostatnim razem.
- Nagadałeś mi jakieś niestworzone rzeczy - usłyszałam siebie - a potem zniknąłeś.
Na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
- Na razie do tego nie wracajmy. Chciałem się spotkać z tobą sam na sam.
Wychyliłam się trochę bardziej.
- To w takim razie jest sen. Musi być.
- Dlaczego? Skąd wiesz?
Zaśmiałam się krótko.
- Bo w prawdziwym życiu nieznajomi nie odwiedzają mnie w środku nocy.
- W takim razie co wydarzyło sie dzisiaj? Kiedy z tobą rozmawiałem. Czy to też był sen?
- Nie - przygryzłam wargę. - Nie wiem. Nie znam cię.
Nastała cisza. Przyglądał mi się poważnie.
- No dobrze- ułożyłam łokcie na parapecie i podparłam głowę dłońmi. - Jest w tobie coś znajomego.
Roześmiał się.
- Powiedz jak mam na imię.
- Leon- odpowiedziałam bez zastanowienia.
- Widzisz?- objął się ramionami - Znasz mnie.
- Bo przedstawiłeś mi się rano.
-Nie szukaj logicznej odpowiedzi. - Włożył ręce w kieszenie.
- Poszekaj tam.
Odeszłam od okna, złapałam skarpetki, buty i grube wełniane poncho, które należało do babci. Kiedy mijałam lustro w dzwiach szapy, skrzywiłam się widząc moje dziwne odbicie. Zeszłam po schodach do tylnych dzwi. Otworzyłam je, a on już tam był.
- Ładne poncho- pociągnął za frędzel.
Wyszłam i przymknęłam drzwi.
- Posłuchaj- wyszeptałam. - Nie wiem kim jesteś. Wiem tylko, że jestem już zmęczona snami o tobie. - Spojrzałam na niego groźnie. - Nie potrzebuję tego.
Nic nie odpowiedział, tylko nachylił się i wziął mnie delikatnie w ramiona. NIe próbowałam go powstrzymać ani się odsuwać. Miałam wrażenie, że tak powinno być. Pachniał kawą i cynamonem. Był ciepły.
- Jak dobrze jest wreszcie być z tobą - powiedział i przytulił głowę do mojej.
Pomyślałam, że powinnam mu się wyrwać albo zacząć krzyczeć, ale czułam tylko ulgę i ukojenie. Pozwoliłam by mnie trzymał jeszcze przez chwilę, po czym też go objęłam. Był szczupły, ale dobrze zbudowany.
Leon odchylił się i wziął moją twarz w dłonie.
- Myślisz, że będziesz umiała rozciągnąć granice swojej rzeczywistości?
- Co?
- No- zamilkł na chwilę. - Przyjmij chwilowo, że twój świat nie jest jedynym.
Przewróciłam oczami i odsunęłam się od niego.
- Słuchaj Gandalfie, nie interesują mnie światy równoległę i inne nadprzyrodzone głupoty. Jeśli to jakiś żart...
- To nie jest żart- przerwał mi Leon- Chciałbym ci wszystko o sobie opowiedzieć, ale na razie mi nie ufasz i zabrzmiałoby to... głupio. Szkoda, że nie ma więcęj czasu. Jutro...
- Co jutro?
Wstałam i podeszłam do niego.
- Nie rozumiesz. Tylko cię wystraszę.
- Tak jakbyś teraz tego nie robił.
- Naprawdę tak się czujesz? - zapytał. - Przestaszona?
Uświadomiłam sobie, że wcale nie, jestem zupełnie spokojna, a samo to było niepokojące.
- Nie. To po prostu sen. Jak inne.
- Nie masz wrażenia, że to się dzieje naprawdę? - Luka przyglądał mi się uważnie.
Spojrzałam mu w oczy.
- Czuję się, jakby to była... prawda- odpowiedziałam w końcu.
- A więc tak jest- stwierdził. - A to zadrapanie na ręce. To ze snu?
Przełknęłam ślinę. Wiedział, skąd je mam.
- Nie masz czego się obawiać. Nie z mojej strony - odezwał się cichp. - Nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Wiem- wyszeptałam, czując, że tak właśnie jest.
I wtedy poczułam jego usta na moich ustach. Był to najdelikatniejszy z pocałunków. I jego zapach. Sprawił, że chciałam sie w niego wtulić. Tak właśnie zrobiłam. Jednak po chwili odsunął się ode mnie. Patrzył się na mnie smutno.
- Jesteśmy przyjaciółmi- Powiedział, dotykając skaleczenia na mojej ręce. A potem wziął ją i spletliśmy palce.
Zamknęłam oczy, nagle zmęczona. A potem poczułam, że odpływam...