Chapter VI

418 52 10
                                    

Do środka chaty dostaliśmy się przez wąskie, frontowe drzwi, które widocznie nie spodobały się dryblasowi, gdyż otworzył je przy użyciu jednego silnego kopnięcia.

Muszę pamiętać, żeby go nigdy do siebie nie zapraszać - szepnąłem sam do siebie i ostrożnie postąpiłem naprzód, omijając poobijane wrota.

Wnętrze chaty spowiła złowieszcza ciemność, którą tylko gdzieniegdzie rozświetlała smuga księżycowego blasku. Wszechobecny smród przypominający zapach starego potu i pleśni, wpychał się przez nozdrza, wywołując przy tym dziwne uczucie otępienia. Odczuwalny, jeszcze chwilę temu, chłód ograniczył się już tylko do lekkich dreszczy, biegnących po moich przepoconych plecach.

Znajdowaliśmy się w ciasnym korytarzu, który stanowił jedyną drogę do reszty upiornego domu. Theo bez namysłu ruszył przed siebie, wyraźnie nie chcąc marnować swojego czasu. W obawie, że mogę go stracić z oczu, prędko poszedłem w jego ślady. Zanim się zorientowałem, dotarliśmy do końca trasy, którą jak się okazało, stanowiły kolejne brzydkie, spróchniałe drzwi. Te, tym razem Theo potraktował odrobinę łagodniej, otwierając je przy użyciu własnych rąk.

- Za mną... - mruknął i raptownie jego postać utonęła w mroku czającym się za otwartymi drzwiami.

Tak Theo, genialny pomysł. Zejdźmy jeszcze do piwnicy, w końcu tu na górze nie jest już wystarczająco upiornie.

Mimowolnie przez moją głowę przeleciały miliony scenariuszy, począwszy od żywych trupów, skończywszy na demonicznym klaunie, odgryzającym moją biedną, młodzieńczą nóżkę. Na szczęście przykre obrazy z wolna zaczęły blaknąć i kiedy byłem już gotów, aby zejść do jaskini potworów, gdzieś z pobliskiego pomieszczenia wydobył się tajemniczy dźwięk. Natychmiastowo odwróciłem głowę w kierunku, z którego dochodził, jednak niczego nie zauważyłem. Wnętrze sąsiedniego pokoju będące jego źródłem zastygło w idealnej ciszy.

Wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi, postąpiłem parę kroków naprzód aby dokładniej przyjrzeć się opustoszałemu pomieszczeniu. Większość jego przestrzeni zajmowały przeróżne graty, które z każdej widocznej strony przykryła spora warstwa kurzu i pyłu. Na jednej ze ścian znajdowało się niewielkie okno, przez które wlewało się blade światło srebrzystego książęca. Mówiąc szczerze to nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi. Chcąc się jeszcze upewnić, że niczego nie przegapiłem, powęszyłem trochę. Jednak jedynym co poczułem był paskudny odór zgnilizny.

Wnet dziwny odgłos powrócił: dużo głośniejszy i wyraźniejszy. Przypominał coś na obraz jęku, jednak wraz z czasem ewoluował, dając początek czemuś przerażającemu. Brzmiało to jak ludzki lament. Wydobywał się on zza ogromnego płótna, które otulało sporą część jednej z bocznych ścian pokoju.

Głośno przełknąłem kolejną porcję gęstej śliny. Bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę, że to kiepski pomysł, mimo to z jakiegoś powodu, musiałem zaspokoić własną ciekawość.

Serce coraz mocniej dudniło w ściśniętej piersi, a ręce drżały od natłoku emocji. Jęki wydawały się przybierać na sile, kiedy wolnym krokiem zbliżałem się do ich źródła. Mimo wszystko ich przekaz był całkowicie niezrozumiały. Stanowiły swoisty bełkot, a wyodrębnienie choć jednego słowa było zupełnie niemożliwe.

W chwili, gdy jedną ręką chwyciłem róg materiału, poczułem, jak całe ciało przeszywa ostrzegawczy dreszcz. Zrobiłem kolejny głęboki wdech, aby choć trochę się uspokoić i z ogromny wysiłkiem zerwałem potężną zasłonę. Jak nożem uciął, tajemnicze odgłosy zniknęły, a w ich miejsce pojawiło się dziwne uczucie: ktoś lub coś stało przede mną i dokładnie mi się przyglądało.

Z przerażeniem uniosłem wzrok ku górze, jednak to, co zobaczyłem, nie wpisywało się w listę moich przewidywań. Para ciemnych, oliwkowych oczu należących do smukłej, wysokiej niewiasty, wpatrywała się w moją zlęknioną osobę. Jednakże kobieta ta nie była żywa, ani też martwa. Stanowiła tylko część wielkiego malowidła, zamkniętego w ciężkiej, mosiężnej ramie. Jej ciało zdobiła długa, biała suknia, która wyraźnie kontrastowała z kruczoczarnymi lokami, opadającymi na jej drobne ramiona. W prawej dłoni dzierżyła srebrne ostrze, przypominające metalową iglicę. Co ciekawsze druga połówka portretu została całkowicie zdewastowana, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę.

Chciałem się odwrócić i jak najszybciej uciec z nawiedzonego pokoju, jednak nie wiedząc czemu, wciąż nie mogłem oderwać wzroku od tajemniczego dzieła, które w swoisty sposób wydawało się co najmniej żywe. Obecna na nim postać emanowała wyraźnie odczuwalną złością, wprowadzając mnie w obezwładniający trans.

- Czy ciebie naprawdę trzeba prowadzić za rączkę jak jakieś dziecko z przedszkola?! - krzyknął donośnym głosem Theo, jednocześnie zamykając moją lewą dłoń w silnym uścisku.

- Czy ciebie naprawdę trzeba prowadzić za rączkę jak jakieś dziecko z przedszkola?! - krzyknął donośnym głosem Theo, jednocześnie zamykając moją lewą dłoń w silnym uścisku

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
"Thiam: My sin for your redemption"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz