Rozdział 11

37 1 0
                                    

Chloe

W życiu byłam na jednej randce, dlatego ciężko mi było określić czy wypad z Samem mogłam tak nazwać. Bardziej pasowało to do wyjścia dwójki przyjaciół, aby miło spędzić czas i dowiedzieć się o sobie kilku ciekawych rzeczy. Na razie tylko Sam mówił, a ja milczałam, skupiając się na tym, aby nie zaliczyć spotkania mojej twarzy z ziemią. Droga, którą szliśmy była strasznie zarośnięta, a wystające korzenie nie ułatwiały sprawy.

– ... strasznie się wtedy wkurzyłem na chłopaków! Nie mogłem uwierzyć, że zrzucili całą winę na mnie – oznajmił chłopak, opowiadając historię z zeszłego lata. – Zaraz będziemy na miejscu.

Co do mojej randki to była całkiem zabawna historia. Albert, bo tak miał na imię chłopak, z którym flirtowałam w dziewiątej klasie, zaprosił mnie pewnego razu do restauracji. Znałam go dzięki Melissie, która chodziła z nim na algebrę, ale od dawna zaczął się wokół nas kręcić. Miałam wielkie oczekiwania (w końcu naoglądałam się romansów i młodzieżówek), ale to co się stało było.. miałam ochotę wrzasnąć. Zamiast tego siarczyście przeklęłam, jak na czternastolatkę przystało i wyszłam, nie dając mu szans na wytłumaczenie. Moje oburzenie było spowodowane jego zachowaniem, a przede wszystkim słowami, które do tej pory odbijają się w mojej głowie jak piłka.
Ścieżka zaprowadziła nas do wysokiej skarpy nad brzegiem oceanu. Chłopak rozłożył koc tuż nad urwiskiem i otworzył kosz, który ciągnął za sobą całą drogę z samochodu i wyciągnął z niego kilka pudełek oraz termos. Byłam pod wrażeniem tego jak umiał wszystko zaplanować i dopiąć na ostatni guzik. Na pierwszy rzut oka nie wygląda mi na osobę, która organizuje takie spotkanie. Ba! Myślałam, że będę musiała zadowolić się chińszczyzną lub innym jakimś gotowym daniem.

Usiadłam obok niego i patrzyłam jak nalewa do jednego kubka gorące kakao. Od razu poczułam niesamowity zapach czekolady. Podał mi kubek z parującym napojem, z czego ogromnie się ucieszyłam, ponieważ wiał naprawdę chłodny wiatr. Ale dla takiego widoku warto było trochę pomarznąć. Słońce świeciło na błękitnym niebie, odbijając się od tafli wody, w taki sposób, że zapierało mi dech. Wokół słyszałam tylko szum odbijających się fal o skały. Było naprawdę przepięknie.

– Czy myślałaś kiedyś jak to jest latać? – zapytał chłopak.

– Wiele razy – odparłam. – Mogłabym wreszcie zobaczyć kawałek świat.

– Uwierz mi, widziałem od ciebie o wiele mniej.

Przyznałam mu rację. Z tego co zauważyłam musiał być bardzo przywiązany do tego miasta i ludzi, którzy tu mieszkali. Nie mogłam wyobrazić sobie tego, że ktoś mieszka w jednym miejscu przez całe życie, że nigdzie nie wyjeżdża, uczy się w jednej szkole i zna garstkę ludzi. Sam spontaniczny wyjazd z miasta na kilka godzin jest ekscytujący. Wiem co mówię, ponieważ z Lukeyem ciągle gdzieś jeździliśmy, gdy tylko zdał prawo jazdy – a to do dziadków, a to na plaże, albo po prostu, żeby pojeździć i pogadać. Czasem potrafiliśmy w ciągu nocy jeździć po ulicach bez celu. Lubiłam to, była to najbardziej wyczekiwana przeze mnie chwila w ciągu tygodnia.

Samuel dał mi pojemnik z truskawkami, za co posłałam mu uśmiech.

– To może... – zaczęłam. – Opowiesz mi coś o sobie? Ty wiesz o mnie prawie wszystko, a ja o tobie nic.

Przestał jeść swój posiłek i spojrzał na mnie lekko zaniepokojony. Zrobił taką minę jakbym mu przystawiła pistolet do skroni.

– Nie ma co opowiadać.

– Na pewno jest co! – oznajmiłam, próbując go jakoś udobruchać. – Możesz mi opowiedzieć o muzyce, o surfowaniu, o...

– ... okej! – przerwał mi, śmiejąc się. – Będę opowiadał, ale masz zjeść te truskawki.

ZwiązaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz