Rozdział 10

90 2 8
                                    

Samuel

Siedzieliśmy przy ognisku, ciesząc się ciepłą nocą i swoim towarzystwem. Opowiadaliśmy różne historie i śpiewaliśmy piosenki, krzycząc w niebo głosy, jakby jutro nie miało nadejść. Dziwiłem się, że ludzie mieszkający nieopodal plaży nie donieśli na nas na policje za zakłócanie porządku i ciszy nocnej. Albo często przeżywali takie sytuacje albo mięli nas po prostu gdzieś.

Najwięcej do powiedzenia miały oczywiście Shan i Lia, dlatego zdominowały całą ekipę. Na szczęście razem z Chloe skoczyliśmy do hotelu po jakieś jedzenie, co zmniejszyło ich gadatliwość do zerowego stopnia.

– No Sami! Zagraj nam coś! – zarządała Lia. – Tylko coś wesołego, poproszę!

Odłożyłem puszkę z coca-colą i wziąłem gitarę, którą leżała na kocu. Nie chciałem powtórki z ostatniego razu, gdy to bliźniakom włączyła się głupawka i wrzucili mój instrument do ognia. Była dla mnie ważna, a oni puścili ją z dymem! Wybaczyłem im tylko dla tego, że później wytrzeźwieli i okupili mi moje cudeńko.
Przesunąłem palcami po strunach i zagrałem melodie, która pierwsza przyszła mi na myśl, co okazało się trafnym wyborem, bo zaraz za mną zaczęły śpiewać tamte dwie wariatki.

And I hope that you don't suffer,

But take the pain

Hope when the moment comes,

You'll say...

I, I did it all!

I, I did it all!

I owned every second,

That this world could give

I saw so many places,

The things that I did

Yeah, with every broken bone,

I swear, I lived* 

Grałem tak kilkanaście utworów aż do momentu, gdy zdrętwiały mi palce, które nie były przystosowane do godziny grania, i zachrypł głos.

– Jeszcze jedna, Sam! – krzyknęła Lia.

– Nie dam już rady. Kilka minut przerwy.

– No to w tym czasie zagramy w jakąś grę – zaproponowała Shann.

– Tylko nie w butelkę... to gra dla piętnastolatków, którzy próbują udowodnić, że są dorośli.

Zgodziłem się z Chloe. Od zawsze nie trawiłem tej gry, która królowała na tutejszych domówkach (czego swoją drogą nie rozumiałem). Gdy tylko słyszałem słowo „BUTELKA!" na myśl przychodzi mi pewna impreza na początku liceum, z której nie koniecznie miałem dobre wspomnienia... Wciąż czułem na języku okropny smak taniego sikacza i wymiocin. Na samą myśl miałem mdłości.

– Może w "Nigdy, przenigdy..."? – zaproponowała blondynka. – To popularna gra na chicagowskich posiadówkach.

Mil zapytał jak w to się gra, a dziewczyna skróciła nam zasady. Mniej więcej chodziło o to, że jedna osoba mówi: "nigdy, przenigdy...", a inni muszą, jeśli to robili, wykonać polecenie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

– To może zacznie osoba, która jest najmłodsza? – zapytała Chloe, najwyraźniej nie wiedząc, że to najgorszy możliwy wybór.

– Dlaczego zawsze najmłodszy? – zapytała niezadowolona Shannon. – Może dla odmiany najstarszy?

Shann była najmłodsza z całego naszego towarzystwa i zawsze wszyscy jej to wypominali. Chyba nie lubi odstawać od grupy.  

– Mi to bez różnicy – wzruszył ramionami Kyle, który urodził się w styczniu. – Nigdy, przenigdy nie jadłem pizzy hawajskiej.

ZwiązaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz