Bal Wielkiego Wilhelma

18 4 3
                                    

maska, pycha, suknia
toż to bal
bal masek

bal podziemia
bal wielkiego wilhelma



Liverpool, 31.12 - 01.01

Byliście kiedyś na bankiecie? Taki oficjalnym, gdzie zaproszeni są ważni ludzie? Nie? A może oglądaliście taki w telewizji? Prędzej? No to wyobraźcie sobie, że noc, w trakcie której wszyscy świętują Nowy Rok to jeden z największych i najbardziej wspaniałych bali, jaki możecie w swoim życiu zobaczyć. A Podziemie Liverpoolu słynie z tego, że Bal Wielkiego Wilhelma to najbardziej uroczysta impreza w trakcie całego roku, a co za tym idzie, najpiękniejsza, najbogatsza i najbardziej niesamowita. Powie wam to każdy, kto przynajmniej raz na nim był.

W tym mieście charakterystyczną cechą były ogromne sale przepełnione złotem i czerwienią krwistych róż, w których tradycji działo się zadość. Każdy z młodych, pełnoletnich - bo dostąpić pełnoprawnie tego zaszczytu, jakim jest Wielki Bal, może ten, kto w ubiegłym roku, którego odejście świętują ludzie, przeżył swych osiemnaście wiosen - musi przystąpić do walca angielskiego w parze z którymś ze starszych członków Podziemia. To właśnie oni w znaczącej większości porywali w tan nowych, zdezorientowanych i nieśmiałych nastolatków, by oficjalny bal był jednak wciąż niesamowitą imprezą, którą świętuje się ze śmiechem i serdecznością ze względu na choćby okazję, dla której się odbywał. Bezwzględnie było przecież co świętować, a przynajmniej tak traktują to młodzi, którzy często od najmłodszych lat niecierpliwie wyczekują swojego pierwszego Balu Wielkiego Wilhelma.

Piękna uroczystość, pełna wdzięku, zapisująca się na kartach pamięci do końca życia, sprzyjająca nadchodzącemu roku. Symbolizująca pomyślność i szczęście, dlatego też tak bardzo wyczekiwana.

Setki rozkloszowanych sukien i fraków w najróżniejszych barwach i odcieniach, typach włókien i ściegów. Elegancki materiał faluje pod wpływem kroków, obrotów, dygnięć i podmuchów powietrza, a na każdej z twarzy obowiązkowa dla członków Podziemia maska. Niby zaledwie drobna ozdoba dodająca uroku każdemu wizerunkowi, nutka tajemniczości, subtelna fidrygałka. Niby nic nie znacząca rzecz, a jednak każda z nich kryje za sobą inną historią, inne powołanie, inną zbrodnię. Przybrane piękne twarze mogą chować pod sobą najgorsze tajemnice, a jednak wszystkie śmieją się do siebie z serdecznością jak najlepsi towarzysze. Nikt jednak nie musi wiedzieć co przysłania każda z masek. Wszyscy przecież są równi, niezależnie od popełnionych zbrodni i błędów. Takie słowa przecież głosi kodeks, najwyższy wyznacznik Podziemia, którego uczą Tchnięci Magią od najmłodszych lat, przez dziesiątki pokoleń i wieków.

Niestety żaden z nowych członków nigdy nie zastanawia się nad prawdziwym znaczeniem słów zawartych w grubej, starej jak świat księdze, która wyznacza wszystkie normy, którym podlegać musi każdy z nich. Nikt nigdy nie pyta, czy to prawda, czy faktycznie tak jest. A Sophie każdemu mogłaby zaświadczyć, że Kodeks Podziemia to najgorsza rzecz, która bezlitośnie opanuje każdy istotny element życia młodej istoty skazanej na członkostwo tej organizacji. Jednak ciemna strona Podziemia dostrzegana była przez zaledwie pojedyncze jednostki, a tym samym... nie istniała naprawdę. Opinia tłamszona w zarodku, działania skrywające krzywdy... Tylko nieliczni musieli się tym przejmować w taki dzień, jak pierwsza doba nowego roku. Nawet jeśli tą osobą była w tej chwili Sophie, to i tak jej zielone oczy niemal śmiały się do mniej i bardziej rozpoznawalnych zapachów, czy głosów. Napiętnowana kruchą maską, która niemalże wcale nie nadawała dziewczynie anonimowości propagowanej na ów uroczystości, lustrowała wzrokiem każdą z mijających ją osób. Zastanawiała się czy w tłumie nowych członków zdoła rozpoznać swoich młodszych znajomych, którym obiecała dotrzymać towarzystwa swoją skromną osobą. Nie przyjmowali odmowy, więc mimo protestu, który rozgrywał się w jej sumieniu, z goryczą zgodziła się na spełnienie tego precedensu.

Nie chodziło o gardzące spojrzenia rzucane w jej stronę, gdy towarzyszyła nieskalanym duszą. Już się do nich przyzwyczaiła, stały jej się niemal w pełni obojętne, gdyż przekonała się, że wywoływana w niej reakcja na to zjawisko kończy się zawsze na przekór jej drobnej istoty. Bała się jednak jak odbiorą to nowi członkowie, czy nie będą mieli nieprzyjemności ze strony przewodniczących. Usprawiedliwiała się jednak tym, że robią to na swoje własne życzenie i chyba tylko ta myśl podtrzymywała Sophie w pogodzie ducha, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się charakterystyczna, zniszczona królicza maska. Joseph - bo to właśnie on nosił uszkodzony atrybut - długimi, zgrabnymi krokami, lawirując pomiędzy szerokimi sukniami i matowymi frakami, powoli przedostawał się ku szarowłosej dziewczynie. Jego smukłe palce lewej dłoni w mig znalazły się na bladej skórze, która pokrywała wyraźnie odznaczający się obojczyk dziewczyny. Przyprawiając ją o ciarki, przesunął dłoń na jej bark i ścisnął lekko w pokrzepiającym geście, którego nigdy jej nie szczędził. Krótki, niemal niezauważalny gest, a jednak scena, która mogłaby zaważyć na reputacji maga. Na ich wspólne szczęście, Joseph to wysoko postawiony członek Podziemia mimo burzliwej historii jaką rozegrał dla innych w ciągu 26 lat swojego życia. "Mnie już nic nie zaszkodzi Sophie. Jesteś cenniejsza niż głupia opinia. " - powtarzał jej od kiedy tylko została potępiona i skazana w swej surowej karze. Tym razem jednak nie rozdrabniał się nad swoim dejmanem, nie pozwolił sobie na atencje jej osobie. Po tym drobnym geście wyminął Sophie, jak gdyby nigdy nic i zajął się odprowadzaniem młodych do głównej sali skąpanej w kwiecistym szkarłacie, w akompaniamencie muzyki klasycznej wygrywanej przez zespół skryty w głębi sali. Atmosfera, która swym spokojem przyjemnie wypełniała każde z pomieszczeń współgrała z wymienianymi między sobą uprzejmościami. Ogółem mogło to wyglądać trochę, jak wielki festiwal, w trakcie którego należy poznać jak największą ilość osób. Każdy chciałby mieć przecież kogoś, do kogo mógłby się odezwać w trakcie trwania balu, a im większe grono rozmówców, tym swobodniejsza rozmowa.

Nie trzeba było długo czekać na pierwsze oficjalne słowa, które wypowiedziane zostały przez jednego z grona ludzi, odzianych w złote maski. Było to ledwie wypełnienie tradycji, bowiem zdania wypełniające każdą salę budynku, powtarzane były rok w rok i prawdę mówiąc, na pamięć znali ją również Ci, którzy po raz pierwszy brali udział w ów uroczystości. Świadczyło o tym to, jak zaraz po oficjalnym wygłoszeniu formułki, tłum powtórzył słowa zgodnym chórem.

"Podziemie jest domem, schronieniem, utopią. Niech żyje Wielki Wilhelm!"

Każde dziecko tchnięte magią miało wpajane te słowa od najmłodszych lat. Mówi się, że są wręcz pierwsze wypowiadane przez pociechy zdania, jakie uczą ich rodzice. Tak samo, jak każde dziecko musiało wiedzieć, kim jest "Wielki Wilhelm." A raczej, kim był. Historia naucza, że był to ten tchnięty magią, który stworzył azyl dla jemu podobnych. Gdzie świat na górze, pełen ludzi, wojen i krzywd, został odseparowany. Podarował im zapomnienie, dając tym samym bezpieczeństwo wszystkim magicznym istotą. A to, co przemilczały karty książek, surowo karane jest przy choćby szepcie na ten temat. Właśnie to świętowano tej nocy. Możliwość bycia w tej grupie, przestrzeni. Możliwość członkostwa w Podziemiu.


_____
Witam! Z tej strony rzecz jasna autorka.
Epizody mogą pojawiać się nieregularnie.
W dodatku niektóre mogą wydawać się niezrozumiałe i wyrwane z kontekstu, ale wraz z kolejnymi epizodami,  na pewno wszystko się wyjaśni, drodzy czytelnicy.

Podziemia LiverpooluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz