Anielskie skrzydła*

9 1 0
                                    

Złota maska skrywająca całą twarz wskazywała na to, jaka będzie toczyć się uroczystość na brukowym placu podziemnej krypty. Wiedzieli o tym wszyscy. Sądzeni i sądzący. Alexander Wilhelm Cartweder został mianowany na głównego przewodniczącego sprawie piętnastolatki, która skazana została na utratę anielskich skrzydeł. To był już drugi raz, kiedy miał przewodniczyć sprawie tego atrybutu i co zabawne, poprzednie sądzenie wykonane było na starszej siostrze aktualnie skazanej.

Ceremonia utraty skrzydeł odbywała się w gronie rodziny na życzenie skazanej pod pieczą trzech wyższych członków rady. Prowadzący przeprowadzał czar, a dwójka patronujących starała się sprawić, by sądzenie było jak najmniej bolesne. W tym celu towarzyszący mu mężczyźni w srebrnych maskach, które doskonale ukrywały tożsamość, unieruchomili wątłą dziewczynkę, by nie mogła ani się odwrócić, ani zrobić sobie krzywdy podczas agonii. Jej siostra, którą Alex doskonale pamiętał, obejmowała rudowłosą anielice i szeptała do niej różne sentencje. Członkowie rady pochwalali jej działanie, bowiem wsparcie rodziny było kluczem do lepszego zniesienia kary, która za chwile zostanie wymierzona.

Gdy potwierdzono gotowość do aktu, w krypcie zapadła głucha cisza. Nie było słychać nawet oddechów, przez co Cartweder zastanawiał się, czy spanikowana nastolatka wstrzymuje oddech. Dźwięczną nicość przerwał szelest szerokiego rękawa jego płaszcza spowodowany gwałtownym, posuwistym ruchem ręki, gdy ukierunkował zaklęcie popielące na skrzydła dziewczynki. Wtem rozległ się długi, przeraźliwy wrzask, który przeszył pomieszczenie na wskroś i odbił się echem, które co chwila przerywane było kolejnymi salwami krzyków, które wydobywały się z gardła dziecka. Alex nie widział jej twarzy, ale wiedział, że szumiący szloch nie należał do skazanej. Ona zajęta była wyrażaniem bólu w dźwięku skrzeczliwym, wyrywaniem się z rąk patronujących i cierpieniem ogólnym, jakie wiązało się z utratą skrzydeł. Szlochy były dźwiękiem jej rodziny. Matka wtulała w swoją pierś bliźniaczkę skazanej, by ta nie musiała patrzeć, oraz zasłaniała dziewczynce uszy, by dźwięk nie docierał do niej z oryginalną intensywnością. Sama kierowała wzrok w stronę przeciwną do jej cierpiącego dziecka. Ojciec opierał się o ścianę przy drzwiach i bez grama zawahania przyglądał się temu, co właśnie rozgrywało się w centralnym punkcie bruku. Obok niego stała najmłodsza latorośl rodziny. Chłopiec rzewnie płakał jakby odczuwał ból własnej siostrzyczki, a mimo tego nie odwracał zalanych od łez oczu. Najstarsza siostra, która posiadała w tej chwili bezpośredni kontakt ze skazaną wydawała się być jak z kamienia. Giselle - bo tak się faktycznie nazywała, co Alex uświadomił sobie dopiero po dłuższej chwili - nie wydawała się być bezwzględna, cierpiąca, pokorna. Ona po prostu była w tej ważnej chwili i wspierała młodą anielice swoją osobą, bowiem wiedziała jak okropnym zabiegiem jest popielenie skrzydeł. Niemniej, gdy pustym wzrokiem patrzyła się w tym procederze na Alexandra, dostrzegł on w tym spojrzeniu nutkę nienawiści. Gdzieś głęboko kryjącą się w zielonym, przygaszonym błysku jej tęczówek. Nie był zdziwiony. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak sądzenie anielskich skrzydeł wygląda ze strony skazanego. Nie był co prawda aniołem, ale los pozwolił mu poczuć to, co czują skazani. Niewyobrażalny ból, który zaczynał się na koniuszkach piór, które zmieniały się w proch pod wpływem spopielenia, przechodzący przez całą ich długość, wkradający się w plecy, by przeniknąć przez kręgosłup i wszystkie tkanki współgrające z atrybutem anielskim. Ta świadomość nie była jednak żadnym powodem, by Alex odwrócił wzrok. Intensywnie wpatrywał się w cierpiącą dziewczynkę, a spod złotej maski głównego sądzonego, błyszczały tylko intensywne, ciemne, wręcz granatowe oczy. Proces popielenia trwał zaledwie 5 minut, jednak odczuwało się, że czas płynie wolniej. Zapewne to było najdłuższe pięć minut w życiu dziewczynki, jakie kiedykolwiek doświadczy.

Madeline, bowiem takie imię nosiła dzisiaj skazana, przestawała się wić, ale wciąż darła się w niebogłosy. Skrzydła, które nosiła zniknęły, a pozostał po nich jedynie proch, który zasiany rozpaczą leżał na brukowym podłożu. Na plecach dziewczynki mieściła się wtem spora, szkaradna blizna po atrybucie, która piętnować ją będzie do końca życia. Takie samo znamię potępienia dla bezskrzydłych aniołów nosiła już jej starsza siostra, która teraz uspokajała dziecko. Anielica pozbawiona uścisku patronujących już nie wiła się po ziemi, nie krzyczała, tylko wydawała z siebie agonalne dźwięki, pogrążona w drgawkach. Musiało minąć kolejne pięć długich jednostek czasu, by dziewczę stanęło na własnych nogach z pomocą Giselle. Alexander dopełnił swego obowiązku i mimo bijącej wszem i wobec niechęci Madeline, uścisnął jej dłoń, a drugą ręką dotknął wpierw lewego, potem prawego ramienia i czoła rozdygotanej dziewczyny jako zakończenie sądzenia. Spojrzał wtedy w zaczerwienione oczy Madeline. Do tej pory pamięta to spojrzenie. Spojrzenie mówiące o tym, jak dumna jest z popełnionego przez siebie czynu...


________________________________________________
Tłumaczę od razu, że rozdziały oznaczone gwiazdką są swego rodzaju wspomnieniami. Mam nadzieję, że po następnym rozdziale wszystko stanie się bardziej klarowne ;)
Pozdrawia was, autor.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 03, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Podziemia LiverpooluOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz