złoto, czerwień, róża, krew
wrzenie, chłód
palący zimną igłą wstyd
walc młodzieńczy
słodki ból
To spojrzenie słodkie niczym miód, ale kwaśne niczym cytryna przeszywało go na wylot. Spojrzenie oczu, których nie sposób było sprecyzować kolor i moc, jaką pałały. Nie było w nich nic, czego można by się bać, co mogłoby wprawić w zakłopotanie. W jego wyobrażeniu miód z cytryną był stosunkowo przyjemnym połączeniem, dlatego wzrok kobiety nie robił na nim złego wrażenia. Tożsamość ukryta pod maską sprawiała, że to właśnie oczy były wizytówką każdej osoby w Podziemiu. Piękność, z którą tańczył miała porcelanową skórę, a przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż zaledwie tylko jej broda i usta nie skryte były pod sowią maską. Nie miała żadnego wyrazu, jakby była zamarła, lecz coś sprawiało, że był to wyjątkowo przyjemny widok. Dorothea, którą porwał właśnie w tan tenże młodzieniec pochłaniała jego widok bardzo zachłannie, chociaż dla ludzi wkoło nie było to dostrzegalne. Dla nich było to po prostu zwykłe, delikatne śledzenie spojrzenia, które sprzyjało byciu towarzyszką rozmowy. Ona jednak dosłownie, jak na jej drobną osóbkę, pochłaniała go zachłannie. Miała ku temu bardzo dobry powód, a przynajmniej takie emocje zostały w niej poruszone, że nie poczuwała się jakiejkolwiek nieuprzejmości z tym związanej. Z tego też powodu pozwoliła się bezwiednie oddać prowadzeniu młodego Vincenta, który tak łudząco i niebezpiecznie przypominał jej Eliasa z powodu heterochromii oczu. Utonęła w jego tęczówkach, a topiła się tak prawdopodobnie zbyt długo, bo chłopak wydawał się zwrócić na to uwagę.
Nastolatek odchrząknął nieznacznie, cicho, by nie przerwać przypadkiem tej jakże ważnej chwili dla niego samego. Przecież nie bez powodu lawirował teraz między innymi parami, prowadząc przy tym tę drobną kobietę. Robił to, ponieważ był to jego wielki dzień. Fakt, jego jak i całej reszty, która dokonywała zaszczytu wstąpienia do Podziemia jako oficjalny członek, mogący brać udział we wszystkich ceremoniach, rytuałach i temu podobnych. Tak jak cały jego rocznik, miał dzisiaj dostać swoją rolę, która idealnie wpisywała się w to, co mówi o nim jego moc. Mógł rzec z sercem na dłoni, że nie marzył o tym od bardzo dawna. Możliwe nawet, że od kiedy tylko był małym brzdącem wałęsającym się między nogami i po raz pierwszy usłyszał od dorosłych o Wielkim Wilhelmie.
Dorothea pośpiesznie odwróciła wzrok od młodzieńca z nią tańczącego, chociaż zapewne nie był to nazbyt widoczny aspekt. W duchu pomodliła się, by ten przeklęty walc, który rozbrzmiał jako pierwszy ku wypełnieniu tradycji, jaką był taniec młodego człowieka, który wstępuje do Podziemia z jego starszym członkiem, wreszcie się skończył. Wiedziała jaki w tej chwili popełniła błąd i nie zamierzała go popełniać po raz drugi tego wieczoru. Jak tylko utwór wygrywany przez muzyków zmieni się, pogratuluje młodemu Vincentowi wstąpienia do Podziemia i usunie się na bok, by nie stała się już dla nikogo więcej potencjalną partnerką. Jednak los jej nie sprzyjał, bowiem dźwięczny walc trwał i trwał, więżąc ją w standardowej dla siebie pozycji tańca towarzyskiego. Szeroka, szara suknia z niezbyt głębokim dekoltem wirowała wraz z każdym ich obrotem, obijała się o inne materiały okalające nogi ich właścicieli i szeleściła przy gwałtowniejszym ruchu. Nieświadomie jej wzrok ponownie utkwił w twarzy Vincenta. Kobieta nie mogła zaprzestać wewnętrznej ekscytacji, jaką wywoływały w niej jego oczy, ta niezwykle podobna twarz z wystającymi kośćmi policzkowymi i stonowana, mleczna cera silnie kontrastująca z jego ciemnymi włosami, która łudząco przypominały czerń, wcale nią nie będąc.
"Przestań" upomniała się w myślach i zmusiła się, pokładając w to całą swoją silną wolę, by przybrać obojętny wyraz twarzy i patrzeć na niego tylko z grzeczności. Nie mogła przecież zepsuć tego wyjątkowego dla niego dnia swoim brakiem koncentracji. Pomijając już fakt, że damie takiej jak ona, nie przystoi takie zachowanie. Tak samo, jak nie wypada jej tak lubieżne wpatrywanie się w oczy obcego dla niej mężczyzny. Jedna z tych mniej zdrowych klepek podpowiadała jej, że co jest niby obego w stojącym przed nią młodzieńcu. Czy te oczy były jej obce? Czy ten taniec był jej obcy? Czy ona czuła się w jego prowadzeniu oba? No właśnie.
- Czy wszystko w porządku?
Z zamyślenia wyrwał ją głos młodzieńca i dopiero wtedy dostrzegła, że chłopak w rzeczywistości grzecznie się do niej uśmiecha, na tyle ile pozwala mu przyzwoitość względem starszego członka Podziemia, a jednocześnie na tyle uprzejmie, zważywszy na to, że Dorothea jest kobietą. Był to miły gest, ale świadczył o tym, że kobieta przed chwilą się przed nim skompromitowała. Poczuła w ramionach ukłucie wstydu, które spowodowało, że poczuła się ciężka. W odpowiedzi na pytanie, skinęła nieznacznie głową. "Niech to się już skończy" poprosiła błagalnie we własnych myślach. Chciała skończyć już ten upokarzający dla niej taniec, rozstać się z Vincentem i dołączyć do swojego przyjaciela, który również zapewne stroni już teraz od tańca z młodymi.
Wraz z kolejną serią obrotów, jaką włączył w ich taniec chłopak, Dorothea spróbowała pochwycić wzrokiem Alexandra. Lokalizowanie tego mężczyzny było nad wyraz proste, bowiem jako jeden z niewielu nosił złotą, wilczą maskę, a w dodatku ten skończony idiota, zamiast chcieć wtopić się w tłum, założył wykwintnie wyróżniającą się marynarkę w kolorze krwistej czerwieni. Chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, mógł robić za element wystroju wnętrza, bowiem idealnie wpasowywał się w tym wystrój sal. Może był to ukryty kamuflaż? Kobieta dostrzegła prędko sylwetkę wypatrywanego przez nią mężczyzny, która zarysowywała się w okolicy stołu zastawionego różami. Nim jednak zawiesiła na nim na chwilę dłużej spojrzenie, jej partner obrócił ją i wypuścił z uchwytu. Muzyka przestała na moment grać. Pierwszy walc zakończył się, a oklaski zawtórowały krótkiej ciszy.
Na licu chłopaka wykwitł jeden z najurokliwszych uśmiechów, jakie widziała na nastoletnich twarzach. Dorothea odetchnęła głęboko i ukłoniła się głęboko przed brunetem, wypowiadając słowa gratulacji dla jego osoby.
- Gratuluję Ci Vincencie.
Po chwili dołączyła do oklasków i spokojnie pomknęła w stronę Alexandra. Ku jej zdziwieniu, mężczyzny już nie było przy kwietnym stole. "Gdzie on do licha poszedł?" Rozejrzała się spokojnie po sali i szybko ponownie wyłapała go wzrokiem. "Czy on właśnie...?" Alexander Cartweder zapraszał właśnie do tańca młodą, rudowłosą dziewczynę bez maski, co znaczyło, że jest to jej dzień wstąpienia do Podziemia. Dorothea aż na chwilę zachłysnęła się powietrzem, gdy dostrzegła twarz dziewczynki w całej okazałości. Nabrała gwałtowniej powietrza i wycofała się pod ścianę, w obrane przez jej przyjaciela wcześniej miejsce.
- A to drań - sapnęła sama do siebie, nie spuszczając wzroku z rudowłosej.
Zastanawiała się co takiego knuje jej towarzysz. Co jest tak zajmującego i ważnego, by Alexander poprosił do tańca kogokolwiek. Nigdy tego nie robił, wielokrotnie wyzywał wszystkich świętych, gdy tylko jakiś młodziak zapragnął tańczyć ze złotą maską, przeklinał wszystkie miasta Anglii, gdy ona choćby słowem wspomniała o walcu, nie mówiąc już o tym, gdy on sam musiał odstawić taniec na jednym z rytuałów Podziemia, gdzie jako ten, który sądzi sprawiedliwie, ująwszy kobietę w delikatny uścisk, miał poprowadzić ją tańcem do ostatniej uroczystości życia, która piastowała śmierć szlachetną. A mimo to, właśnie teraz rozpoczynał taniec pieczętujący z młodą, rudą dziewczyną.
CZYTASZ
Podziemia Liverpoolu
FantasiOd setek lat, świat był dla ludzi prosty i nieskomplikowany. Uważali się za najwyższą rasę i w spokoju żyli, w nieświadomości. W nieświadomości, którą zapewnili im Ci, którzy odcinali się od ludzkiego świata. Miejsce, w którym panuje monarchia wraz...