Rozdział 5 - Marianne

17 0 0
                                    

Podążyłam za tajemniczym nieznajomym, który wyprowadził mnie na parking nieopodal stacji metra. Deszcz padał nieubłaganie, jednak nie ruszało mnie to. Moje myśli krążyły wokół wydarzeń dnia dzisiejszego. Mój ojciec żył. Jacyś goście próbowali mnie zabić. I co teraz? Kalifornia? Moja rodzina mnie potrzebuje. Nie mogę ich zostawić. Co gorsza, nie mogłam się z nimi skontaktować. Byłam zła na ojca. No dobra, byłam wściekła. Czemu wciąga mnie w swoje szemrane interesy, gdy nie chcę mieć z tym nic wspólnego? Zaczęłam zastanawiać się dlaczego opuścił Chicago. Czy naprawdę nic dla niego nie znaczyłam? A skoro tak, po co mnie chronił? Konflikt wewnętrzny rozgorzał we mnie na dobre.

Mężczyzna zatrzymał się, patrząc na jedno z aut. Podążyłam za jego wzrokiem, obserwując wysiadającą z samochodu postać. Nawet w słabym świetle można było stwierdzić, iż człowiek ten był osobnikiem masywnym. Każdy krok sprawiał mu trudność, bowiem kulał na lewą nogę. Im bliżej się znajdował, tym wyraźniej można było wyczuć dym papierosowy. Stanął w odległości dwóch metrów od naszej dwójki i uśmiechnął się życzliwie. Był Latynosem o, jak sądziłam, przyjaznym usposobieniu. Może to zasługa koszuli w kwiaty? Mniejsza. Jego czupryna była przerzedzona i siwawa. Tak samo jak i charakterystyczny wąs.

Wymienili ze sobą ledwie zdanie zanim młodszy z nich przedstawił owego jegomościa. Telmo Vargas, tak właśnie się nazywał. Godność ta nie skojarzyła mi się jednak z żadną poznaną wcześniej. Wyciągnął rękę w moim kierunku, na co ja odpowiedziałam tym samym. Jedno musiałam mu przyznać. Miał mocny uścisk. To był cud, że nie zgniótł mi dłoni. Grymas bólu na twarzy musiał zdradzić moje cierpienie, gdyż Telmo uśmiechnął się wiedząco i cofnął dłoń.

- Twój ojciec też nie lubił mojego uścisku - odparł niemal melancholijnie.

W jego tonie nie było irytacji, lecz zrozumienie. Na twarzy widniał uśmiech. Ten, który tak bardzo przypominał mi ojca. Ten, którym obdarzył mnie ostatniego dnia. Zanim uciekł. Niczym tchórz.

- Nie chcę go znać - fuknęłam - Chcę wrócić do rodziny, którą on porzucił.

Vargas nie wyglądał na urażonego ani moimi słowami, ani moim tonem. Wydawało się, że rozumiał. Bardziej niż ktokolwiek.

- Nie będę go bronić, Marianne.

Uśmiech na twarzy Telma zbladł nieco, ustępując miejsca innej emocji.

- Ale wiedz, że on będzie bronił Ciebie.

To powiedziawszy, spojrzał na chłopaka, a ja podążyłam za jego wzrokiem.

- I Jeźdźcy również.

Zagrzmiało, a chwilę później piorun rozjaśnił nocne niebo. Byłam przemoczona, lekko głodna i otoczona ludźmi, którzy przypominali mi o przeszłości. Czy mogło być gorzej? Ach, no tak. Ci ludzie obiecywali mi przecież ochronę. Mieli ryzykować życie, by ocalić moje. Do jasnej, kim ja niby jestem? Cholerną księżniczką?

Otworzyłam usta, by zadeklarować jawnie swoje niezadowolenie, gdy odezwał się gość z kawiarni.

- Chętnie postałbym tutaj na deszczu i popatrzył na słowną przepychankę, ale czas goni - odparł nonszalancko, wskazując na zegarek.

Bufon.

- Telmo, miło było poznać - wyciągnął rękę w stronę mężczyzny, który odwzajemnił uścisk.

- I wzajemnie, Alessio.

Vargas zabrał rękę. Uśmiech znów wpełzł na jego pomarszczone oblicze, a wzrok powędrował ku mnie.

- Dbaj o siebie, Marianne - powiedział tak cicho, że można było uznać to bardziej za szelest niż jakąkolwiek sentencję.

Podziękowałam, starając się uśmiechnąć. Chyba mi nie wyszło, ale Vargas nie przejmował się tym. Zdawał sobie sprawę, że dużo się wydarzyło przez te kilka godzin i nie wyglądał na urażonego moim brakiem entuzjazmu. Byłam mu za to wdzięczna.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 26, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

JeździecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz