czwarta godzina

388 37 3
                                    



I jedno wiemy tylko.

I nic się nie zmienia.

Śmierć chroni od miłości,

a miłość od śmierci.

— Jan Lechoń


Nie zlękła się ani na moment, przemierzając ulice między kolejnymi domami. Była blisko. Zaledwie kilkanaście metrów dzieliło ją od celu. Niemniej jednak, pomimo prób zachowania nieugiętej postawy, w sercu Sakury zaczął narastać niepokój. Niemal przystanęła, lecz naraz zerwał się wiatr, silny i chłodny, nieprzyjemny. Złowieszczy. Szła więc dalej, odnosząc wrażenie, że gdyby tylko zwolniła, na jej plecy wpadłby ktoś... albo coś, z czym jeszcze nie zamierzała toczyć boju o życie.

Nie zauważyła, kiedy betonowy chodnik przeobraził się w brukową kostkę, a teren wokół przybrał postać zrujnowanych budynków, martwych drzew i zupełnej pustki. Pomimo upływu lat nikt nie zadbał o dzielnicę na obrzeżach wioski, dawno temu zniszczoną podczas bitwy. Na myśl o tym Sakura poczuła żal, co więc mógł czuć Sasuke? W istocie — życie z tego osiedla odeszło na długo przed zrównaniem jego większej części z ziemią, ale czy cokolwiek to zmieniało? Dziewczyna natychmiast potrząsnęła głową, bowiem niespodziewana wizja cierpienia Uchihy okazała się nazbyt przygnębiająca.

Na próżno szukała słońca na niebie, które już dawno powinno górować. Usilnie skrywały je szare chmury. Grube krople spadły na jej twarz i spłynęły po policzkach. Wtedy się zatrzymała. Po lewej wznosiła się drewniana brama, za którą stała niemała chata. Rezydencja właściwie, w połowie zburzona. Znajoma. Rodzinne progi Sasuke nie były dla niej obcym miejscem za czasów Drużyny Siódmej. Wprawdzie nie bywała tam często, ale w myślach nadal potrafiła odtworzyć układ pokojów wewnątrz budynku. Nieraz niespodziewanie razem z Naruto odwiedzała Uchihę, a kiedy ani myślał o wyjściu z nimi — wpraszali się do środka.

Serce Sakury, niejako martwe, łomotało w piersi jak oszalałe. Poczuła to już dawno; jego. Ta sama aura, nieporuszona, niemal zszarzała i nieludzka. Otuliła ją tak niedawno, zaledwie przed godziną. Na bogów, pomyślała dziewczyna. Dam radę. Wzięła głęboki wdech. W kilku krokach pokonała odległość chodnika i dotarła do drzwi. Zapukała. Raz. Później drugi.

Sasuke nie otworzył.

Przelotnie rzuciła oczyma na zegarek. Pozostało jakieś dwadzieścia osiem minut do czternastej.

— Cholera jasna.

Ponownie spróbowała zwrócić na siebie uwagę lokatora, lecz okazało się to co najmniej daremne. Gdyby nie czuła obecności Sasuke w pobliżu, pomyślałaby, że dom stoi pusty. Jego chakra jednak odznaczała się zbyt wyraźnie na tle opustoszałego osiedla. Nie podjął nawet starań, żeby ukryć swój pobyt w tym miejscu. Jawnie ignorował Sakurę, co w efekcie ją wzburzyło. Kiedy jednak jej dłoń bezwiednie powędrowała ku klamce, otworzyła drzwi bez trudu. Nie zamknął ich. Być może nie liczył na to, że ktokolwiek mógł tu zawędrować. Kunoichi zastanowiła się nawet, czy za to zrządzenie nie podziękować Unmei*, ale w głębi odczuwała do niej żal za los, jaki ją spotkał.

Po wejściu do środka odniosła wrażenie jakby ściany przestrzegały: wyjdź stąd. Nie wyszła. Przeszła wgłąb niedługiego korytarza, mijając zakurzone meble i stare ozdoby, na których czas odznaczył swoje piętno. Nawet na starym zdjęciu rodzinnym spostrzegła pęknięcie — przebiegało jedynie przez trzech członków, począwszy od Itachiego, na Fugaku kończąc; rysa ominęła jeszcze małego, radosnego Sasuke. Idąc dalej obserwowała zniszczenia, jakie posiadłość odniosła przed laty, za czasów istnienia Akatsuki. Doza nostalgii i wspomnień unosiła się w powietrzu.

Sześć godzin || SasuSakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz