druga godzina

431 37 4
                                    



Śmierć nie jest wydarzeniem z życia,

śmierci się nie przeżywa.

— Ludwig Wittgenstein


Z niewyobrażalnym trudem przyszło Sakurze pożegnać dom. Ani razu nie podążyła wzrokiem za rodzinnym budynkiem, choć musiała zwalczać silną pokusę. Postawiła dopiero kilka kroków, a już tak strasznie tęskniła. Myśl o dniu, który miał nie nadejść, o wspomnieniach, które więcej się nie powtórzą czy rodzicach, których już nigdy nie zobaczy, napawała ją przerażeniem. Pustoszyła umysł. I choć rozpacz przygniatała serce kunoichi, nie potrafiła płakać. Brakowało jej na to sił — wyprano ją z wszelkich emocji. Nie odwróciła się więc; szła przed siebie bez ustanku, poturbowana i otępiała. Taiyō natomiast postąpiła inaczej — zupełnie nie jak na boginię słońca przystało. Uciekła. Zgasiła promyk nadziei i choć Sakura z całego serca modliła się do niej, ta nie odpowiadała. Zamilkła.

Sasuke-kun.

Pragnęła go zobaczyć. Ostatni raz tonąć w ukochanej czerni. Móc go dotknąć. Poczuć. Znów wypełnić swoje serce ciepłem i miłością — a później odejść. Po cichutku, w samotności.

Gdzie mam cię szukać, Sasuke-kun?, zastanawiała się. Gdzie jesteś?

Deszcz wzmógł na sile. Sakura chwyciła za suwak bluzy, którą włożyła zaraz po prysznicu, i zasunęła go pod samą szyję, jakby miało ją to schronić. Opuściła wzrok na zegarek. Jedenasta siedemnaście wybiła już kilka minut temu — pierwsza godzina minęła nieodwracalnie. Machinalnie ścisnęła pasek przerzuconej przez ramię beżowej torby, w której trzymała wszystkie ważne dokumenty.

— Sakura-chan! — Kunoichi przystanęła. Wbiła oczy w przestrzeń, daleko przed siebie, z cieniem ulgi. W następnej sekundzie biegła do Naruto, łudząc się, że zrzuci kamień z jej serca. Jakże się myliła. Zrozumiała to dopiero, kiedy przylgnęła do jego klatki piersiowej, dygocząc i... czując oddech Śmierci. — Chciałem odwiedzić cię w szpitalu, ale babunia powiedziała... — Uciszyła go szybkim ruchem ręki. Zrobiła krok w tył, wypełzając z kojących objęć i spojrzała w błękitne oczy. Dopatrzyła się w nich jedynie smutku. Tego konkretnego rodzaju — sugerującego nieuniknione. Nawet Naruto nie wierzył, że... A może to Sakura zwątpiła na tyle, że wszędzie zauważała jedynie koniec?

Strapiona mina przyjaciela nie pokrzepiała — tego jednego była pewna.

Ruszyli przez opustoszałą Konohę, wymieniając zwięzłe zdania. Mówili cały czas, nie pozwalając ciszy wkraść się między nich; cóż za strata by to była. Zmieniło się to dopiero, gdy dotarli do Ichiraku Ramen — wtedy przerwali na chwilę, aby złożyć zamówienie na wynos. Chłopak błyskawicznie, wręcz machinalnie wybrał zupę ze swoją ulubioną pastą. Sakura natomiast głowiła się nad rodzajem ramenu trochę dłużej.

Naruto, jako prawdziwy weteran ramenu, przez lata zasmakował wielu odmian ulubionej potrawy i chyba nigdy nie doszło do tego, żeby któraś mu nie podeszła. Ofertę Ichiraku Ramen znał na pamięć, choć tak właściwie wcale nie musiał. Tak daleko jak Sakura sięgała pamięcią, najczęściej stawiał na odmianę zupy z dodatkiem miso. Zupełnie jak tym razem.

Skwar letniego dnia atakował zewsząd. Nie dziw więc, że zmęczeni, młodzi genini co rusz ocierali pot z czoła. Słońce goniło każdy ich krok i gorliwie spiekało ramiona, a także twarze.

Trzeci powinien lepiej przyglądać się prognozom pogody, gdy wysyła kogoś na misje — prychnął Naruto, krzyżując ramiona na piersi. — Przy takiej temperaturze ciężko jest choćby myśleć!

Sześć godzin || SasuSakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz