Rozdział 3

436 49 14
                                    

  Wstrzymał konia i zmarszczył brwi, nie widząc nigdzie znajomej postaci. I tak był spóźniony na spotkanie, a mimo to...
  - Ach, Todoroki! - Kirishima pojawił się jakby znikąd na krawędzi lasu. Jedynie gałęzie drzew kołysały się jeszcze. - Wybacz, że musiałeś czekać... Odjeżdżałeś już?
  - Dopiero przyjechałem - książę zsiadł z wierzchowca i poluzował nieco siodło, by zwierzę mogło odpocząć, po czym poszedł w ślady smoka i skierował się do jaskini. Mimowolnie rozejrzał się po wnętrzu. Część mieszkalna zaczynała się dalej, gdzie nie dochodziło światło dnia, przez co z zewnątrz wyglądało to na zwykłą wyrwę w skale, mimo że w środku było surowo, lecz całkiem przytulnie urządzone. Na skalnej półce lśniło siano, ułożone na wzór ptasiego gniazda i przykryte skórami dzikich zwierząt, w niewielkiej wnęce po lewej leżały niedbale rzucone narzędzia z kości, rzadziej kamienia, a mniej więcej na krawędzi światła zawsze trzaskał ogień, mniejszy lub większy w zależności od temperatury, od pierwszego ich spotkania otoczonego nie jednym, a dwoma jedwabistymi w dotyku futrami.
  - Siadaj - Kirishima ze zwykłym sobie uśmiechem poklepał miejsce obok siebie. Todoroki z przyjemnością ułożył swój książecy zad na miękkim podłożu i wystawił stopy do ognia. Nie było zimno, za to dość wilgotno, przez co nawet po przejściu kilku kroków od konia do jaskini miał całkiem mokre buty.
  - Czyja kolej? - Zapytał, mimowolnie unosząc kąciki ust, widząc twarz smoka zastygłą w nagłym zamyśleniu.
  - Chyba twoja - powiedział wreszcie.
  Minął tydzień, od kiedy ich spotkania stały się normą, a mimo to już nie mogli bez siebie żyć. Między nimi powstało jakieś niepisane porozumienie, na mocy którego każdy z nich miał prawo za każdym razem zadać jakieś pytanie, a drugi miał na nie odpowiedzieć. Dzięki temu wiedzieli więcej nie tylko o sobie, ale i o dwóch różnych światach, w których żyli.
  - To może... - Udał zastanowienie, ale pytanie, duszone w nim od dłuższego czasu, szybko wypłynęło na wierzch. - Kim są "Ojcowie"?
  - Ach, oni? - Kirishima uśmiechnął się lekko i zapatrzył w ogień. - Wiesz już, że mnie wychowali, i że było tam kilku takich, którym nie zależało na pieniądzach... - westchnął i zamknął oczy, wracając myślami do starych, dobrych czasów. - Miałem sześć, siedem lat, kiedy znalazł mnie chłopak w moim wieku. Nazywał się Bakugou. Bakugou Katsuki. - Todoroki ledwie zauważalnie ściągnął brwi, słysząc niekojarzące mu się z niczym dobrym nazwisko. - Na początku się wystraszyłem, bo wyglądał, jakby chciał mnie zabić, ale kiedy poznał mnie z resztą, powiedzieli mi, że to jego normalna twarz. Był... niesamowity. Potrafił rzucić nożem tak, że zabijał muchę w locie. - Jego oczy błyszczały, gdy o tym mówił. - Było też parę bliższych mi osób, ale prócz Bakugou nie bardzo pamiętam ich imiona... To byli... Kaminari... Denki, Ashido Ri... znaczy, Mina, i... Sero Hanta... tak, Hanta. Może i byli dość dziwni, ale byli wspaniałymi przyjaciółmi. A Bakugou... Tak, miał naszyjnik ze smoczych kłów, ale widać było, że to zwykłe mleczaki. Dla ludzi taki rodzaj biżuterii od razu pokazuje, że osoba, która go nosi, walczyła ze smokiem, a on... - zaśmiał się, pokazując wszystkie kły, zaraz jednak spoważniał. - Często wymykał się z wioski, a gdy raz poszedłem za nim, zobaczyłem, że tylko siada na skale i patrzy w dal. Gdy zapytałem się, co robi, on tylko machnął ręką, żebym podszedł. Zrobiłem to. I nie żałuję. - Podciągnął kolana pod brodę i westchnął z utęsknieniem. - Z tej skały... Było stamtąd widać Rzekę Kości. Wy, ludzie, nazywacie ją inaczej, ale to jej prawdziwa nazwa. Pochodzi od tego, że jeśli dwa smoki mają sprawę do załatwienia, zawsze udają się tam i walczą, dopóki jeden z nich nie zginie. Zgodnie ze zwyczajem, martwy smok jest obdzierany z mięsa i pozostają same kości, które wrzuca się właśnie do tej rzeki. Pewnie wam wyda się to dziwne, ale dla smoka, bycie na wieczność pogrzebanym w tym samym miejscu co najwięksi wojownicy, to największy zaszczyt. Każdy smok uczy się o rzece od małego. To bardzo ważne miejsce. Dlatego, kiedy zobaczyłem je na własne oczy...
- Dlaczego tutaj?
- Tutaj jest spokój.
- Za niedługo może nie być.
- Twierdzisz, że jakiś może przylecieć?
- Przecież wiesz, że smoki... wymarły.
- Może tak, może nie. Zawsze chciałem jakiegoś spotkać.
- Ale... czemu?
- Nie wiem. Tak po prostu. Chociaż pewnie dlatego, że wszyscy mówią, że smoków nie ma. Tak na przekór światu, rozumiesz? To by było niesamowite.
- Ta...
- Nie wierzysz mi? Nie wierzysz mi, prawda?! Zobaczysz, jeszcze zobaczę smoka, i, i, i jeszcze sprawię, że będzie moim przyjacielem, a nawet na nim polecę! Tak, śmiej się, śmiej, jak przylecę na smoku do wioski, to ja się będę śmiać!
To było... cudowne. Poznałem człowieka, który za wszelką cenę chciał spotkać smoka, nie dla pieniędzy, a tylko po to, żeby inni byli zazdrośni. Zabawne, co? Ale... Od tamtej chwili... - przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem ogniska i znaczeniem słów, które miał zaraz powiedzieć. - Za każdym razem, gdy go sobie przypominam, robi mi się cieplej na sercu.
  Todoroki drgnął, lecz nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
  - Nie wiem, co to jest - ciągnął Kirishima - ale jest bardzo przyjemne. Żałuję, że już pewnie się więcej nie spotkamy. Chciałbym poczuć to coś do kogoś innego. Bardziej w moim zasięgu. I, nie wiem czemu, chciałbym, że ten ktoś poczuł to samo...
  - Och. - Książę zapatrzył się w ogień, czując, jak coś ściska go od środka.
  - A kiedy skończyłem dwanaście lat - zaczął nagle smutnym tonem - przyszedł papier od króla. Kazał nam się wynosić ze wsi, albo spali nas razem z lasem. Walczyliśmy kilka miesięcy, oni mieli przewagę liczebną, my w doświadczeniu w tym terenie. Już prawie wygrywaliśmy, kiedy nagle przyjechał sam król i powiedział, że jak nie dostanie ostatniego smoka na ziemi, to się stąd nie ruszy.
- Smoka?!
- Jakiego smoka?
- Ktoś wie coś o smoku?
- O czym ty chrzanisz?!
- Ty lepiej się zajmij sobą, bo ci się dupa fajczy!
- Cicho być i gadać, gdzie jest smok!
- Ty, schowaj ten cholerny miecz, albo...!
- Ukrywa się pod postacią człowieka! Czarne włosy, czerwone oczy, średni wzrost, ostre zęby, około dwunastu lat! Gadać!
- Czarne włosy?
- Czerwone oczy?...
- To musi być Kirishima!
- On?! Niemożliwe!
- Czyli jednak go macie! Dawać mi go tu! Zapłacę tysiąc sztuk szczerego złota temu, który go mi przyniesie, żywego lub martwego!
- Tysiąc...
- W złocie...
Zaczęli tracić głowy. Atakowali się nawzajem, wielu straciło życie. Ale Kaminari, Sero, Ashido i Bakugou chcieli mi pomóc. Pierwsza trójka zablokowała resztę Ojców, a Bakugou przeprowadził mnie tajnymi tunelami na drugi koniec gór i puścił wolno.
- Tak... po prostu?
- Tak, kretynie, idź już.
- Ale ja... nie mogę... Nie mogę, nie mogę, nie mogę! Nie mogę cię zostawić!
- Możesz.
- B-Bakugou!...
- Nie rób scen, pusta pało. Nie uwierzę, że jesteś smokiem, jeśli dalej będziesz się mazać.
- Ale...
- Na Króla Ognistą Dupę, błagam cię!
- Uuch...
- Jeszcze się spotkamy, zobaczysz. W tym świecie lub w tym drugim.
- T-tak...
Do tej chwili pamiętam jego dłoń na moim ramieniu. Nie podał mi ręki, nie przytulił mnie. Po prostu położył mi dłoń na ramieniu. I odszedł. - Znów się zagapił, tym razem w sklepienie jaskini. - Nie widziałem odtąd jego ani żadnego z Ojców. Przez całe cztery lata nie spotykałem żadnego z nich. Frustrujące.
  - Kirishima... - popatrzył na niego z nieumiejętnie skrywanym smutkiem w oczach, ale niemal pd razu odwrócił się w drugą stronę i wstał. - Ja... muszę iść.
  - Już? - Chłopak, zdziwiony, również podniósł się z futra, jednak nie ruszył się z miejsca.
  - T-tak, wybacz - zająknął się, przerzucając ciężar ciała przez konia. - Do jutra.
  - Na razie...
  Po chwili Todoroki bezmyślnie kołysał się w rytm końskich ruchów, nie mając siły nawet do przyspieszenia z kłusu do galopu.
  On, sam książę, był zazdrosny... o mężczyznę?

Beauty and the BeastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz