-Loren, mój skarbie!- pierwszy buziak.- Ale się spaliłaś na tych Hawajach.- drugi buziak.- A jak wyrosłaś! Mój Boże, rok Cię nie widziałam.- trzeci buziak.
-Ciociu, daj mi oddychać, nawet nie zdążyłam wejść.- odpowiedziałam, przekraczając próg z tuzinem swoich walizek.
-Oj przepraszam. Chodź, Chodź Loren.-zaprosiła mnie do korytarza przepełnionego żółciami, pomarańczami i kolorami morza. Ciocia miała duszę poetki to dlatego, jej dom wyglądał jakby wpadła tam tęczowa bomba. Ta kobieta miała rękę do prowadzenia domu, zawsze czysty i lśniący, niemalże sprawiający wrażenie hawajskich hoteli które, miałam okazje odwiedzić w te wakacje. Przez mój sentyment do takich klimatów, uwielbiałam ciocię Lilian. Zawsze rozgadaną i pełną entuzjazmu kobietę po czterdziestce z twarzą dziecka i drobnym ciałem, i pomimo tych przeżytych lat, bardzo dobrze się trzymała. Gdybym jej nie znała od dziecka, pomyślałabym, że jest młodą matką. Niestety jednak nie jest. Nie ma dzieci, za to traktuję mnie jak swoje własne, a ja ją jak drugą matkę. Jej talent do zapominania i gubienia wszystkiego w zasięgu ręki od zawsze mnie rozbrajał. Potrafiła też gadać godzinami o głupotach, czy to w święta z rodziną, czy z nieznajomym spotkanym na ulicy. Każdy kto ją pozna powie, że to anioł, a nie zakręcona kobieta mieszkająca na Broomy Street w Nowym Yorku.- Pewnie jesteś głodna, kochana. Chodź do kuchni.- Już zmierzała w tamtym kierunku, a ja zaraz za nią. Weszłyśmy do przestronnej jasnej kuchni z dużym oknem z widokiem na ogródek. Otworzyła lodówkę i zaczęła szukać.- Hmm byłam święcie przekonana, że przyjeżdżasz dopiero jutro.- wychyliła się z za otwartej lodówki i puściła mi oczko.- Ale wiesz jak to jest z tą moja świętą pamięcią.- zaśmiała się pod nosem i puściła mi drugie oczko.
Podeszłam do niej i zaczęłyśmy razem buszować w lodówce.
-Kurczę blade, chyba niewiele tu znajdziemy, do sklepu miałam jechać dopiero jutro.- objęłam ją jednym ramieniem i powiedziałam.
-Oj ciociu Lilian, ale ja się za tobą stęskniłam.- zaśmiałam się pod nosem.- Zawsze do sklepu możemy podjechać zaraz, dawno nie jeździłam manhattańskimi ulicami.- zerwała się z miejsca i pobiełga do salonu, krzycząc.
-Dobra! Jak wrócimy to się rozpakujesz, później ugotujemy coś włoskiego.- uśmiechnęłam się mimowolnie pod nosem , bo wiedziałam, że w kuchni razem jesteśmy jak bomba.
-Kto prowadzi?- krzyknęłam.
-Ja!!!
-No ciociu, zawsze ty kierujesz!- krzyknęłam z udawaną urazą w głosie.
-Dopiero kochana co wróciłaś zmęczona z podróży. Zresztą doskonale obydwie wiemy, że ty i samochód to nie jest najlepsze połączenie.Nie chce żebyśmy zginęły w przedwczesnym wieku, a zwłaszcza ja nie chcę.- zaśmiała się pod nosem. Zgarnęła kluczyki ze stołu, założyła białe trampki pochlapane farbą i wyszłyśmy z domu. Wyjechała z podjazdu i skierowałyśmy się w stronę głównej ulicy.
-Ale się tu pozmieniało przez ostatni rok!- rzekłam zdziwiona.- Otworzyły się tu jakieś nowe butiki. Wiesz studia, chyba słabo by było gdybym pokazała się w starej kolekcji.- mrugnęłam do niej znacząco i uśmiechnęłam się.
-Jejku, Loren czasami mnie przerażasz.- śmiała się- Nie wiem czy zadajesz sobie sprawę z ilości przywiezionych walizek. A ty jeszcze chcesz iść na zakupy, jak dalej tak będzie to chyba wprowadzisz się także do mojej szafy, bo w twojej nie będzie miejsca.
-No, i wyobraź sobie, że musisz się użerać tak przez następne pięć lat. No w najgorszym wypadku trzy.- dokuczyłam jej.
-Panie, świeć nad moją duszą.- złożyła ręcę jak do modlitwy i wybuchła śmiechem.- Cieszę się Loren, że wybrałaś studia akurat w Nowym Yorku. Przynajmniej nie będę się nudzić.- już miałam, jej odpowiadać kiedy zobaczyłam Panią Crown.
YOU ARE READING
Hoike ia
RomanceStudia. Nowe miasto. Ludzie, przygody i on. Cała ta farsa przeobraża się w coś nieprawdopodobnego, coś co zaczyna mi sie podobać . Ja, zwariowana Lora, imprezowiczka i zawsze uśmiechnięta wariatka, zostaję wplątana w coś co jeszcze dotychczas nigdy...