Ulice spowite były mgłą. Nagie drzewa kołysał delikatny, choć zimny wiatr. Juliusz wcisnął zmarznięte dłonie w kieszenie płaszcza. Rękawiczki! Jak mógł o nich zapomnieć? Stanowiły one ważny element jego garderoby, mimo to nie wziął ich po raz kolejny.
Dopadła go jesienna melancholia. Myślał coraz częściej nad bezsensem życia i irytował go brak natchnienia. Uważał się za artystę. A cóż to za artysta, który nic nie potrafi stworzyć?
Przeszedł koło kawiarni. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę budynku, lecz nie zamierzał dziś tam wchodzić. Nie miał przy sobie pieniędzy, zresztą ochoty również.
Jedyne co chciał zrobić to wrócić do domu, położyć się i nie robić nic.
— Hej!
Juliusz zadrżał na dźwięk głosu, który na pewno już kiedyś słyszał. Przerwał przechadzkę i odwrócił się. Przed nim stał student znany mu z kafejki, w której obaj lubią przebywać.
— Myślałem, że wejdziesz - powiedział wesoło chłopak wskazując głową za siebie. — Zobaczyłem cię z okna. Twój ołówek.
Juliusz zmarszczył brwi, jednak gdy brunet wcisnął mu w dłoń przedmiot wszystko stalo się jasne. Pożyczył mu to przecież, no tak.
— A - wymamrotał Słowacki nie potrafiąc wymyślić bardziej elokwentnej odpowiedzi. — Nie ma sprawy.
— Nazywam się Adam, a ty? - Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i wyciągnął przed siebie dłoń.
— Julek - wyjąkał młodszy z nich i ścisnął przelotnie rękę studenta. Nie czuł się komfortowo stojąc tu z nim na środku chodnika, w dodatku było cholernie zimno, czy ten człowiek jest normalny?
— Nazywasz się Julian? - zapytał Adam przyglądając się rozmówcy z zaintrygowaniem.
— Juliusz - sprostował nieco ostrzejszym tonem. - Nieistotne. Wiesz, spieszę się...
— Och, przepraszam najmocniej, że zajmuję ci niepotrzebnie czas! - zreflektował się z cichym śmiechem. - Nie chcę ci przeszkadzać...
— W takim razie musimy się pożegnać - uśmiechnął się sztywno Juliusz. Bo nic innego niż przeszkadzanie mi jeszcze nie zrobiłeś, dodał w myślach.
— Jasne, do zobaczenia!
— Do widzenia.
Adam posłał mu ostatni uśmiech, pełen szczerości i życzliwości (a tak mu się przynajmniej zdawało) i zniknął za drzwiami kawiarni.
Bylo to dziwne doświadczenie. Do zobaczenia? Juliusz pokręcił głową. Nie miał zamiaru się z nim spotykać więcej.
•
Liceum do którego chodził Juliusz znajdowało się w centrum Warszawy. Był to stary, wzniosły budynek zbudowany z czerwonej cegły. Poziom nie był najwyższy, ale na brak nauki nikt nie mógł narzekać. Zwłaszcza w drugiej klasie.
Lekcja polskiego ciągnęła się w nieskończoność. Słowacki siedział oparty o ścianę i bazgrał po okładce zeszytu. Ostatnio wszystko go nudziło, nie potrafił usiedzieć tych czterdziestu pięciu minut w skupieniu i spokoju, by cokolwiek wynieść z lekcji.
Nagle nudną, obszerą przemowę nauczycielki, trwającą już od dobrych parunastu minut przerwało otwarcie się drzwi. Do sali wszedł średniego wzrostu blondyn. Juliusz z zainteresowaniem obserwował jak nieco zgarbiony i niepewny idzie w stronę biurka wychowawczyni.
Kobieta zaznaczyła coś na kartce, wymamrotała coś w jego stronę, skinęła głową, po czym zwróciła się do pozostałych.
— To jest Ludwik. Będzie od dzisiaj chodził z wami do klasy.
Wszyscy na niego patrzyli. Wyjątkiem nie pozostał Juliusz, który już od samego przybycia chlopaka do tej sali, nie odrywał od niego wzroku.
Ludwik.
Ładne imię, przeszło mu przez myśl. Blondyn rozejrzał się po klasie, po czym zajął miejsce w pierwszej ławce, samotnie.
Juliusz przez chwilę jeszcze spoglądał w jego stronę, ale gdy tylko nauczycielka wróciła do przerwanego zajęcia, ponownie pochylił się nad zeszytem.
___________
dawno nic nie bylo, ale dzisiaj mam trochę więcej czasu i jestem w lepszej kondycji niż przez ostatnie tygodnie, więc udało mi się wreszcie coś napisać, wow.
CZYTASZ
caffè verona | słowackiewicz modern au
Teen FictionDuże miasto, mała kawiarnia i wielkie uczucia. (credit do obrazka z okladki: st-pam)