Od czasu pamiętnych oraz feralnych w oczach Juliusza korepetycji minął tydzień. Od tego momentu nie pokazywał się on ani w kawiarni, ani w jakimkolwiek innym miejscu, w którym mógłby przebywać Mickiewicz. Jednym słowem – nie pokazywał się nigdzie indziej poza szkołą i oczywiście własnym mieszkaniem.
Przez ten okres zapoznał się on nieco lepiej z Ludwikiem – tym ekscentrycznym dzieciakiem, który dołączył do ich klasy jakiś czas temu. Był on niczym kostka Rubika, z pozoru prosty do rozgryzienia, jednak gdy bliżej się mu przyjrzysz i poświęcisz trochę czasu zauważysz, że skrywa on więcej tajemnic niż rosyjski rząd.
Dzień był słoneczny, ale chłodny. Soboty Juliusz spędzał w domu. W zasadzie, każdy dzień weekendu przebywał właśnie tu. Nie miał za wielu znajomych, nie licząc oczywiście osób, które zjawiają się w momencie gdy chcą spisać od niego pracę domową na polski. Nie lubił zresztą opuszczać swojej strefy komfortu. Najbezpieczniej czuł się w swoim pokoju przeglądając swoje zbiory poezji lub usiłując tworzyć własne wiersze. To drugie ostatnio szło mu jak krew z nosa. Jakiś czas temu był całkiem płodnym artystą i cały czas chodził z głową w chmurach, w każdej, choćby najmniejszej i z pozoru najzwyklejszej rzeczy potrafił znaleźć inspirację. Ale odkąd na jego drodze stanął Adam wszystko wydawało się zupełnie inne.
Jego myśli wciąż krążyły wokół tego chłopaka. Przed oczami wciąż miał zarys wydarzeń, które miały miejsce w jego akademiku. Miękkie, szorstkie usta dotykające wierzchu jego dłoni, jego zapach, dźwięk jego ciepłego głosu... Stop. Juliusz zatopił twarz w białej, pachnącej jaśminowym proszkiem do prania poduszce, jakby w obawie, że ktokolwiek przyłapie go na myśleniu o Adamie.
Nagle usłyszał dźwięk swojego telefonu. Krótki, irytujący i chociaż dawno nieusłyszany przez Juliusza, od razu go rozpoznał. Ktoś do niego napisał. Czyżby ktoś miał problemy z wypracowaniem na temat twórczości Bolesława Prusa?
Zerknął na ekran. To co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
Ludwik: jutro w muzeum narodowym wystawa prac witkacego. chcesz pójść?
Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Odczekał chwilę wpatrując się w wiadomość. Ludwik chce gdzieś z nim wyjść? Ten Ludwik? Słowacki przygryzł wargę. Witkacy, Witkacy... Coś mu to mówiło, ale koneser sztuki był z niego marny. Znał zaledwie trzy, może cztery nazwiska w polskim malarstwie (o ile owy Witkacy z Polski w ogóle pochodził) i szczerze mówiąc zdecydowanie wolał inne odłamy sztuki.
Zanim zdążył się zastanowić na wyświetlaczu jego komórki pojawiła się kolejna wiadomość.
Ludwik: oczywiście cię nie zmuszam, równie dobrze będę bawił się sam.
Juliusz wywrócił oczami. Pewnie, że tak.
Uznał jednak, że ten chłopak naprawdę potrzebuje towarzystwa. Może i Słowacki nie uważał się za najlepszego kompana w dziejach, zwłaszcza jeśli chodzi o wyprawy do muzeów na wystawy sztuki nieznanych mu malarzy, ale czuł jakąś nić, pewnego rodzaju porozumienie duchowe z Ludwikiem. Obaj byli samotni, dziwni i nikt z nimi nie rozmawiał. Czy takie osoby przypadkiem nie powinny trzymać się razem?
Juliusz: chętnie przyjdę.
*
Adam leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit. Ot co, biała, pusta przestrzeń. Zdecydowanie mógłby porównać ją do swojego dzisiejszego nastroju. Zdawało mu się, że jest kompletnie wyprany ze wszystkiego. Z emocji, chęci, uczuć, czegokolwiek.
Myślał o tym dniu kiedy w tym samym w pokoju, w którym teraz przebywał, siedział Juliusz. Zabawny, choć sprawiający wrażenie obojętnego, wręcz nieprzyjemnego nastolatka, który gardzi wszystkimi ludźmi, jakich tylko spotyka na swojej drodze. I może właśnie to tak bardzo przyciągało do niego Adama.
Lubił wyzwania. A czy okiełznanie rozpieszczonego nastolatka, poznanie go bliżej, bo przecież wydawał się naprawdę intrygującą postacią, nie jest idealnym wyzwaniem dla znudzonego życiem i wszystkim wokół studenta bez żadnej przyszłości?
Mickiewicz przez cały ten tydzień nie zajrzał nawet do książek. Nie robił notatek. Czuł się jak w jakimś dziwnym stanie otępienia. Coś jakby cierpiał na depresję, tylko że zamiast beznadziejności i smutku odczuwałby... no właśnie, co?
- Nie wiedziałem, że zapadłeś w stan wegetatywny.
Adam niemal podskoczył na łóżku. Nie usłyszał nawet, że do pokoju ktoś wszedł. Uniósł się na łokciach i dostrzegł Tomasza opierającego się o futrynę.
- Szkoda mi na ciebie patrzeć – westchnął student i opadł na wymiętą pościel, tuż obok Mickiewicza. – Gdybyś tak głośno nie oddychał, pomyślałbym że nie żyjesz.
Adam wywrócił oczami, choć kąciki jego ust lekko się uniosły. Uwielbiał przekomarzanki z Tomkiem i przez ten cały czas trochę za tym zatęsknił. Zaniedbał go, musiał to przyznać.
- Wiesz co? – mruknął w końcu brunet. Zan uniósł lekko brwi oczekując na wypowiedź przyjaciela. – Miałeś rację. Potrzebuję rozrywki. I alkoholu.
Tomasz zaśmiał się i klasnął w dłonie. Nie był typem nałogowego imprezowicza i pijaka, ale fakt faktem, w czasie studiów jego obecności nie brakowało na większości libacji.
- Świetnie się składa, bo dziś wieczorem Janek robi domówkę.
Oczy Adama zaświeciły się. Tak dawno się nie widzieli, chociaż w czasach liceum byli prawie że jak bracia. Potem ich drogi się rozdzieliły, bo każdy z nich wybrał inną drogę na dalszym etapie edukacji.
Adam uśmiechnął się i z powrotem opadł na miękkie poduszki swojego posłania. Właśnie tego wieczoru miał zamiar wrócić do żywych.
ja też wracam do żywych.
dziś krótko, ale w następnym rozdziale będzie się działo więcej, gwarantuję.
CZYTASZ
caffè verona | słowackiewicz modern au
Teen FictionDuże miasto, mała kawiarnia i wielkie uczucia. (credit do obrazka z okladki: st-pam)