Szczęk zamka w środku nocy był sygnałem dla Freda, że jego narzeczona wraca z pracy. Jednak zamiast, jak dotychczas przywitać ją, po prostu podniósł torbę i jak gdyby nigdy nic ruszył do wyjścia mijając osłupiałą brunetkę, która złapała go za nadgarstek. Nie protestował w końcu i tak chciał jej to powiedzieć prosto w twarz. A co takiego? A to, że miał dość jej wiecznych nocnych dyżurów i tego jak ściągali ją w dniu wolnym do pracy, tak naprawdę widywał ją tylko zmęczoną po powrocie z pracy, przestał widzieć jej uśmiech, który zastępował grymas wyczerpania, czuł się jakby poszedł na drugi plan, jakby ktoś obcy miał zająć jego miejsce, a tym kimś byli pacjenci. Spojrzał w jej niebieskie oczy skrywające się zza okularami, zadawały nieme pytanie, na które już w głowie widział odpowiedz, choć wiedział, jak bardzo ją ona za boli.
— Odchodzę — powiedział ponuro wyciągając rękę do drzwi.
— Dlaczego? — jej głos się nie złamał, ale trząsł się z wyczerpania.
„Przez ciebie" chciał już to powiedzieć, ale samo jego odejście sprawia jej niewiarygodny ból, kochał ją, ale nie mógł pozwolić, by pochłonęła niebieskooką praca i wykończyła. Jednak miał już wrażenie, że nie robi tego dla niej tylko dla siebie, bo jemu brakuje kogokolwiek... Nie, jemu brakuje jej, jego ukochanej, która całe dnie spędza w szpitalu na opiekowaniu się i operowaniu obcych ludzi. Tak to widział.
— Dlaczego nie zrobiłeś tego, gdy mnie nie było? — odwrócił na moment głowę.
Jej oczy, które jak letnie niebo nad łąką pociemniały niczym jesienne burzowe niebo, które jeszcze się nie rozpadało, ale grzmi. Tego widoku nie był w stanie znieść, nie był w stanie również tu już dłużej stać musiał coś zrobić, wybierać na prendce. Odejść, czy zostać. Zostać, czy odejść.
— Byś w końcu zrozumiała Sonia — wyszeptał pośpiesznie.
I wyszedł pozostawiając ją osłupiałą w przedpokoju, oparła się o ścianę i osunęła się po niej na podłogę. On uronił łzę i zaczął iść na przystanek, wiedział, gdzie mógł iść. Do swojego starszego brata Daniela. Wiedział, że jego żona Isabella była blisko z Sonią, ale wiedział także, że kobieta nie jest tak głupia, by nie widzieć do kogo on pójdzie.
Pukanie do drzwi rozeszło się po niewielkim domku jednorodzinnym. Było już późno prawie po 6 rano, gdy tam dotarł drzwi otworzyły mu nastolatek. Jego wyglad przypominał mężczyźnie brata, ale charakter miał raczej mamy, Fred i jego brat cieszyli się, że nie odziedziczył go po nich, ponieważ nie byli za bardzo lubiani, przez to co robili swojej przyjaciółce z Domu Dziecka. Bratanek Freda zdziwił się na jego widok, jeszcze w takim stanie, bez uśmiechu na ustach, z torba, bez jakiegoś tekstu na przywitanie się z nim.
— Hej, młody ty już nie śpisz? — zapytał uśmiechając się lekko.
— Raczej jeszcze — poprawił — niedawno wróciłem z wycieczki — odparł z lekkim rozbawieniem.
Miał nadzieję, że to poprawi mu humor, jednak nie nastąpiła w nim żadna zmiana. Gdy Fred zapytał o swojego brata, bratanek zaprowadził go do salonu, gdzie porozmawiał z bratem o zaistniałej sytuacji, żony mężczyzny nie było już w domu, o tej godzinie ogarniała ona już w muzeum narodowym pierwsze papiery.
— To mogę zostać, czy nie? — zapytał w końcu młodszy z braci.
Jak się tak im przyglądało, choć to bliźniaki dało się zobaczyć między nimi znaczącą różnicę. Starszy z nich – Daniel, mężczyzna o blond włosach i błękitnych lodowatych oczach, był w zachowaniu bardziej stanowczy i konsekwentny, czasem zdarzyło się mu być zanadto upartym. Ale ten młodszy – Fred, pomimo swoich brązowych włosów i czakoladowych oczu patrzących zza oprawek czarnych okularów, był zdecydowanie mniej poważny i bardziej radosny od swojego brata, kiedyś nawet próbował go naśladować, nie wyszło, jednak zrozumiał tylko, że nie potrafi być, jak on. Daniel westchnął.