Ulice były zakorkowane. Ludzie uciekali w pośpiechu, zostawiali cały swój dobytek, brali najpotrzebniejsze rzeczy i starali się wydostać z oblężonego przez zombie miasta. Moje mieszkanie znajdowało się zaledwie 1,5 km od baru, jednakże dzisiejszego wieczoru droga do niego zajęła mi prawie pół godziny.
Dojeżdżając pod blok, zauważyłam zawalone mury, ogień i pełno trupów. Wszystko co miałam poszło z dymem. Siedząc w samochodzie i rozmyślając o tym, co zrobić oraz gdzie się udać, nagle na maskę samochodu rzuciło się dwóch sztywnych, a za nimi podążała piątka innych, spragniona ciepłej krwi.
Szybko zawróciłam i pojechałam przed siebie. Po 10-minutowej jeździe wyjechałam na leśną drogę. Była całkowicie pusta, ponieważ większość uciekających udała się na autostradę. Na moje nieszczęście bak zrobił się kompletnie pusty, ani kropelki paliwa. Wysiadłam z samochodu, wzięłam swój plecak i zaczęłam iść w głąb lasu. Po pewnej chwili nad moją głową przeleciało 5 helikopterów, po czym usłyszałam za sobą przeraźliwe odgłosy. Odwróciłam się i ujrzałam Atlantę — cała zrujnowana, zbombardowana. Ten widok na zawsze utkwi w mojej pamięci.
Bez większych rozmyśleń ruszyłam w dalszą drogę w poszukiwaniu schronienia, jedzenia i broni. Szłam przez całą noc i pół dnia. Robiło się coraz ciemniej. Na poboczu zauważyłam rozbity samochód, a w nim dwóch zombiaków. Wzięłam kamień i rozbiłam nim głowę truposza siedzącego od strony kierowcy. Krew przy uderzeniach pryskała niemiłosiernie. Obeszłam samochód z drugiej strony. Pasażer był uwięziony belką, więc zabicie go poszło z łatwością. Miał on przy sobie pistolet wraz z amunicją, która leżała we wnęce obok biegów. Auto było zbyt zepsute, abym mogła dalej nim jechać. Otworzyłam bagażnik i wyjęłam wszystko, co w nim było. Zaczęłam przeglądać co mogłoby mi się przydać do dalszej podróży. Zabrałam wodę, kurtkę jeansową i nóż myśliwski, który włożyłam za pasek. Jedzenia nie było nigdzie, a moje zapasy wzięte z baru skończyły się już pierwszej nocy. Przekładając wszystko do swojego plecaka usłyszałam szelest liści i łamanie patyków. Nie zdążyłam się odwrócić, a za mną stał już gburowaty, brązowowłosy mężczyzna z kuszą wycelowaną prosto w moją głowę.
- Odłóż nóż i wstań! - krzyknął.
Tak jak rozkazał odłożyłam go na ziemię i wstałam z podniesionymi rękoma do góry na znak poddania się.
- Co Ty tu robisz? W dodatku sama? To nie jest odpowiednie miejsce dla Ciebie. - powiedział.
- Mówisz jakby w tym świecie było jeszcze jakieś bezpieczne lokum. - odpowiedziałam z lekkim zażenowaniem.
- Dobra, głupio zabrzmiało, ale to nie zmienia faktu, że nie powinnaś być tutaj sama. Za dużo przewija się tu szwendaczy. Tworzą się grupki, które stają się coraz bardziej niebezpieczne. - mówił z przejęciem. - Jedziesz do kogoś? Do czegoś? - dodał.
- Wracam z Atlanty i wiję się bez celu. Nie mam rodziców, rodziny. W zasadzie to nie mam nikogo, nawet przyjaciół. Szukam po prostu czegoś, co pomoże mi przetrwać. A Ty? - zapytałam.
Jego mina złagodniała, a ja opuściłam ręce.
- Wyruszyłem na poszukiwania zapasów i mleka dla dziecka, ale zepsuł mi się motocykl jakieś 15 kilometrów stąd. Szukałem jakichś domków gdzie, mógłby znajdować się jakiś sprzęt do naprawy, ale pusto na tej drodze.
- Masz dziecko? - zapytałam zdziwiona.
- Nie. To dziecko mojego przyjaciela Ricka. Urodziło się kilka dni temu. - odpowiedział, a w jego oczach ukazał się smutek.
Od zawsze byłam ciekawa wszystkiego i zadawałam wiele pytań, więc tym razem też tak musiało być.
- Czyli masz jakieś schronienie? I są tam inni ludzie? Jest bezpiecznie? - moja próba wyduszenia pytania o dołączenie do jego grupy była widoczna na pierwszy rzut oka.
- Mhm. - odparł. - Chciałabyś może dołączyć do grupy?
Momentalnie zrobiło mi się gorąco, mimo że właśnie zaczął lekko pryskać deszcz i wiał silny wiatr. To była iskierka nadziei na lepsze jutro.
- Jasne! Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci teraz wdzięczna! - z szerokim uśmiechem na twarzy podeszłam do mężczyzny i uściskałam go.
- Dobra, dobra. Jestem Daryl Dixon. - przedstawił się odsuwając swoją klatkę piersiową od mojej głowy.
- Ruth Duquette. Miło Cię poznać Panie Dixon. - odpowiedziałam.
- Wystarczy Daryl. - odparł z pozytywnym wyrazem twarzy. - Dosyć tej pogawędki. Zaczyna coraz bardziej padać, a dnia wiele nie zostało. Musimy znaleźć jakieś schronienie, a jutro poszukamy narzędzi do naprawy motocyklu. - odpowiedział, po czym ruszył w głąb lasu biorąc ze sobą mój plecak, który był dosyć ciężki.
Podniosłam swój nóż z ziemi i ruszyłam za nim.
Cały czas rozmawialiśmy. W zasadzie to głównie ja opowiadałam o swoim życiu. Gdzie mieszkałam, co robiłam, gdzie pracowałam. Powiedziałam mu nawet o sytuacji w rodzinie zastępczej. Momentami miałam wrażenie, że nudzą już go moje historie.
**time skip**
Proste, długie włosy opadały delikatnie na przemoknięte i brudne ubranie. Ciało było pełne zadrapań, siniaków, kompletnie wychudzone. Nie jadłam żadnego obfitego posiłku przez dobre 3 dni. Cały czas żywiliśmy się puszkami kukurydzy, co nie było zbytnio zasobne. Pogoda nie dopisywała, co wprawiało Daryla w irytacje. Nie mógł nic złapać ani wytropić. Żadnej sarny, wiewiórki czy chociażby zgubionego plecaka.
Zrobiło się dosyć ciemno i zimno. Po krótkiej wędrówce wzdłuż drogi leśnej zauważyłam chatkę. Weszliśmy ostrożnie do domu, gdzie czekało na nas trzech sztywnych. Szybko się z nimi uporaliśmy i zaczęliśmy szukać czegoś do jedzenia i przebrania się. W szafce kuchennej znajdowały się dwie puszki fasolki i 4 butelki wody. Podzieliliśmy to między sobą, ubraliśmy czyste, suche ubrania i usiedliśmy w salonie, aby zjeść. Nastrój panował ponury. Głównie z tego powodu, że Daryl nie chciał zagłębiać się w rozmowy i gadałam tylko ja. W tamtej chwili jednak coś mnie pokusiło, aby wypytać go o jego życie.
- Miałeś żonę? Dzieci? - zapytałam.
Wytarł twarz w rękaw koszuli, którą dopiero co założył i z grymasem spojrzał na mnie.
- Po co Ci to wiedzieć? - odpowiedział z buzią pełną jedzenia.
- Chciałabym się czegoś o Tobie dowiedzieć. Ty wiesz o mnie już całkiem sporo, a ja o Tobie? Znam tylko Twoje imię i nazwisko, Panie Dixon. - odparłam z uśmiechem na twarzy.
- I wystarczy. - burknął Daryl.
- Nie, nie wystarczy. Powiedz coś o sobie. Gdzie mieszkałeś, z kim, jak Ci się żyło, kim byłeś? - starałam się go namówić do, chociażby podania jednego zdania o swoim życiu.
Nastała niekomfortowa cisza. Stwierdziłam, że na dziś mu odpuszczę i nie będę go męczyć.
- Byłem nikim. Niczym. Nic niewartym śmieciem. Nie pytaj o to więcej. - odparł lekko załamanym głosem co wprawiło mnie w zakłopotanie i wstyd z powodu naciskania na niego i próbę wydobycia jakiejkolwiek informacji.
CZYTASZ
i was nobody. nothing
Horror- Chciałabym się czegoś o Tobie dowiedzieć. Ty wiesz o mnie już całkiem sporo, a ja o Tobie? Znam tylko Twoje imię i nazwisko, Panie Dixon. - odparłam z uśmiechem na twarzy. - I wystarczy. - burknął Daryl. - Nie, nie wystarczy. Powiedz coś o sobie...