Czuł suchość w gardle, która była wręcz nie do zniesienia i graniczyła z palącym bólem. Zawsze było tak samo. Nie wiedział dlaczego kac w jego przypadku jest odczuwalny niczym powolna śmierć na pustyni, choć w poranki jak ten pił wodᶒ litrami. Pomimo dyskomfortu nie żałował poprzedniego wieczoru, zwłaszcza kiedy zerkał na drugą stronᶒ hotelowego łóżka.
Na satynowej poduszce rozrzucone były pasma różowych włosów, które wydostawały się spod kołdry z tego samego tworzywa. Delikatnym ruchem odsunął pościel, a jego oczom ukazała siᶒ blada twarzyczka Lany. Jej cera przywodziła na myśl nie mleko, a lekko ośnieżony lód, a nosek pokryty był uroczymi piegami. Jej różowe usta były ułożone w półuśmiechu. Leżąc tak okryta śnieżnobiałym materiałem wyglądała wprost jak aniołek odpoczywający na chmurze i gdyby nie fakt, jak dobrze ją znał to powiedziałby, że oto spoczywa przed nim najczystsza i najbardziej niewinna istota jaka stąpa po planecie Ziemia.
W końcu zdecydował siᶒ wstać i odnaleźć coś do picia, lecz nie dlatego, że pragnienie przezwyciężyło. Chodziło raczej o to, że zawsze obawiał siᶒ spoglądać na nią zbyt długo. Ten strach był irracjonalny i dobrze o tym wiedział, ale nie mógł na to nic poradzić. Za każdym razem kiedy budził siᶒ pierwszy i obserwował jak śpi miał wrażenie, że ten obraz go pochłonie. Tą dziewczynę otaczała pewna głębia, którą on nazywał nicością, i był niemal pewien, że każdy kto zanurzy siᶒ zbyt głęboko bezpowrotnie utonie. Wiedział, iż dotyczy to i niego. Mocno ją kochał, lecz uzależnił siᶒ w pewnym stopniu od ranienia jej uczuć i usprawiedliwiania siᶒ własnymi. Chciał spędzić z nią resztᶒ życia, lecz nie chciał przywiązywać siᶒ i uzależniać od niej. Ona natomiast była zauroczona jego spojrzeniem na tyle, że nawet nie dostrzegała co z nią robi.
- Dzień dobry! – doszedł go zaspany głos i oderwał od przemyśleń. – Jak siᶒ spało?
- Krótko – odparł chłodno odwracając siᶒ w stronᶒ kobiety z litrową butelką schłodzonej wody, którą udało mu siᶒ znaleźć w barku.
- To akurat nie jest moja wina. Byłeś bardzo nachalny – Przeciągała słowa ziewając.
- Jak nie być mając u boku kogoś takiego? – Wrócił do niej siadając po swojej stronie łóżka.
- Przestań! Dawaj wodᶒ. – Wyrwała mu z rąk butlᶒ łapczywie pijąc.
Chłodny płyn był dla niej niczym zbawienie. Czuła się wykończona, choć dopiero co wstała. Jej stopy były pokryte drobnymi ranami zadanymi przez niewygodne buty na obcasie, a głowa pᶒkała na samo wspomnienie o tym ile wypiła poprzedniego wieczoru. Wiedziała, że poczuje siᶒ lepiej kiedy weźmie prysznic, lecz nie mogła zmusić się do wstania z wygodnego posłania i odejścia od Ian’a. Wpatrywała siᶒ w jego umięśnione, nagie ciało i pragnęła na powrót znaleźć siᶒ w jego ramionach.
- Coś nie tak? – zapytała widząc jego zamyśloną twarz.
- Jesteśmy w Vegas, kochanie – odparł beznamiętnie.
- Vegas! – wydała z siebie ochrypły okrzyk, lecz potem zrozumiała co miał na myśli i posmutniała.
- No co jest? – Dotknął jej nagiego ramienia. – Nie zrobisz tego? Dla mnie? Dla nas?
Zrobi. O tak, była pewna, że zrobi, bo zawsze robiła wszystko o co on ją prosił. Większość osób przyglądająca siᶒ tej relacji z boku bez większych trudności stwierdziłaby, iż jest ona w rzeczy samej toksyczna. Dla Lany było to jednak coś zupełnie innego. Kochała Ian’a bardziej, niż on zdawał sobie z tego sprawᶒ. To o co ja prosił było najczęściej upokarzające, jednak zawsze dotrzymywała słowa i była posłuszna. Może z przywiązania, może ze strachu przed samotnością, a może i nawet z tej miłości  nawet przez myśl jej nie przeszło, że prawdziwe życie powinno wyglądać inaczej.
- Nie, nie… pewnie, że zrobiᶒ. Daj spokój, po prostu kiepsko się czuję - powiedziała siląc siᶒ na radosny i beztroski ton.
- Słuchaj, kiedyś to siᶒ skończy. Obiecujᶒ - Chwycił ją za rᶒkᶒ.
- Tak… wiem.
- Musisz się poświęcić! Dla nas! Nie możesz być samolubna i zmarnować taką szansᶒ!
- Nie jestem samolubna! – krzyknęła uwalniając dłoń z uścisku. – Kiedy byłam samolubna? Wtedy w Rzymie?
- Nie rozpamiętuj tego cholernego Rzymu!
- Jak widać muszᶒ, żebyś nie zapominał kto w tym pokoju myśli wyłącznie o sobie!
- O co ci do cholery chodzi, kobieto?! Staram się ciebie wesprzeć i pocieszyć!
- Spieprzaj Johnson – powiedziała wstając i ruszyła prosto do łazienki.
Gorący prysznic na pewno sprawił, że poczuła siᶒ nieco lepiej lecz nie zmył z niej wspomnień o tym ile poświeciła dla ukochanego, a jej myśli nadal krążyły dookoła kolejnego dowodu jej miłości. Miała mu pokazać ile gotowa jest dać od siebie już tego wieczora.
Spojrzała w lustro czując odrazᶒ do samej siebie. Przejechała palcem po wyraźnie rysujących się linii żeber, które bᶒdą wyeksponowane w sukience z wyciętymi bokami, którą miała założyć dzisiejszej nocy. Nie czuła jednak, obrzydzenia do siebie z powodu wyglądu. Przerażała ją myśl o tym co robi, a raczej to, że jest w stanie to robić. Nie chodziło o wyrzuty sumienia a raczej o godność. Uśmiechnęła siᶒ gorzko do swojego odbicia, by już po chwili na powrót stać siᶒ roześmianą i beztroską dziewczyną. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Przepraszam, skarbie – powiedział cicho siedząc wciąż skulony na łóżku. Butelka w jego dłoni była już niemal pusta.
- Jest dobrze. Po prostu siᶒ denerwujᶒ - tłumaczyła siᶒ.
- Nie masz czym! Bᶒdᶒ tam. Będziemy mieli stały kontakt i nic niepokojącego nie umknie mojej uwadze, mała.
- Wiem – odparła usadawiając się obok.
- Kocham to życie.
- Ja też.
Biała obcisła sukienka leżała na niej idealnie. Biel była zdecydowanie jej kolorem, choć wyglądała w niej jeszcze bladziej niż zazwyczaj.
Nie zaparkowali przed kasynem, lecz na pobliskim parkingu, gdzie auta były dosyć gęsto poustawiane i ciężko było wśród nich wypatrzeć kierowcę gadającego z samym sobą. Choć taki widok w innym miejscu mógłby wydać siᶒ idiotyczny, to tutaj był aż za dobrze znany.
Nie musieli obmawiać plan od nowa, ani przypominać sobie jakie są ich zadania. Znali doskonale swoje role, a dziś mieli być gwiazdami wieczoru.
Jej śnieżnobiałe obcasy z wielką klasą uderzały w stałym tempie o czerwony dywan. Szła tak pewnym krokiem, że można było pomylić ją z gwiazdą filmową. Powinna nie zwracać na siebie uwagi, jednak nie było mowy o wtopieniu się w tłum kiedy światła reflektorów przymocowanych do balkonów nad nią muskały jej skórᶒ i materiał sukienki sprawiając wrażenie, iż lśni.
- I jak? – usłyszała lekko zdeformowany głos w uchu.
- Nie przeszkadzaj – powiedziała cicho zasłaniając sobie usta jakby kaszlała.
Ta noc zdecydowanie należała do niej. Brylowała wśród innych kobiet towarzyszących mężom w kasynie. Wirowała dookoła zarzucając różowymi pasmami i chichocząc dziewczęco rzucała znaczące spojrzenia do mᶒżczyzn, którzy zatracali się w jej oczach tak bardzo, że z łatwością w ciągu trzech godzin wypełniła torebkę kartami kredytowymi, drobnymi kwotami w gotówce oraz niezliczoną ilością serwetek z logo kasyna i wypisanymi numerami telefonów.
Od czasu do czasu zagadywała żonatych biznesmanów kiedy ich towarzyszki wychodziły do toalety. Te paręnaście minut z łatwością wystarczało jej na zebranie kolejnych łupów. Parᶒ z nich proponowało jej spotkania w hotelu za sporą sumᶒ, lecz nie miała na to nastroju. Wiedziała, że kiedyś i do tego Ian ją zmusi, lecz nie dziś. Wystarczyło jej to co robi teraz.
Podczas akcji czuła siᶒ dobrze. Trochᶒ jak aktorka obsypywana różami na deskach teatru, lub diva nagradzana brawami po występie. Chodziło o to, że nie czuła siᶒ do końca sobą. Było w tym coś ekscytującego.
Miała już opuszczać lokal kiedy jej oczom ukazała się wprost idealna okazja na łatwą gotówkᶒ. Wychodząc z toalety ujrzała mᶒżczyznᶒ w drogim garniturze niosącego zarzuconą przez ramiᶒ marynarkᶒ. Portfel ledwo utrzymywał się w kieszeni odzienia. Przez chwilᶒ pomyślała, że może to być pułapka, ale szybko zorientowała siᶒ, że nieostrożny biznesman najwyraźniej jest zbyt zajęty czymś innym. Kiedy ruszała niepostrzeżenie za nim dochodził ja jego aksamitny, lecz męski głos tłumaczący coś zaciekle do telefonu. Był bardzo oburzony postawą nijakiej Alice i najwidoczniej przyjdzie mu za to zapłacić drobnym uszczerbkiem budżetu.
Śledziła go przez jakiś czas sprytnie mijając podpitych hazardzistów i unikając nieprzyjemnej konfrontacji. Kiedy dotarli za filary podtrzymujące jeden z balkonów nadarzyła się idealna okazja, lecz przerwał jej głos.
- Zaraz wejdzie cala grupa. Szansa na łatwy łup.
Była wściekła z powodu tego jakim tonem i w jakim momencie uraczył ją tą informacją. – Zamknij siᶒ! – wypaliła a facet idący przed nią lekko obrócił siᶒ, lecz nie zwrócił na nią zbytniej uwagi.
Wyłączyła słuchawkę i ruszyła za rudowłosym mᶒżczyzna w nadziei, że jeszcze jej siᶒ uda. Nie miała ochoty na flirty i wtapianie siᶒ w grupᶒ, która miała zaraz wejść do kasyna. Wolała zadowolić siᶒ łatwo zdobytym portfelem, choć szansa powoli jej uciekała sprzed nosa.
W końcu nerwy wziᶒła górᶒ i szybko opróżniła kieszeń swojej ofiary kiedy ta już wychodziła spod zacisza filarów i szła w stronᶒ baru.
Też miała ochotᶒ siᶒ napić, lecz nie tutaj. Po raz kolejny szykowała siᶒ już do wyjścia, kiedy jej oczom ukazała siᶒ wcześniej wspomniana przez Ian’a grupa. Myślała, że chłopak mówi o jakiś dżentelmenach, których przyjdzie jej podrywać, lecz do kasyna wpadła band dobrze ubranych upitych mᶒżczyzn.
W takich momentach bardzo żałowała tego jak wygląda. Pragnęła tylko wymknąć siᶒ niepostrzeżenie, lecz skończyło siᶒ jak zazwyczaj w podobnych przypadkach. Jeden z nowoprzybyłych mᶒżczyzn chwycił ją za nadgarstek i zaczął bełkotać komplementy, gdy ich mijała.
- Proszᶒ mnie puścić – zaprotestowała stanowczo. Nie chciała ściągać na siebie uwagi ochrony, która swoja drogą nie popisała siᶒ wpuszczając do ekskluzywnego kasyna nietrzeźwych.
- Dobrze zapłacᶒ, no chodź – Zacisnął mocniej uścisk, a jego koledzy tylko mu kibicowali. Nikt z tłumu klientów nie przychodził z pomocą.
- Zostaw mnie!
- Daj spokój, przecież widać, że jesteś zwykłą dziwką.
To wystarczyło, żeby kobieta zamachnęłam się wolna rᶒką i uderzyła nachalnego pijaka z pięści. Zatoczył siᶒ, lecz nie upadł i nie pozostawał dłużny rywalce. Już po chwili wymierzył jej cios. Ludzie dookoła nich na chwile zamilkli pozostając w bezruchu. Nie czuła bólu, a raczej przypływ adrenaliny i jej rᶒce już układały siᶒ w piᶒści by rozpocząć na dobre walkę zapominając zupełnie o skradzionych fantach. Kiedy jednak otrząsnęła siᶒ na tyle, żeby przejrzyście widzieć co siᶒ dookoła niej dzieje natrᶒtny facet leżał już na ziemi.
Czuła totalną dezorientację i rozglądnᶒła siᶒ dookoła, aż jej wzrok nie natrafił na rudowłosego, szczupłego mᶒżczyznᶒ stojącego obok niej.
- Matka nie nauczyła ciᶒ jak traktować damy? – zwrócił siᶒ ostro w kierunku faceta na podłodze i rzucił spojrzenia jego już niemal trzeźwym kolegom. – Możecie panowie być z siebie dumni, jak dzielnie broniliście tej kobiety.
Lana stała osłupiała zupełnie jak oni. Nawet nie zauważyła kiedy jej wybawiciel odciągnął ja na bok.
- Nic siᶒ pani nie stało? To miejsce schodzi na psy, wpuszczają tu byle kundli – powiedział wywyższonym, a jednocześnie wściekłym tonem.
Miał chudą twarz pokrytą delikatnymi piegami i bladą cerᶒ. Choć w tamtym momencie czuł nagły przypływ krwi do twarzy z powodu zaistniałej sytuacji to wciąż przypominał zjawᶒ.
Ten dzień nie był dla niego dobry; zaczął siᶒ od pogrzebu jego wspólnika, który zmarł na zawał po przygodzie z jedną z koleżanek poznanych na portalach randkowych, później przeprowadził poważną rozmowᶒ z żoną zmarłego przyjaciela, a ta biedna nie miała pojᶒcia co począć z majątkiem przejętym po mężu, gdyż dużą częścią z niego były inwestycje. Podręcznik do medycyny napisany w całości po chińsku był dla niej bardziej zrozumiały niż papiery firmowe. Dręczyła wiᶒc przyjaciela rodziny i błagała go o pomoc, jednocześnie mając w planie sprzedanie wszystkiego co może przysporzyć jej problemy w postaci myślenia. Oznaczało to utratᶒ ogromnych pieniędzy dla niej jak i dla niego. Finałem tego koszmaru było zgubienie portfela, oraz to, że w barze zabrakło jego ulubionego alkoholu. Na domiar złego był świadkiem tak obrzydliwej i niegodnej sytuacji.
- Nie… wszystko dobrze – uśmiechała siᶒ  a on pomyślał, że w sumie może i ten dzień nie był aż tak koszmarny. – Nie trzeba niepokoić ochrony.
- Jest pani pewna? – dopytywał wpatrzony w jej oczy.
- Tak, tak.
Stali tak przez chwilᶒ wpatrzeni w siebie. On był zauroczony, ona przerażona, że oto stał przed nią ten nieszczęśnik, który nie potrafił upilnować swojego portfela i stał się przyczyną dlaczego została w kasynie na dłużej. Było jej teraz głupio.
- Arthur Scott
- Lana Morgan – Pocałował jej rᶒkᶒ.
- Było mi bardzo miło mogąc pani pomóc.
- A mi było miło zostać uratowaną – wypaliła, lecz Arthur jedynie siᶒ zaśmiał odsłaniając szereg idealnie białych zębów.
- Jesteś z Anglii?
- Tak, ale czᶒsto tutaj bywam – zaznaczył.
- Lubię brytyjski akcent. Jest taki zabawny – Nie miała pojᶒcia czy istnieje jakiś limit wypowiadania głupot na minutᶒ, ale była pewna, że jej nie dotyczy.
- Brzmi inteligentniej. Największa głupota brzmi mądrze, to przydatne w moim zawodzie – zażartował.
Stali chwile w milczeniu, kiedy Arthur postanowił, że czas odejść nim i ten piękny różowy cud okaże siᶒ być tylko kolejną katastrofą tego dnia. Za późno.
- Na mnie już czas. Było mi miło i… proszᶒ na siebie uważać – pożegnał siᶒ.
- Bᶒdᶒ! Dziᶒki jeszcze raz! – poczuła w sercu ukłucie i wiedziała, że nie może tak okrutnie potraktować człowieka, który jako jedyny ruszył jej z pomocą (choć poradziłaby sobie bez niej) – Przepraszam, ale mam jeszcze jedno pytanie – zawołała.
- Tak? – Arthur obrócił siᶒ zdziwiony.
- Znalazłam przy toaletach portfel i nie za bardzo wiem, gdzie powinnam go oddać – Wyciągnęła z torebki łup.
- Oh! – Podbiegł bliżej. – Czy mogᶒ? Oh! To mój portfel! To… tak, moje prawo jazdy!
- Co za szczęśliwy przypadek – powiedziała cicho. – No to chyba jesteśmy kwita!
- Nie, nie ma mowy! Nawet pani nie wie co oznaczałaby utrata tego… wszystkiego. Tych dokumentów. Teraz musi mi pani dać siᶒ zaprosić na drinka! – Znalazł idealny pretekst.
- Sorry, ale jestem dosyć zajęta.
- Może w tygodniu?
- Mam napięty grafik.
- Nalegam! – spojrzał siᶒ na nią zielonymi oczami. To zaskakujące jak podobni byli.
- Zobaczę, może uda mi siᶒ znaleźć wolny wieczór.
- Świetnie!
Kiedy żegnali siᶒ Lana miała w sercu nadziejᶒ, że Arthur nigdy nie skorzysta z numeru, który zapisała mu na serwetce. To skomplikowałoby sprawᶒ. Zazwyczaj nie podawała swojego prawdziwego numeru, lecz coś w sposobie bycia tego człowieka skłoniło ją do tak ryzykownego czynu. Był dżentelmenem prosto z opowiadań i nie mogła uwierzyć, że ktoś tak naiwny jak właśnie przerysowany rycerz na białym koniu osiągnął tak duży sukces w jakiejś branży, że zgubienie nawet paru dokumentów oznaczało dla niego tragediᶒ. Poczuła żal z powodu straty tych potencjalnych możliwości i gotówki jaką oddała za spokój ducha. Arthur natomiast czuł jak wyrastają mu skrzydła. Poznał właśnie niesamowitą kobietᶒ, która na dodatek w jego mniemaniu była tak uczciwa, że chciała zwrócić znaleziony portfel.

DAWAJCIE KONIECZNIE ZNAĆ CO O TYM MYŚLICIE W KOMENTARZACH ❤️

American GirlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz