🍃

369 45 6
                                    

       Nie było wiatru, nie było gwiazd na niebie, nie było niczego oprócz dźwięku świerszczy grających swoją nocną suitę i chrupnięć przy każdym kroku, kiedy Ganyu deptała po suchych liściach. A mimo to, mimo tej ciepłej, spokojnej nocy, która całkiem niedawno zapadła nad Liyue, jedyne, co miała w głowie, to praca. Nie działały na nią uroki przelatujących nad wodą żurawi ani orzeźwiający zapach mięty, a przecież normalnie krótki spacer poza miastem powinien postawić ją na nogi
— wychodziła o tej porze zwykle tylko po to, żeby po pozbyć się zbierającego na jej barkach stresu i natychmiast po tym podreptać z powrotem do pracy, która jak zwykłe pochłaniała ją bez reszty.

Niewypowiedziane słowa i niewygodne myśli mieszały się poczuciem winy i ciężkim powietrzem, które powoli, mozolnie chwytało się jej za gardło i wspinało do płuc, kiedy z każdym krokiem naczelna sekretarka Qixing oddalała się coraz bardziej od swojego biurka, półświadomie obierając sobie za cel ruiny. Miała wrażenie, że nie prowadziły ją tam nogi, a serce, bo doskonale wiedziała, a właściwie liczyła, że jest tylko jedna osoba, którą mogła tam spotkać o tej porze.

Idąc po wydeptanej ścieżce zastanawiała się, czemu ostatnio coraz trudniej było jej robić to, do czego przywykła przez te dziesięciolecia; czemu nagle ludzka codzienność zaczęła sprawiać jej problemy? Fakt, że była potrzebna w Liyue Harbor nie zmieniał tego, że czuła się zgoła inaczej — Ganyu wyobrażała sobie miasto jako misternie namalowany obraz, gdzie każdy mieszkaniec był idealnie wkomponowany w przynależne mu miejsce, ona natomiast, mimo że przeżyła w nim kilka, jeśli nie kilkanaście pokoleń, była jak wycinanka wklejona na siłę, niszcząc całą kompozycję. Normalnie ją to nie bolało; natrętne uczucie niedopasowania było jak chodzenie w niewygodnych butach, gdzie tak naprawdę nie czuję się obtarć, póki się ich nie zdejmje. Ganyu czuła się teraz, jakby szła po wilgotnej ziemi boso.

Powinna była już wieczorem uporządkować dokumenty, które wręczyła jej Ningguang, zwłaszcza, że będą potrzebne jej jutro po południu przy spotkaniu w Jadeitowej Komnacie, ale z każdą sekundą, kiedy próbowała odgonić od siebie tę myśl wykorzystując do tego krótki spacer, miała wrażenie, że coraz mocniej przygniata ją poczucie winy ciężaru co najmniej marmurowej kolumny.

— Ganyu!

Pół-adepti poczuła wtedy, jak podnosi się z niej wyimaginowany ciężar, serce zaczęło jej bić żywiej, a myśli miała nagle czyste.

— Keqing —  odpowiedziała na swoje imię imieniem osoby, którą najbardziej potrzebowała teraz zobaczyć, a zabrzmiało to tak czule, tak... tęskno, że sama się zdziwiła.

Wiedziała, że znajdzie tu Keqing; Yuheng napomknęła, że po skończonej pracy planuje się udać na dłuższy spacer. Co prawda często przechadzała się w słoneczne popołudnia po ścieżkach Liyue, ale normalnie tego nie anonsowała. Ganyu zrozumiała więc, że była to niema wiadomość — zaproszenie dla niej, od jej Keqing. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby Ganyu tak do niej powiedziała; moja Keqing.

— Widzę, że już się rozchmurzyłaś, baobao* — śmiertelniczka uśmiechnęła się do niej i zeskoczyła z murku, na którym przed chwilą siedziała.

Świetliki zbierały się wokół nich, dzięki czemu Ganyu mogła rozkoszować się widokiem uśmiechniętej Keqing, która złapała ją za rękę. Istotnie, miała rację, ponieważ Ganyu z każdą chwilą mogła coraz mniej skupić się na pracy, kiedy coraz bardziej tonęła w fioletowych oczach wypełnionych, jak zawsze zresztą, ognikami pasji. Keqing miała w sobie tyle zapału, tyle chęci i siły, żeby zmienić wszystko wokół siebie, tyle pewności siebie, żeby swoje plany prezentować przed innymi, a potem tyle siły, by wcielić je w życie... Choć tak młoda, była prawdziwie niewyczerpanym źródłem inspiracji.

Niebo, tak jak Ganyu, rozchmurzyło się, a nad nimi w końcu pojawiły się pierwsze gwiazdy, dotąd skrywane pod pierzyną z obłoków, teraz błyszczały jak koraliki nawleczone na najwykwintniejszy aksamit, jakby otulając dwie stojące obok siebie dziewczyny, które —  wciąż trzymając się za ręce —  w tamtej chwili stykały się również czołami, delektując się cichym rechotaniem żab w oddali i swoim dotykiem.

— Keqing, czy ja... Czy ja tu nie pasuję? — zapytała po chwili ciszy, przywołując temat swoich zmartwień, które nie dawały jej spokoju podczas pracy i podczas spaceru, a teraz podczas jej spotkania z Yuheng.

Keqing odsunęła się od jej twarzy, by móc spojrzeć jej w oczy, i ułożyła dłoń na policzku Ganyu.

— Baobao, bez ciebie Liyue Harbor nie byłoby Liyue Harbor. Jak mogłabyś nie pasować do miejsca, które pomagałaś stworzyć?

Ganyu wiedziała, że Keqing mówiła to szczerze. Wiedziała też, że ma rację, wiedziała to cały czas, ale o tyle lepiej było, kiedy mówiła to Keqing, patrząc na nią ze zmartwionym uśmiechem, kciukiem gładząc ją po twarzy.

— Moja Keqing — mruknęła, po czym złożyła szybki, acz delikatny pocałunek na wciąż zmarwionych ustach swojej ukochanej, co po przegonienieniu trosk z jej warg, na twarzy zostawiło wypieki.

— Ganyu —  odpowiedziała równie miękko, i równie delikatnie oddała gest.

Może i myślała za dużo, może czasami czuła się samotna, ale cała niepewność, strach i żal znikały, kiedy tylko Keqing mówiła jej imię.

No cóż, praca może zaczekać do rana.

*baobao - chiński zwrot oznaczający mniej więcej tyle, co polskie skarbie albo kochanie

kiedy mówisz moje imię Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz