Dzień 2

17 3 2
                                    

  Obudziłam się o siódmej. Nadal byłam zmęczona, bo ciągle myślałam od kogo była ta wiadomość. Kim był Nadawca? W czym chcieli mi pomóc? Ubrałam się w moje ulubione zielone bojówki i bokserkę a na szyi zawiązałam zieloną arafatkę. Związałam włosy w kucyk i podeszłam do lodówki. W niej ujrzałam tylko światełko, dwa pomidory kostka wyrobu maślanopodobnego i cebulę. Znalazłam jeszcze chleb i zrobiłam sobie kanapki.
-Trzeba będzie pójść po zapasy do kuchni- powiedziałam sama do siebie- ale, jak się nie ma, co się lubi...
Wypijając jeszcze czarną kawę zebrałam się do wyjścia. Do plecaka włożyłam ten liścik i okulary. Założyłam skórzaną kurtkę i rękawiczki bez palców i wyszłam z domu zamykając go na klucz i swego rodzaju szyfrowy zamek.
Szłam korytarzem w stronę źródła, które było też naszą umywalnią. Kobiety i mężczyźni mieli wydzielone godziny użytkowania i o dziwo ludzie się tego stosowali. Chyba w obliczu takich okoliczności nikomu nie śpieszyło podglądać. Podeszłam do prowizorycznych umywalek, opłukałam twarz i umyłam zęby. Zawsze w plecaku mam taki zestaw małego ratownika. Wychodząc ze źródła poszłam na wprost do kuchni. Każdy obywatel krypty miał przydzielane kupony na żywność i różne artykuły w zamian za pracę. Nie pracujesz, nie jesz proste.
-Oo, Panienka Morgana- powiedział Billy pracownik kuchni z jednym okiem i łysiną.- Co dla ciebie panienko?
To, co zwykle mój drogi zakupy, bo w lodówce pustki.- Uśmiechnęłam się do niego. Billi to całkiem równy gość czasem daje gratisy za free. Podałam mu swoją kartkę na standardowe produkty, czyli pomidory, cebulę, ziemniaki, kukurydzę, dwa chleby, marchew, pół kurczaka, ser i herbatę, kawę, pół kilo cukru, chrzan, czosnek i 5 litrów wody w baniaczku. Z takim naręczem produktów zmierzałam do wyjścia, aż wpadłam na jakiegoś nieznajomego.
-Pomogę ci- powiedział wysoki brunet z dziwnym akcentem- daj mi to.
-Mieszkam za rogiem, jeśli to nie problem...- Powiedziałam speszona.
-Daj spokój, nie dasz sobie rady.
Poszedł za mną, ja otworzyłam drzwi i odłożyliśmy zakupy.
-Dziękuje, jestem Luna.
- Wiem, jesteś barmanką w oberży. Ja się nazywam Demon- Ukłonił się lekko jak dżentelmen.
-Jak mogę ci się odwdzięczyć?
-Daj spokój po prostu kiedyś postawisz mi drinka- Uśmiechnął się szeroko.- Będę zmykał, jakbyś czegoś potrzebowała mieszkam w ostatniej kwaterze przy punkcie mieszkalnym.
- Dziękuje jeszcze raz, a drinka masz jak w banku.
Demon, wychodząc minął się z Markiem, który widać właśnie chciał zapukać do drzwi.
- A ten to kto?- Zapytał z niepewnością w głosie.
- Nowy znajomy, pomógł mi z zakupami. A teraz idę otworzyć bar. Idziesz na drinka?
- Wiesz, że nie odmówię.- Zaśmialiśmy się.
Zeszliśmy na dół otworzyć bar. Posprzątałam co mogłam, naszykowałam kufle i zawory do nalewania piwa i nalałam Markowi Piwa.
- No to gadaj co się tu sprowadza, co z twoją pracą?- Zapytałam. Marek pracował jako odkrywca. Wychodził na zewnątrz w tych niewygodnych kombinezonach i próbowali odkrywać nowe tereny. I mimo że opad radioaktywny był znośny i udało im się zdobyć trzy kury i dwie krowy, to i tak zachowywano środki ostrożności w postaci limitu czasu na zewnątrz. Odkrywają coraz to więcej przydatnych rzeczy. A może kiedyś wszyscy będą mogli stąd wyjść.
- Dzisiaj mam wolne, więc przyszedłem ci potowarzyszyć.
- Marek, ale ty wiesz...
Nagle do lokalu weszło trzech typów, ubrani byli na czarno. Rozpoznawałam tylko jednego Demona. Podszedł do baru.
- Jak tam, mogę liczyć na drinka? I dla tych dwóch gburów?- Zapytał z uśmiechem na twarzy.
-Myślę, że można nad tym pomyśleć.
Nalałam im trzy kufle piwa i zaniosłam do stolika. Oni żywo o czymś rozmawiali, ale gdy podeszłam umilkli. Gdy wróciłam za ladę w kasie, czyli pancernej szkatułce znalazłam kolejny pergamin. „Uważaj z kim i o czym rozmawiasz..."
Wystraszyłam się, bo nikt nie miał szans dostać się do tej szkatuły. Klucze mam tylko ja i jest ona otwierana tylko rano. Muszę komuś powiedzieć o tym, co się dzieje. Nagle do Baru wpadła z sykiem mała puszka. Nie wiedziałam co się dzieje. Świat zwolnił, a ja usłyszałam tylko jak ktoś krzyczy „Luna padnij to granat dymny!"
Pod ladą była klapa na wejście do piwniczki, ledwo w tym dymie ją widziałam, ale znam ten lokal jak własną kieszeń udało mi się tam wejść i po ciemku się ukryć. Piwniczka to za dużo powiedziane, to raczej to taki schowek metr na dwa, na takie właśnie sytuacje.
Nie wiem ile tam siedziałam, ale serce miałam w gardle a sekundy dłużyły się jak godziny. Co się stało? Kto chce napadać pusty bar? Czy Markowi i Demonowi coś się stało?
Po jakimś czasie usłyszałam nerwowe pukanie w klapę.
- Luna to ja Demon, otwórz.- Mówił nerwowym głosem.
Otworzyłam powoli i ujrzałam jego twarz zawiniętą w bandanę. Zrobiłam to samo z arafatką. Złapał mnie za dłoń i zaprowadził na zaplecze. Po drodze zobaczyłam, że lokal to totalna ruina, jakby ktoś tu porządnie walczył.
- Co tu się wydarzyło?!- Już prawię krzyczałam.
- Usiądź muszę ci o czymś powiedzieć- Usiadł przede mną i patrząc mi prosto w oczy powiedział- Oni Przyszli po ciebie...  


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kochani, dajcie znać czy wam się podoba. Potrzebuję rad! Rozdziały będą wychodzić wieczorami w każdy piątek. Mam nadzieję że wam się podoba :) 

~Wasza Luna

Krypta nr 59-220Where stories live. Discover now