X. Pani Wood

34 2 0
                                    


**W mediach piosenka, która od zawsze powodowała ciarki na mojej skórze**





Wokół niej przez dobre kilkadziesiąt minut panował tłok. Nim spostrzegła, że znajduje się w szpitalnej izolatce, miała wrażenie, że wciąż słyszy głos Grace. To było takie realne, że ledwo udało się jej uwierzyć, że to wszystko działo się w jej głowie. Do sali wciąż wchodzili nowy ludzie, to wychodzili. Pragnęła zapytać się kogoś co się dzieje, jednak jej gardło na to nie pozwalało. Cały czas znajdowała się w pozycji półleżącej, nie pozwalano jej przekręcić się nawet na drugi bok. Postanowiła jednak, że chociaż umieści swoje, dotychczas znajdujące się pod kołdrą ręce, na jej powierzchni. Nie zdziwił ją widok pokrywających ich blizn, chociaż zdawało się jej, że widnieją w zupełnie innych miejscach aniżeli przedtem.

- Za chwilę zajrzy do ciebie pan Ryder, Jane - powiedziała spokojnie pielęgniarka, ubrana w granatowy strój, po czym wyszła, zostawiając drzwi otwarte.

Ryder? - zapytała samą siebie w myślach. Była pewna, że nikt o takim nazwisku nie pracuje w tym szpitalu co ona. Nie wydawało się jej, że rodzice przewieźli by ją, czy jakakolwiek karetka do innego szpitala, skoro ten był znacznie bliżej jej domu.

- Dzień dobry, nazywam się Hiram Ryder, prowadzę panią od momentu, w którym pani trafiła na mój oddział, przedtem znajdowała się pani pod opieką Adelaide Hill. - Doktor w średnim wieku podszedł do jej łóżka i usiadł na turkusowym krześle do niego przysuniętym. - Na początku może... Jak pani się nazywa?

- Co? - ledwie wychrypiała, spoglądając na mężczyznę jak na ostatniego kosmitę.

- Znajduje się pani na oddziale intensywnej opieki medycznej, przez prawie sześć miesięcy utrzymywaliśmy panią w stanie śpiączki farmakologicznej - powiedział spokojnie, na końcu delikatnie się uśmiechając. - No, to jak brzmi pani imię?

- Jane.

- Ile masz lat? - zapytał, układając na kolanach akta.

- Dwadzieścia siedem - odpowiedziała.

Lekarz zmarszczył brwi i poprawił na nosie okulary wczytując się w akta.

- A czy wiesz Jane, który mamy teraz rok?

- Dwutysięczny osiemnasty - powiedziała pewnie, chwilowo spoglądając przez okno na słoneczną pogodę.

Pan Ryder ciężko westchnął, jednak zachował spokojną twarz.

- No cóż Jane... - zaczął. - Tylko jedna twoja odpowiedź była prawidłowa. Mamy rok dwutysięczny czternasty...

- Nie... - przerwała mu, zdając sobie sprawę co to oznacza. - Mój Boże... Tylko nie to. Proszę, proszę, błagam niech mi pan powie, że to żart.

- Niestety nie, spójrz na kalendarz. - Lekarz wskazał dłonią wiszący po jej prawej stronie kalendarz z kotami.

Dwudziesty drugi lipca. Własnym oczom nie mogła w to uwierzyć. W jednej chwili ogarnęła ją panika. Rozpaczliwie spojrzała na prawą dłoń. Nie chciała zobaczyć tam obrączki, jednak co ona mogła na to? Złoto biło z jej palca, miała ochotę je ściągnąć i wyrzucić przez okno. Później złość zmieniła się w panikę. Nie było go tutaj, więc gdzie się podziewał? A co jeśli... Zrozumiała po chwili, że przecież nie wpadł by w szał w szpitalu, przy ludziach, tutaj jej nic nie groziło. Skoro nie śni, to musi oznaczać, że czeka ją powrót do domu, z nim. Tak cholernie bała się przeżywać to wszystko od nowa.

Jane || Bukiet Lilii [CHWILOWO ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz