Kolejna wyprawa za mury...Kolejny stos ciał... Kolejne łzy najbliższych... Kolejne upokorzenia... Kolejna nadzieja zgaszona niczym lichy płomień świecy... Kolejna porażka.
I w tym wszystkim my. Bezimienni wojownicy, którzy rodzą się by zginąć. Nasze istnienie jest tylko lekkim powiewem wiatru. Poświęcamy nasze życia w imię wolności, aby w końcu i tak obrócić się w popiół, rozwiany gdzieś między wzgórzami... I już nigdy się nie odrodzić... Zostać zapomnianym.
Leżałaś na mokrej trawie. Robiłaś ostateczny rachunek sumienia przed zbliżającą się podróżą. Delikatny wiatr rozwiewał kosmyki na twoim czole. Zastanawiałaś się czy dobrze wykonałaś powierzone ci zadanie. Czy tak musiało się to skończyć? Ile razy już uniknęłaś śmierci? Być może powinnaś być wdzięczna że zabiera cię właśnie teraz, kiedy twoi przyjaciele polegli. Kiedy twoja nadzieja na lepsze jutro odpłynęła razem z litrami krwi i łez, które przelały się podczas tej okrutnej wojny. Wracałaś wspomnieniami do tych najpiękniejszych chwil życia. Mimo że było ono zbyt krótkie, byłaś wdzięczna za to jak wiele pięknych momentów doświadczyłaś. Wtedy kiedy pierwszy raz spotkałaś miłość swojego życia.
Był to chłodny zimowy poranek. Dołączyłaś do korpusu zwiadowczego. Czułaś się obco, nowe twarze, nowe zasady. Skończyła się zabawa, zaczęła się prawdziwa wojna. To od ciebie zależało ile przetrwasz. To wszystko cię przytłoczyło. I wtedy... Pojawił się on. Jedyna osoba potrafiąca zrozumieć twoje obawy, smutki, radości. Jedyna osoba która jednym gestem potrafiła wywołać uśmiech na twojej twarzy.
Na to wspomnienie lekko się uśmiechnęłaś. Dla niego starałaś się śmiać, mimo że twoje serce rozrywało się na kawałki, a łzy spływające po twoich policzkach zdawały się nie mieć końca. To dla niego wstawałaś po każdym upadku.
Była piękna letnia noc. Siedziałaś na dachu wpatrując się w gwiazdy. Tej nocy świeciły o wiele jaśniej niż zwykle. Czułaś w nich obecność swoich poległych towarzyszy, najbliższych przyjaciół, którzy oddali swe życia w imię ludzkości. Po twoich policzkach spływały łzy. Nie mogłaś nad tym zapanować. Nie pojmowałaś okrucieństwa tego świata. Wtedy poczułaś ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Obejrzałaś się za siebie. Brązowowłosy chłopak okrył cię swoją kurtką i otulił swoimi silnymi ramionami.
-Obiecaj mi, nie ważne co się stanie, zawsze chcę widzieć tylko twój uśmiech. W tym świecie nie ma miejsca na łzy.
Złamałaś obietnicę. Potok łez spływał po twoich policzkach. Zupełnie tak jak pewnej jesiennej nocy.
- Jestem potworem! Zupełnie niczym nie różnię się od tamtych bestii za murami. Jestem tylko bezużytecznym ścierwem!
- Eren! Nie mów tak!- Krzyczałaś, ale chłopak nie słyszał. Nie chciał słyszeć. Wyrzuty sumienia niszczyły go od środka.
- Wtedy na rozprawie... Mieli rację! Powinni się mnie pozbyć, przynajmniej nie sprawiałbym zagrożenia dla innych! To przeze mnie zginęła moja matka! To przeze mnie giną nasi przyjaciele!- Chłopak wykrzykiwał te słowa z łzami w oczach.
Nie chciałaś by tak mówił. Uważałaś go za wspaniałego żołnierza, nadzieję ludzkości, a co najważniejsze, osobę bliską twemu sercu. Kogoś komu mogłaś zaufać bezgranicznie.
- Eren, przestań, nie jesteś potworem!- Po twoich policzkach spływały łzy. Mocno wtuliłaś się w jego drżące ciało.- Dla mnie jesteś, byłeś i zawsze będziesz bohaterem.
Żałowałaś tylko jednej rzeczy. Nigdy nie powiedziałaś mu co tak naprawdę czujesz. Zawsze z tym zwlekałaś, a gdy już postanowiłaś mu o tym powiedzieć, los rozłączył wasze drogi.
- Zajmę się tym po prawej!- Krzyknął brunet.
- Eren, nie oddalaj się. To zbyt ryzykowne. Pojedzie ktoś inny.- Powiedział surowo kapral Levi.
- Kapralu! Ja się tym zajmę!- Postanowiłaś sama rozprawić się z 15 metrowym tytanem. Levi w odpowiedzi tylko kiwnął głową pozwalając ci na działanie.
- Eren. Jak wrócimy, muszę ci coś powiedzieć.- Powiedziałaś podjeżdżając do chłopaka. Ten tylko popatrzył na ciebie zdezorientowany, lecz ty ruszyłaś przed siebie, nie wyjaśniając niczego.
Podczas manewru poczułaś że kończy ci się gaz. Postanowiłaś zużyć jego resztki do zabicia przeciwnika. Udało ci się przeciąć kark, lecz wykończyłaś cały zapas. Zaczęłaś spadać. Wiedziałaś, że twój koniec jest bliski.
Tak właśnie znalazłaś się tu. Między granicą życia i śmierci, resztkami sił kontynuując ostatnią spowiedź. Usłyszałaś syk gazu, lecz nie miałaś siły żeby spojrzeć kto przybył ci na ratunek. Było już za późno. Otworzyłaś lekko oczy. Ujrzałaś jego. Poczułaś jak jego łzy spadają na twój policzek. Ostatkiem sił wyciągnęłaś rękę w kierunku nieba. Poczułaś jego delikatny dotyk. Nie bałaś się. Kiedy był obok, nawet widmo śmierci nie było już straszne.
- Kocham cię.- Wyszeptałaś. Po tych słowach wszystko ogarnęła ciemność.