INTRO 1/2

107 3 17
                                    

Wszystko zaczęło się w karczmie. Stara, niemal rozlatująca się budowla, która swój okres świetności skończyła zanim w ogóle go rozpoczęła, bo pijani budowniczy spierdolili dokumentnie sprawę – zapomnieli mianowicie wybudować dach. Efekt był taki, że ceny noclegu były najtańsze w całej okolicy, bo sypialnie urządzono na piętrze, przez co klienci byli narażeni na niekorzystne warunki atmosferyczne - właśnie teraz, bo jesień atakowała z mocą rozwścieczonego Suchoklatesa. Był on bohaterem wojennym, który własnoręcznie za pomocą tulipana – nowej, szklanej broni jednoręcznej – zabił dwunastu „komandosów" „jednym ciosem" „po misji na jakimś zadupiu, gdzie dziki chujami hamują". 

Było zimno, ciemno, ponuro.

Ale nie o tym.

Przy barze rozpętała się awantura. Jak to zwykle bywa, uczestnicy albo byli pijani, albo byli debilami, albo jednym i drugim. Krótkowłosy młodzieniec kłócił się z innym chłopakiem.

 Ty nie dbasz o gości! Świnie ci pasać, nie zajmować się przyjaciółmi!

Po tym niezwykle potężnym pocisku nadszedł czas na ripostę. Z braku odpowiednich słów ten drugi mężczyzna, o zaroście bujnym jak pole pszenicy po żniwach złapał krótkowłosego za kołnierz jego wysłużonego już kaftanu, zbliżył twarz do jego ucha, po czym zaczął sapać.

Akurat ten koleś był ewidentnym debilem.

 Uspokójcie się! Natychmiast!

Barman rzucił się na nich, usiłując ich rozdzielić, co mu się powiodło. Krótkowłosy z obrzydzeniem wytarł ucho rękawem, zaś sapiący po prostu przestał sapać.

 Nie życzę sobie tutaj takich ekscesów, panowie. Jeśli jesteście tymi, no... Zbereźnikami... Wyjdźcie!

 Nie mamy co robić, to i pijemy. – stwierdził sapiący, po czym usiadł z powrotem na taborecie. Ten się lekko ugiął (taboret, nie sapiący), ale wytrzymał ciężar ciała awanturnika.

 Nie macie co robić, hę? A co powiecie na małe zlecenie?

 Jak zlecenie, to rozmowa ze mną.

Na scenie spektaklu pokazał się jeszcze jeden mężczyzna. Raczej niski i wątłej postury, ale większą uwagę zwracała reszta jego wyglądu. Miał na sobie szatę taką, jak nosili czarodzieje, czarną ze złotymi wykończeniami. Na głowie kaptur, przez który twarz kolesia była zacieniona, jednak nie na tyle by móc dostrzec prymitywną, czerwoną czaszkę wymalowaną na tejże twarzy. Jego oczy były pozbawione źrenic, biel tych oczu budziła uczucie niepokoju. Zdecydowanie nie był to człowiek.

 Mroczny elf, co? – stwierdził oberżysta, instynktownie biorąc krok do tyłu. – Budzicie respekt, panie. Ale...

 Ale?

Oberżysta przełknął nerwowo ślinę. Nie wiedział jak przekazać elfowi wiadomość, że choćby nie wiadomo jak groteskowo bądź groźnie wyglądał, to na zlecenie szuka kogoś parającego się bardziej młotem lub toporem, niżeli magią zniszczenia – choćby ze względu na fakt, że czarodzieje za byle drobnostki wołali sobie potrójną stawkę. A biorąc pod uwagę, iż awantura w jego karczmie jeszcze się nie uspokoiła... Wolał dmuchać na zimne.

Postanowił jednak robić dobrą minę do złej gry.

 Mniemam, że samodzielnie sobie nie poradzicie z wyjątkowo denerwującym monstrum?

Elf zmrużył oczy. Te nie zrobiły się ani trochę bardziej przyjazne.

 Nie jestem sam. Ta banda debili jest ze mną. A chociaż nadmiernie się ślinią... – zawiesił głos, patrząc na niesapiącego już członka bandy debili – ...to wiedzą jak przypieprzyć, żeby upieprzyć. Swoją drogą, co to za monstrum?

Kolejna ambitna książkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz