Magiczne echo rozniosło się po ich głowach. Saibot jęknął z bólu, Vincent i Luzjusz syknęli.
– Chyba nas jeszcze nie zauważył... Jaki mamy plan? – spytał Luzjusz chwytając za swoje dwa noże. – Byle już nie... gadał. Saibot?
– Magię najlepiej zwalczać magią, ale to działa w obie strony. Jestem bardziej narażony na telepatię i wszelkie ataki natury niefizycznej, ale zapewne tak samo on. Musicie go zająć. Zwiążcie go bitwą, rozproszcie go, ja spróbuję go utłuc. Chyba, że ktoś wnosi sprzeciw?
– Mamy jednego maga, jednego walczącego na odległość, ja jestem bardziej kochankiem niż wojownikiem. Przydałby się nam jakiś cud, lepsza taktyka, albo jakieś wsparcie.
– Wsparcie, powiadasz? – rozległ się stłumiony głos za ich plecami, a wszyscy aż podskoczyli w miejscu.
Wysoki mężczyzna o czarnych, krótkich włosach uśmiechał się do nich z lekkim sarkazmem w jego spojrzeniu. Był odziany w lekką, skórzaną zbroję, w ręku miał krótki miecz, ale ich uwagę przykuł jeszcze jeden detal – ten facet miał przy sobie jeszcze jedno ostrze, sądząc po rękojeści miecza widocznej zza jego pleców.
– O kurwa, wiedźmin. – mruknął Vincent.
– W twojej dupie, idioto. Wiedźmini to albo białowłosi, albo łysi, albo...
– To po co ci dwa mecze?
– Jeden na paskudy, takie jak tam, w kopcu. – odrzekł zadowolony z siebie mężczyzna. – Ten drugi jest na idiotów, takich jak ty. Kumpla nie poznajesz? Kumpla, który położył ci...
– Wystarczy, wiemy. Miałeś pojawić się w następnym rozdziale, oto i jesteś. Wytłumacz nam jedno, jak się tu znalazłeś? – dołączył się Luzjusz.
– Wyobraźnia tego na górze i raptowna zmiana akcji. Tyle wystarczy. Dobra, idziemy przyjebać tamtemu? Od razu mówię. Nie mam pomysłu na taktykę, zdaję się na was.
– Dobra. – mruknął niewiele bardziej pocieszony Saibot. – Na razie po mojemu. Ja się tu przyczaję i spróbuję go rozbić telepatią, ale żeby nie tracić sił na jego opór, musicie go zmęczyć, zająć. Nie dajcie się zabić i sprawcie, żeby...
– Żeby co?
– Żeby mnie tu nie złapał. Gdy będę zajęty telepatią, nie będę w stanie obronić się za pomocą, hm, konwencjonalnych i bardziej fizycznych metod.
– Dobra, ustalone. – potwierdził czarnowłosy, dobywając drugiego miecza, wyraźnie dłuższego niż ten, który już miał w ręku. Ostrze było srebrne, nieskazitelnie czyste, a sądząc po jego zdobieniach – pochodzenia elfickiego. – Rób swoje, my do niego idziemy.
Saibot kiwnął głową i lekko się uśmiechnął do każdego z kompanów, gdy tamci ruszyli w stronę kopca i Szklanego Pinokio. Zamknął oczy, pozwalając swoim zmysłom się uspokoić. Gdy po krótkiej chwili uznał, że jest dostatecznie skoncentrowany, wymówił w myślach odpowiednią inkantację.
To było tak, jakby jego umysł wyhodował niewidzialnego dla nikogo węża. Wąż ten rozejrzał się po okolicy i natychmiast zlokalizował dużą, magiczną energię skoncentrowaną w nienaturalnym ciele wroga, wroga, którego trzeba było zagryźć, zatruć, owinąć go sobą, zmiażdżyć, zabić, unicestwić...
Rzucił się na wroga, oplatając go w mocnym uścisku. Chodziło o pełne unieruchomienie, pełny paraliż, całkowite uwiązanie umysłu – zarazem całej istoty – w jednym miejscu. Nie wyczuwał obecności jego partnerów w boju, ale wiedział, że będąc skoncentrowanym na jednym, nie zauważy milionów. Wróg sprawiał wrażenie zaskoczonego, nie zdążył zripostować, więc wąż zacisnął uścisk mocniej, jeszcze mocniej, sprawiając, że rywal faktycznie nie mógł się ruszyć. Sukces...
CZYTASZ
Kolejna ambitna książka
HumorCzwórka bohaterów o zdolnościach mniej lub bardziej magicznych przemierza pełne niesamowitych wydarzeń ziemie krainy, której nazwy nawet nie chciało mi się wymyślać. Ci bohaterowie to przyjaciele, za którym każdy skoczy do karczmy, na średniowieczny...