3. "Dusza duszy mojej..."

210 26 4
                                    

- Przechodziłam obok waszej sali i zobaczyłam kogoś nowego. - Zagadnęła Delfina, podchodząc cicho do Zygmunta.

- Nie widziałem cię. - Odparł Krasiński, uśmiechając się do swojej dziewczyny. Parą byli już od czasu dłuższego, była jego pierwszym poważniejszym zauroczeniem i z całą pewnością mógł przyznać, że ją kocha.

- Nie wchodziłam, zauważyłam tylko, jak ktoś stoi przed drzwiami - wyjaśniła.
- Nieczęsto macie kogoś nowego.

- Dziwi cię to? - Westchnął chłopak. - Mamy tutaj dużo kół, niewiele osób chce uczęszczać do literackiego.

- Racja. - Wzruszyła ramionami, kręcone włosy podskoczyły nieznacznie, zaczęła okręcać pasmo wokół palca.
- Włosy zaczęły mi się prostować.

- Nieważne. - Krasiński podszedł do niej, począł przeczesywać czarne pukle palcami. - To bez różnicy. Ładnemu...

- Tak, tak, ładnemu we wszystkim ładnie, wiem, też uważam, że świetnie wyglądam w tym mundurze. - Krzyknął Fredro, podchodząc do pary. Zygmunt obrzucił go wielce nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Mamy kłopot... Ty masz kłopot.

- Znowu niesamowicie ważny problem, kto zeżarł ciasto? - Zapytał Krasiński, unosząc nieznacznie lewą brew. Nie miał dzisiaj humoru, a już na pewno nie na zgadywanki Aleksandra.

- Tatuś do ciebie dzwonił. - Odparł Fredro, nic sobie nie robiąc z nieprzyjemnego tonu kolegi. Wyjął z kieszeni telefon.
- Masz, wziąłem ci. Możesz być wdzięczny, Adam chciał odebrać.

Miał ogromną ochotę Zygmunt odpowiedzieć, żeby Mickiewicz sobie ręce wsadził w... Jednak, nie przy kobiecie. Nie wypada. Krasiński odebrał telefon od Aleksandra, spojrzał na wyświetlacz, jedno nieodebrane połączenie od ojca. Bogu dzięki, tylko jedno. Nie wiedział w ogóle, jakim cudem zapomniał wziąć urządzenia z sali. Wszystko pewnie przez Delfinę, do której było mu tak śpieszno. Przeprosił szybko dziewczynę, Fredrę zignorował, i odszedł kawałek, aż znalazł się we względnie cichym miejscu. Usiłował dodzwonić się do ojca, jednak tym razem to on nie odbierał. Pewnie jak zwykle był wielce zajęty. Praca. Czyż jest coś ważniejszego niż praca? Coś z pewnością, najpewniej pieniądze. Czymże jest w końcu syn do pieniędzy? Łatwiej jest zrobić dziecko niż majątek, trudno zaprzeczyć. Zygmunt zdążył się przyzwyczaić, nie było mu już nawet z tego powodu smutno. No, może czasami. Po kilku minutach wyświetlacz rozświetlił się, telefon zawibrował. Przeciągnął Krasiński zieloną słuchawkę i przyłożył urządzenie do ucha. Przywitali się oschle, jak to mieli w zwyczaju.

- Mam nadzieję, że nie jesteś zajęty w piątek. - Odezwał się ojciec, zadając pytanie czysto teoretyczne, gdyby jego syn miał jakieś plany, i tak musiałby je odwołać.

- Nie, nie jestem. - Skłamał oczywiście. Umówiony był bowiem z Delfiną do teatru.

- Świetnie. Przyjadą do nas ważni goście. Chciałbym, abyś zabrał jednego z nich do restauracji.

- Sam? - zapytał już lekko zdenerwowany Zygmunt.

- Oczywiście, że sam. Przecież nie będę cię niańczył całe życie. - "Gdybyś to chociaż kiedyś robił", pomyślał tylko licealista. - Poradzisz sobie. To tylko jedna osoba.

- A ty? Gdzie wtedy będziesz? W pracy? - głos mu się łamał.

- Będę załatwiać ważne sprawy, związane zresztą z tobą. Muszę kończyć, do widzenia.

Rozłączył się. Swoją drogą, nie znał Krasiński innych osób, ojca i syna, którzy ciągle witali się przez "dzień dobry", żegnali przez "do widzenia" i nigdy chyba nie przeprowadzili żadnej luźnej rozmowy. Zygmunt przynajmniej tego nie pamiętał. Po chwili dopiero dotarły do niego ostatnie słowa rodzica, "sprawy związane z tobą". Teraz zaczął się poważnie donerwować i myśleć o wszystkich możliwych opcjach. Ojciec chce mu przepisać udziały. Chce go wydziedziczyć. Chce, żeby uczył się, jak działa firma. Nie miał pojęcia, wiedział za to, że nie da mu to spokoju do końca tygodnia. Przetarł oczy i wrócił do dziewczyny.

- Tata? - Zapytała bez ogródek.

- Tata. - Odpowiedział równie zwięźle. Milczał przez chwilę.
- Obawiam się, że będziemy musieli odwołać piątkowe wyjście.

- Dlaczego? - Delfina zadała pytanie, marszcząc idealnie wyregulowane brwi.

- Ojciec zaprosił gości.

- I co? Nie poradzi sobie z nimi? - Wyprostowała się, założywszy ręce na piersi.

- Przepraszam, pójdziemy następnym razem. - Starał się mówić najmilszym tonem, na jaki mógł się w ogóle zdobyć. Nie pierwszy raz odwoływał spotkanie.

- To był następny raz. - Dobry humor momentalnie opuścił dziewczynę.
- Mógłbyś chociaż raz powiedzieć mu, że masz swoje życie, a piątkowy wieczór chciałbyś spędzic na randce z dziewczyną?

Chłopak milczał jak zaklęty. Stali przez chwilę, wsłuchując się w odgłos korytarza.

- Twój ojciec dalej o mnie nie wie. - Delfina raczyła w końcu przerwać niezręczną ciszę. W jej głosie brzmiały ogromne ilości wyrzutów.

- Nie przyjąłby tego dobrze.

- Nie obchodzi mnie, jak on by to przyjął. - Odwróciła się i odeszła zdenerwowana, o mało nie wpadając na grupę ludzi wychodzących zza rogu. Owa grupa okazała się być reszta koła literackiego, która zapewne stała tam już od dłuższego czasu.

- Wściekła jak jasna cholera. - Skwitował Adam, podążając wzrokiem za dziewczyną.

- Nazbieraj jej kwiatków na przeprosiny. - Odezwał się Juliusz, opierając o najbliższą szafkę.

- Albo jabłek. Pod szkołą rosną, za darmo. - Dodał Aleksander.

- Zostaw w spokoju te biedne jabłka... - Wtrącił Wincenty.

Zygmunt nie słuchał. Przeklinał jedynie w myślach siebie i całą swoją rodzinę.

Zastanawiałam się jak rozwiązać sprawę Zygmunta i Delfiny, jako że dziewczyna związała się z nim dopiero po rozstaniu z mężem. Także tutaj, w tym oto opowiadaniu, nie zna jeszcze Potockiego. Zresztą, kto mi każe trzymać się prawdziwej historii? Nie bierzcie tego na poważnie. Miłego dnia.

Carpe diem |polski romantyzm au|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz