8. "Każdy w sobie kształt pięknego nosi."

181 19 2
                                    

Ściemniło się już dosyć dawno, nic dziwnego, listopad trawał w najlepsze, padało, wiało, o tym już się jednak dowiedzieliśmy. Norwid szedł przez chodnik z rękami w kieszeniach, jego szalik był już mokry od oddechu, twarz mu marzła, pewnie był cały czerwony - wyglądał jak stary opój. W rzeczywistości w ogóle nie pił. Nie miał na to ani ochoty, ani pieniędzy. Właśnie w kieszeni kurtki pobrzękiwały drobne - reszta z tego, co zostało po zakupach, niewielkich, nie mógli sobie, z babką, pozwolić na dużo. Przywykł już do oszczędnego, ubogiego życia. Spoglądając w niebo, liczył na zobaczenie gwiazd, rozczarował się jak zwykle. Chmury nawet działały przeciwko niemu, zasłaniały niemal cały firmament. Cyprian wbił więc spojrzenie w chodnik, nie był osobą, która chodziłaby z wysoko uniesioną głową. Nie miał zresztą powodów do dumy. Nie miał przed sobą także dalekiej drogi, nie spieszył się więc, w domu czekała go tylko babka, która i tak już z pewnością spała. Przejeżdżający obok samochód wjechał w dużą kałuże, woda poderwała się, niefortunnie chlapiąc Cypriana.
Już nawet nie klął pod nosem. I tak nic by to nie dało.

- Co ci się stało? - zapytał ktoś, kto właśnie przystanął tuż przed Norwidem. Cyprian podniósł mętny, z niewiadomych przyczyn, wzrok, zobaczył Zygmunta, z twarzą tak samo czerwoną od zimna, jak jego własna.

- Nic, samochód mnie ochlapał - oznajmił Cyprian Kamil, nie wiedząc, czy może iść już do domu, czy musi z Krasińskim rozmawiać. Nie wywarł na nim dobrego pierwszego wrażenia. Drugiego ani piątego też. Wydawało mu się, że pochodzą z całkiem innych światów. Trudno mu się zresztą dziwić.

- Ściągnij może tę kurtkę, tylko cię wyziębi - powiedział Zygmunt, nadwyraz zatroskany, Norwid nie wiedział dlaczego, nie wiedział też, czy chce wiedzieć.

- Nie trzeba - odparł tylko, dalej nie wiedząc, czy może już przestać blokować chodnik.

- Daj, wezmę to - wskazał na reklamowke - a ty to ściągnij. - Wyciągnął rękę po zakupy, a Cyprian oddał mu ją, chociaż sam nie wiedział dlaczego. Nie wiedział też dlaczego zaprowadził Zygmunta do siebie do domu. Musiał jednak to zrobić. Jakby nie patrzeć, choć nieproszony, Krasiński mu pomógł. A było to rzadkością. Być może zbyt pochopnie ocenił Zygmunta.
Wyciągnął z kieszeni pojedyńczy klucz, który przekręcił w zamku. Otworzył drzwi, w domu nie było wiele cieplej niż na zewnątrz. Ku zdziwieniu Cypriana, babcia nie spała, a siedziała przy stole.

— Wróciłem — powiedział Norwid, Zygmunt także przywitał się ze staruszką, rozejrzał po pomieszczeniu, kuchni dokładniej. Niegdyś żółte ściany zrobiły się z czasem szarawe, popękały, pod sufitem można było zobaczyć czarne plamy. Zlew i szafki pamiętały czasy bardzo dawne, jak cały dom zresztą. Po środku pomieszczenia, obok małego drewnianego stołu, stał niewielki grzejnik podłączony do prądu, dzięki czemu w pomieszczeniu nie było aż tak zimno. W pokoju, powiedzmy, sypialnym, wmurowany był piec, w którym Cyprian wieczorem rozpalał. Mimo złego stanu domu, był nadzwyczaj czysty.

— Nie powiedziałeś, że będziemy mieć gościa — odezwała się Hilaria, słabym, drżącym głosem, podnosząc wzrok na prawnuka i jego kolegę.

— Tak jakoś wyszło — odpowiedział Norwid, niebardzo wiedząc, co zrobić. Nie miewał gości zbyt często.

— No to czego tak stoisz? Postaw wodę i zrób herbaty. A ty usiądź, proszę — powiedziała wskazując na krzesło naprzeciw siebie. Krasiński posłusznie to zrobił, a Hilaria zaczęła przyglądać mu się miłym wzrokiem. Chłopakowi przykro zrobiło się na myśl, że zarówno ona, jak i Cyprian, muszą żyć w takich warunkach. — Chyba pierwszy raz Cyprian kogoś przyprowadził. Dobry chłopak, ale przyjaciół nigdy nie miał. — Norwid postawił przed Zygmuntem i babcią po kubku herbaty. Po chwili przyniósł jeszcze plastikową cukiernicę, a sam zajął miejsce obok prababki.

— Wydaje mi się, że w naszym kole został dobrze przyjęty — powiedział Zygmunt, wsypując do herbaty dwie łyżeczki cukru.

— Tym, jak mu tam było... tym, co wiersze piszecie? — zapytała staruszka, przypatrujac się uważnie wnukowi. — Wiem, że Cyprian coś tam czasami pisze, ale nigdy nie chciał mi przeczytać. A sama tego nie zrobię — wskazała palcem na swoje oczy — wzrok już nie ten, a Cyprian bazgra jak kura pazurem. — Machnęła ręką. — Pewnie byś coś zjadł. Nie mamy żadnego ciasta, ale jeśli chcesz mogę nalać ci zupy. Jałowa, bo jałowa, ale to zawsze zupa. A gotowanego trzeba zjeść.

— Nie trzeba — oznajmił Krasiński, nie chciał, żeby kobieta się klopotała. — Wracałem właśnie z kolacji.

— I po kolacji na zewnątrz jeszcze wychodzisz?

— Odwiozłem... narzeczoną do domu i postanowiłem się przejść.

— Ach, zakochanie — westchnęła Sobieska. — Dobrze być młodym i zakochanym, co? A ty kiedy przyprowadzisz jakąś dziewczynę, hm? — Kobieta zwróciła się do Norwida, pół żartem, pół serio. Cyprian nie odpowiedział, przed oczami pojawił mu się tylko obraz ślicznej Marysi, do której nie miał odwagi się odezwać, nie wiedział nawet, czy tego chce. Bał się po prostu, co w zasadzie nie było niczym nadzwyczajnym. Norwid jednak nigdy wcześniej nie był zakochany.

— Musisz mu wybaczyć jego małomówność — kontynuowała Hilaria widząc, że jej prawnuk nie ma zamiaru odpowiadać. — Od dziecka taki był. Bardzo się cieszę, że w końcu znalazł dla siebie miejsce u was, w tym... no, kole. — Uśmiechnęła się. Rozmawiali jeszcze chwile, Zygmunt miło spędził czas w towarzystwie kolegi, choć ten nie odzywał się za często, i jego prababci, która nadrabiała małomówność wnuka dykteryjkami maści wszelakiej. Spojrzał w końcu Zygmunt na drogi zegarek na ręce, wstał gwałtownie, widząc godzinę.

— Przepraszam, ale muszę już iść — oznajmił, ściągając płaszcz z oparcia krzesła. — Zasiedziałem się, rodzice pewnie się martwią. — Uśmiechnął się, obwiązując szalik wokół szyi. 

— Dziękuję ci za odwiedziny. Nie często mamy gości. Wpadnij jeszcze do nas, dom zawsze otwarty.

— Odprowadzę cię — powiedział Norwid, wstając od stołu. Poprowadził Krasińskiego do drzwi. Patrzyli na siebie przez chwilę, żaden nie wiedział co powiedzieć.

— Dziękuję za gościnę... — Ciszę postanowił przerwać Zygmunt, otwierając drzwi. — Widzimy się w szkole. Dobranoc.

— Dobranoc — odpowiedział Cyprian, zamykając drzwi za kolegą. Był prawie na sto procent pewien, że w szkole zostanie wyśmiany za nędzne warunki w jakich przyszło mu żyć. Jeśli nie ze złośliwości Krasińskiego, to pewnie z litości, powie o tym komuś. Na pewno. Norwid wrócił do kuchni, a zaraz potem począł rozpalać w piecu w sypialni.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 20, 2018 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Carpe diem |polski romantyzm au|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz