1 || Zły sen

99 7 4
                                    

        Frisk niepewnie podeszła do stojącego na przeciwko niej chłopca. Miał opuszczoną głowę, jakby wpatrywał się w coś pod swoimi nogami. W prawej dłoni dzierżył miecz niemal swojej wielkości, a jego szyja była niestarannie owinięta różowym szalikiem, przypominającym ten należący do Papyrusa. Chłopiec nie odzywał się, jedynie ciężko oddychał. Nawet nie drgnął, gdy Frisk położyła mu dłoń na ramieniu.

     — Wszystko w porządku? — zapytała cicho. 

      Chłopiec był od niej nieco niższy, toteż dziewczynka nie mogła dostrzec jego twarzy. Nie doczekawszy się odpowiedzi, schyliła się nieco, starając się zajrzyć pod jego grzywkę. Może płakał, dlatego nie chciał się pokazać? Zanim jednak Frisk zdążyła cokolwiek dostrzec, dziecko z całej siły odepchnęło ją, aż upadła na plecy, uderzając głową w ziemię. Zaalarmowana, nie zważając na mroczki przed oczami, czym prędzej uniosła się do pozycji siedzącej, szukając wzrokiem swojego oprawcy. Zdążyła jednak zobaczyć jedynie szybko zbliżające się do niej ostrze miecza. Uskoczyła w ostatniej chwili, czując, jak bicie jej serca przyspiesza. Niewzruszony chłopiec wycelował po raz drugi. Frisk wyczuła pod dłonią rękojeść małego noża. Mając jedynie ułamek sekundy na decyzję, dziewczynka odrzuciła broń i zakryła twarz dłońmi. Obiecała, że już nigdy nikogo nie skrzywdzi, i nie złamie tej obietnicy. Nawet kosztem własnego życia. Zacisnęła mocno powieki czekając na uderzenie...

     Jednak ono nie nastąpiło.

      Frisk otworzyła oczy i krzyknęła. Oczy chłopca płonęły żywym ogniem, a on z ogromną determinacją ciął mieczem klatkę piersiową dziewczynki. Ta jednak nie ucierpiała w żaden sposób - jakby była niematerialna, jakby ostrze przecinało powietrze. Dziecko jednak nie przestawało, aż różowy szalik zsunął się z jego szyi i upadł na ziemię.

     Frisk nie chciała na to patrzeć. Schowała twarz w dłoniach i czekała, aż ten koszmar się skończy.

***

     — Paps?

      Frisk nieśmiało uchyliła drzwi do pokoju szkieletu. Papyrus spał, cicho chrapiąc w dość oryginalny sposób, wydając z siebie ciche "nyeh" przy każdym wydechu. Dziewczynka zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę łóżka, ostrożnie omijając leżące na podłodze trzy talerze pełne spaghetti. Starając się nie obudzić przyjaciela, wślizgnęła się pod kołdrę.

     — Zły czas?

      Frisk wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos tuż nad sobą. Uniosła wzrok na Sansa, który bez zapowiedzi pojawił się w pokoju. W półmroku najlepiej widziała białe źrenice jego oczu.

     — Zły sen — odparła, marszcząc brwi. Mieszkali razem już od roku, a kościotrup nadal jej nie ufał. Od roku nie zresetowała czasoprzestrzeni i nie miała zamiaru tego robić. Od roku nie skrzywdziła nawet muchy, a i tak czuła się oceniana na każdym kroku. Sans uśmiechnął się szeroko i usiadł na taborecie przy łóżku.

     — A mnie coś łamie w kościach. Pomyślałem, że lepiej wyśpię się na tym niewygodnym stołku — rzucił od niechcenia, a Frisk przewróciła oczami. Oboje doskonale wiedzieli, co tu robi - sprawdza, czy jego brat nie zostaje zamordowany.

     — Nyeh... Człowiek? Sans?

      Papyrus odruchowo przyciągnął do siebie Frisk. Bycie przytulanym przez kościotrupa było bardzo oryginalnym przeżyciem, jednak to właśnie tego dziewczynka potrzebowała w tym momencie najbardziej.

     — Znowu ten zły sen? Już w porządku, człowieku. Twój wspaniały Papyrus cię obroni.

      Frisk uśmiechnęła się szeroko i pocałowała szkielet w czubek czaszki. Ten scenariusz powtarzał się niezmiennie od wielu dni. Raz na jakiś czas dziewczynka budziła się przerażona, śniąc różne wersje tego samego snu, i szła do swojego przyjaciela, żeby nie zostać samej. Cieszyła się ze swojej spokojnej natury - nigdy nie płakała przez sen, nie rzucała się po łóżku, nie krzyczała. Dzięki temu nie budziła Toriel, która miała dużo pracy i była bardzo zmęczona. Bracia natomiast nie robili zbyt wiele, więc zawsze mieli dla młodej czas.

     — Też miałem koszmar — rzucił Sans, bujając się na stołku — śniło mi się, że w Grillby's skończył się ketchup.

     — Sans!!! To wcale nie jest koszmar!!!!

     — A co ty możesz wiedzieć. Byłem bardzo spragniony.

      Frisk zaśmiała się cicho. W towarzystwie Papyrusa czuła się bardzo swobodnie. Obecność Sansa nieco ją niepokoiła, jednak wiedziała, że w razie czego szkielet będzie po jej stronie. Ich relacja była dość oryginalna. Jedynie oni znali prawdę o czasoprzestrzeniach i przeszłości Frisk. Sans był świadomy potęgi dziewczynki i pamiętał widok swojego umierającego brata, nadal więc bał się, że ich sielanka dobiegnie końca. Frisk natomiast robiła wszystko, by udowodnić mu swoją przemianę. A kościotrup naprawdę jej wierzył. Po prostu... Wołał zawsze mieć pewność. On także miewał koszmary. I niestety, mógłby tylko marzyć o tym, by polegały one na braku ketchupu w Grillby's.

      Podczas gdy Sans i Papyrus nadal wesoło sobie dogryzali, drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem, a na progu pokoju stanęła Undyne w piżamie.

     — Jest środek nocy. Przestańcie się drzeć, gówniarze, zanim obudzicie cały dom!!! — Krzyknęła, celując w nich włócznią, którą z jakiegoś powodu wzięła ze sobą, po czym wyszła.

     Sans jak się pojawił, tak i zniknął, a Papyrus i Frisk, pewni, że to wojowniczka prędzej kogoś obudziła niż oni, pospiesznie się położyli.

Undertale ||  Ever afterWhere stories live. Discover now