NIKT NIE POWINIEN BYĆ SAM

10 2 0
                                    

Wybudował ten dom dawno temu. Znał każdy jego kąt. Dobrze pamiętał, jak zbijał deski, które z czasem utworzyły zgrabne, prowadzące w dół schody. Szedł teraz po nich powoli, uważając na odstające gwoździe i nadłamane elementy. Nie remontował ich. Nie chciał. Nie miało to już sensu.

Postawił stopę na twardej, ubitej ziemi i przekręcił włącznik. W pomieszczeniu rozlało się żółte światło migoczącej żarówki. Uśmiechnął się, a spojrzenie pełne ciepła i poruszenia skierował w najciemniejszy kąt.

– Witaj przyjacielu. – wyszeptał, po czym zamknął za sobą drzwi.

*

Dobrze go pamiętam. Mieszkał niedaleko – może ze dwa, trzy domy w dół ulicy. Bałem się go. Miał wiecznie przymknięte skierowane w dół oczy. Powolnym krokiem przemierzał ulice nie kłaniając się nikomu. Nie odpowiadał też na pozdrowienia. Nikt ich ku niemu nie kierował.

Wiedziałem, że mieszkał sam. Był smutnym, nieszczęśliwym człowiekiem. Nie miał nikogo. Żonę zabrała mu choroba, syna wojna, a rodziców czas. Do nikogo się nie odzywał. Było kilku takich, którzy z niego drwili. Mówili, że to dziwak i że tylko ze swoim psem gada. Głupek, zboczeniec – tak o nim gadali. Nie obchodziło go to. Wszyscy, którzy mieli dla niego jakiekolwiek znaczenie dawno już odeszli.

Jedynym, co trzymało go przy życiu był jego pies – stary, siwy wilczur. Sam kilka razy słyszałem, jak z nim rozmawiał. Miał wtedy głos ciepły, pełen czułości. Gdyby nie dziura w płocie, przez którą widziałem, że rozmawia ze zwierzęciem, na pewno uznałbym, że ma gościa, że rozmawia z kimś z rodziny albo z dobrym, naprawdę dobrym przyjacielem. Tak też się do niego zwracał.

*

– Musisz coś jeść. Musisz, żebyś miał siły. – szeptał czule pochylając się nad mizerną budą.

Przyklęknął i postawił przy niej miskę z wodą i drugą z jedzeniem. Żył ubogo, lecz ze swym przyjacielem dzielił się wszystkim, co miał. Zawsze. Dwie kromki czerstwego chleba, resztka gulaszu, trochę ziemniaków z wczorajszego obiadu – tyle mógł mu zaoferować.

– Kochany, proszę, zjedz trochę. Nie mogę patrzeć, jak tak leżysz. Jesteś, jesteś przecież dla mnie...

Głos starca załamał się. Po twarzy pokrytej gęstą pajęczyną zmarszczek popłynęły łzy.

*

Śmiali się z niego cały czas. Pod sklepem, pod kościołem, na festynie. Wszędzie. Bali się go jednak. Choć był już stary i ubogi, nikt z nich nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz. Wiedzieli, kim kiedyś był. Walczył na wojnie i ratował rannych. Na swoich barkach nosił wielu. Wielu też w jego objęciach umierało. Między innymi jego jedyny syn. Ponadto dostrzegali, że pod połami nędznej kapoty ukrywa zahartowane w boju, muskularne i potężne ciało. Śmiali się, ale tylko za jego plecami.

Przyszedł taki czas, że stary wilczur zachorował. Jego właściciel raz nawet do nas przyszedł. Pytał, czy byśmy nie pomogli jakoś. Pamiętam, że tato mi kazał wtedy od razu na rowerze jechać do Nietążkowa, bo tam jedyny weterynarz był.

Niestety pies zdechł. Ponoć się okazało, że ktoś mu rzucił przez płot kiełbasę z potłuczonym szkłem. Tylko po co? Nie mogłem wtedy tego zrozumieć. Po co ktoś miałby robić coś takiego?

*

Starzec usiadł na zydelku wpatrując się w przymocowany do budy łańcuch. W piwnicy panował zaduch. Nie było jak wietrzyć. Nie miała okien, więc z dworu nigdy nie wpadało tam słoneczne światło.

Westchnął. Sięgnął po stalowe wiadro i szufelkę, żeby sprzątnąć nieczystości. Kiedy wszystko było gotowe, wysypał na podłoże kilka garści świeżej słomy.

NIKT NIE POWINIEN BYĆ SAMWhere stories live. Discover now