1

160 14 3
                                    

Nie widziałam ich, ale mimo to wiedziałam, że czekają na dole. Gnojki żądne krwi. Na pewno modlili się, aby coś mi się nie powiodło.

-Jak myślisz? Ze cztery i pół metra?

-Na luzie - powiedział Brandt. Chwycił mnie za rękę, bo silniej powiał wiatr. Gdy już stałam na desce, wypił resztkę piwa.

Wyjrzeliśmy razem za dach szopy. Pod nami w najlepsze trwała impreza. Piętnastka naszych najbliższych - i najbardziej odjechanych - przyjaciół.

-Na pewno chcesz to zrobić?

Oddałam mu swoją pustą butelkę.

-Nie na darmo nazywają mnie Królowąc Odlotów.

Z lewej strony sztywno na desce stał Gilman. W ciemności widziałam odblask księżycowego światła na jego spoconym czole.Laluś.

-Gotowy?

Przelknął ślinę. skinął głową.

Brand przymknął oczy i rzucł butelki między drzewa.Na kilka sekund zapanowała cisza, później rozległ sie głuchy brzęk,a potem krzyk i histeryczny śmiech naszych przyjaciół z dołu.Tylko pijani zanoszą się śmiechem z powodu brzęku tłuczonych butelek.

-Nie wiem Dez - powiedział. - Tam na dole niczego nie widać. Skąd wiesz gdzie wylądujesz?

-Będzie dobrze. Uda mi się. Jak milion razy poprzednio.

-Do basenu - rzekł Brandt - Z dachu trzymetrowego garażu. A tu jest conajmniej cztery i pół metra. Nie mam zamiaru taszczyć cię za dupe do domu.

Olałam go - jak zwykle zrzedził. Ugiełam kolana i odwrociłam sie do Gilmana.

-Cwaniaczek gotowy? - zapytałam z.uśmiechem.

Ktoś pogłośnił radio w samochodzie.Poleciały pierwsze takty Poker Face Lady Gagi. Trzymałam ręce na szczycie dachu. Z dołu słyszałam zagrzewające pijackie okrzyki. Pojechałam.

Włosy jak tysiąc drobnych rzemyków smagały mi twarz.Pod deską czułam nierówną nawierzchnię dachu. A później nic.

Lot. Zupełnie jakbym szybowała.

Przez upojną chwilę byłam w stanie nieważkości.Jak piórko dryfujące w powietrzu, zanim lagodnie osiądzie na ziemi. Poczułam przypływ adrenaliny, byłam poteznie podekscytowana.

Co najgorsze jest w kopoe adrenaliny? Że nigdy nie trwa długo.

U mnie to zaledwie pięć sekund. Tyle czasu zabrało zjechanie z dachu szopy i wylądowanie na (wcale nie tak miekkim) stogu siana.

Upadłam ze wstrząsem.Nic wielkiego.Grozil m najwyżej otarcie kości ogonowej i kilka siniaków. Bywało gorzej. Pochylialam sie i strzepnełam siano z dzinsów. Szybka inspekcja wykazała niewielkie rozdarcie nad lewym kolanem i kilka plamek z błota. Nic, z czym nie poradziłaby sobie pralka.

Gdzieś styłu usłyszałam jęk. To Gilman.

Nie należ mieszać brzoskwiniowej tequili z ciepłym piwem. Człowiek wyprawia głupot. Na przyklad zbyt dlugo siedzi na imprezie, na którą nie miał zamiaru pójść, albo idzie w krzaki z jakimś takim jak Mark Geller.

Albo zjeżdża na deskorolce z dachu rozklekotanej szopy. Hm... to nie całkiem prawda. Do takich rzeczy mam skłonność i bez alkocholu. Nie licząc całowania sie z Markiem Gellerem - bo to musialo być na kompletnej bani.

-Wszystko okej? - zapytał z dachu Brandt.

Pokazałam mu kciuk skierowany do góry i poszłam sprawdzić, co u Gilmana.Leżał otoczony wianuszkien dziewczyn, wiec zaczelam sie zastanawiac, czy aby czasem nie udaje.Przynajmniej trochę. Taki chudzielec zwykle nie budzi szczególnego zainteresowania wśród kobiet, wiec założę sie o wszystko, że robi co może,aby zwrócić na siebie uwagę.

-Ty masz nierówno pod czachą - mruknął, wstając na nogi.

Wskazałam stóg siana, na którym wylądowałam. Znajdował sie kllka.metrow od miejsca w ktorym Gilman miał twarde lądowanie.

-Ja mam nierówno? Ja przynajmniek celowałam w siano.

-Łuuu!!! - zawył swoim charakterystycznym głosem Brandt. Po chwili, zaciskając pięści, biegł wzdłuż ściany szopy. Stanął obok mnie i pokazał jezyk Gilmanowi, który uśmiechnął sie i go zlekceważył. Brandt stuknal mnie w ramie - To moja dziewczna.

-Dziewczyna musi sie już zmywać. Dziesiec minut calowania w krzakach i Mark Geller myśli, ze jestesmy dla siebie stoworzeni. Chyba nie chcesz robić sobie z niego wroga.

-Ale... - Brandt zmarszczł brwi. - ...inpreza dopiero sie rozkreca. Chyba nie zamierzasz rezygnować z galaretowatych shotów.

Uwielbiam galaretowate shoty. Może warto zostać... Nie.

-Raczej zrezygnuję.

-Dobra, to ide z toba.

-Nie ma mowy - odparlam - Czekasz na przyjście Bomby, zapomniales?

Spojrzał za siebie. Na polu ludzie zaczynali tanczyc w świetke ksiezyca.

-Na pewno dasz sobie rade sama?

-Jasne - wskazałam na swoje nogi. - Do jazdy na nich nie trzeba żadnegk prawka.

Chwile sie wahał, alw w końcu Cara wygrała. Pożegnaliśmy sie i odeszlam w ciemność.

      --------------------------------------------------

I jak podobal sie 1 roździał? Mi nawet nawet w drugim wiecej bedzie sie dzialo :P

Sory za błedy ... ale chcialam jak najszybciej dodac

TouchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz