1. List i bimber

2.5K 116 12
                                    

– Znacie moją odpowiedź, panowie. Nie zgadzam się.– Ucinam dyskusję coraz bardziej zirytowana. Nie przekonuje to jednak dywersantów z AK. 

  Ze stoickim spokojem pakuję dziennik i brulion do teczki. Wzdycham, biorę ją pod pachę i niechętnie przenoszę wzrok na mężczyzn stojących przede mną. Mogą mieć maksymalnie dwadzieścia lat. Gówniarze. Nie będą mi mówić jak mam wykonywać swoją pracę- przechodzi mi przez myśl.  

  – Proszę to jeszcze raz rozważyć – ciągnie wyższy. Jest poważny, stara się brzmieć groźnie, ale nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia.–  Polskie dzieci są filarem, na którym powinniśmy oprzeć nasz kraj. Pani rolą jest wtłoczenie im patriotycznych wartości. 

Oddycham głęboko, by zebrać w sobie siłę do ciągnięcia tej rozmowy. Opieram się ręką o biurko, zaciskam usta pomalowane czerwoną szminką w cienką linię i posyłam im niechętne spojrzenie.

– Proszę mnie teraz jeszcze raz, uważnie posłuchać, bo powtarzać się czwarty raz nie będę. Nie są panowie w wieku moich uczniów, żeby nie rozumieć jasnych przekazów – cedzę.–  Moją rolą w tym miejscu jest nauka dzieci niemieckiego. I tak już łamię zasady wplatając w lekcje język polski. Nie zamierzam bardziej ryzykować. Państwo Podziemne musi mnie zrozumieć, mam młodszą siostrę, dla której muszę przeżyć, z czym wiąże się niemieszanie się w kłopoty. 

– Z tego, co nam wiadomo, to pani siostra jest bezpieczna w Waszyngtonie pod opieką pani brata.–  Zaciskam zęby.–  Pani ojciec nie byłby dumny widząc, że jego starsza córka nie pomaga swoim rodakom. Mało tego, uczy dzieci języka szwabów. 

Wciągam powietrze do płuc ledwo wierząc, że ten idiota śmiał powoływać się na mojego ojca. Puszczają mi nerwy, pora kończyć tę żałosną farsę. 

  – Mój ojciec zginął właśnie dlatego, że kochał kraj bardziej, niż własną córkę. Nie zamierzam powielać jego błędów. Zapamiętajcie drodzy panowie, lepszy żywy obywatel, niż martwy bohater. 

Niższy chłopak krztusi się powietrzem na moje bezczelne słowa, a wyższy wytrzeszcza oczy w niedowierzaniu. Posyłam im najszerszy, sztuczny uśmiech, na jaki mnie stać i wychodzę z sali stukając donośnie obcasami, pozostawszy osłupiałych mężczyzn śmiących mnie nachodzić po lekcjach już trzeci raz w tym miesiącu. A to dopiero połowa października. 

Dokładnie 13 października 1942 roku. 

Nie znoszę Warszawy jesienią. Nie znoszę Warszawy w ogóle. Najchętniej wyjechałabym z tego przeklętego kraju. Zewsząd otaczają mnie tłumy szarych, smutnych Polaków, albo dosłownie szarzy SS-Manni bądź Wehrmachtowcy w szarych mundurach, z równie szarymi minami. Drażnią mnie ci ludzie. Wszyscy, bez wyjątku. 

Otulam się szczelniej płaszczem stojąc już prawie godzinę w kolejce po pieczywo. Odwiedziny roszczeniowych  wojskowych tylko popsuły mi humor. Przecież rodzice mogą uczyć swoje dzieci polskiego w domach, moją pracą jest nauczyć je niemieckiego. Czego ci ludzie nie rozumieją? 

Gdy wreszcie udaje mi się zrobić zakupy ruszam w drogę powrotną do domu. Od mojej kamienicy dzieli mnie już tylko przecznica, jak ktoś nagle zastępuje mi drogę. Prawie wpadam na ciemny mundur przede mną. 

  – Dokumenty –  ostry, niemiecki głos przeszywa moje myśli. 

  Spoglądam na SS-Manna i oddycham z ulgą. 

Znów mnie straszysz, Hans.–  Nieśpiesznie otwieram teczkę w poszukiwaniu kenkarty. 

Jedyna rozrywka w tym parszywym mieście.–  Niemiec powstrzymuje uśmiech i ja również. W końcu lepiej, żeby przechodnie nie zauważyli mojej przyjacielskiej relacji ze szkopem.–  Co tam, moja ulubiona Polko? Pijemy dziś wieczorem?

Jesień 42Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz