Jeszcze tylko kilka kroków. Ziemia spod moich korków bryzgała na chłopaków biegnących za mną. Karol, strzeż się! Nie łatwo ze mną wygrać - śmieję się w duchu.
- Kamil! - do moich uszu dobiega głos mojej mamy siedzącej na ławce i rozmawiającej z sąsiadką z naprzeciwka. Udaję, że nie słyszę, podobnie jak moi przyjaciele, bo dalej wszyscy biegną w moim kierunku by odebrać mi piłkę.
- Już prawie! Kamil, dalej, wygramy to! - tym razem krzyczy Dawid, skacząc przy tym jak dziecko. No ale przecież jesteśmy dziećmi.
- Kamil! Do domu, już późno!
- Ostatnia akcja, mamo! - odkrzykuję, w tym samym czasie trafiam piłką do bramki.
- Naprawdę musisz już iść? - pyta Damian. Kiwam głową i widzę jak nadzieja w jego oczach gaśnie po tym geście.
- Spokojnie, przyjdę jutro i zagramy jeszcze raz. - klepię go przyjacielsko po plecach po czym mówię do wszystkich - Narazie chłopaki! Spikniemy się jutro.
Biegnę do mamy, której jedna ręka jest położona na kierownicy mojego czerwonego roweru a drugą trzyma swój - biały z koszykiem z tyłu.
- Pewnie jesteś głodny, co? - pyta z uśmiechem, który odwzajemniam.
- Nie. - potrząsam energicznie głową i biorę w ręce kierownicę.
- Kamil! - słyszę jak woła mnie Maciek.
- Co jest?
- Kurczę, nie chcę zawracać ci głowy, ale faktycznie jest już późno, a ja roweru zapomniałem. I...
- Mam cię podwieźć? - domyślam się.
- Tak... O ile to nie kłopot. - macha rękami. Widzę, że ukradkiem spogląda na moją mamę, jakby bał się, że ta mu nie pozwoli.
- Żaden. Wskakuj. - moja rodzicielka wskazuje bagażnik mojego środku lokomocji. Michał klaska w ręce i bez zbędnych już ceregieli odjeżdżamy z boiska, które spowija powoli pomarańcz zachodzącego słońca.
Dziesięć minut później jesteśmy w domu. Od razu po przekroczeniu progu dociera do mnie zapach pieczonego chleba, jajecznicy i kompotu z czereśni. Wbiegam do kuchni.
- Cześć tato! - krzyczę i przytulam go z całej siły przy okazji urywając kawałek pieczywa. - Mm, jeszcze ciepłe. - mruszę do siebie.
- Ładnie to tak? - śmieje się, uderzając mnie żartobliwie po rękach. - Jak tam?
- Cześć kochanie. - mama wchodzi do kuchni i daje buziaka w policzek tacie.
- Super! Strzeliłem sześć goli. Wygraliśmy! - podnoszę ręce do góry i macham dłońmi.
- Z kim byłeś w drużynie? - dopytuje, nakrywając stół. Daje patelnię z jajecznicą na środek a obok niej pokrojony świeży chleb.
- Jak to z kim? - udaję oburzenie, ale w środku nie mogę opanować radosnych emocji. - Jasne, że z Damianem, Michałem, Dawidem i Maćkiem. A w ogóle, to mogę jutro też iść na boisko? - dodaję z nadzieją, po czym wkładam widelec z jajecznicą do ust.
- Pewnie! Mogę pójść z tobą, mama sobie trochę odpocznie. - proponuje tata. W odpowiedzi przytakuję ochoczo.
- Słyszałam, że Jadzia kupiła nowego psa. Rasowego ponoć. - odzywa się mama. - Tak mi Hania mówiła.
- Naprawdę? Ile już będzie miała tych psów? Z pięć pewnie jak nie więcej. - komentuje tata.
- Ale dobrze chyba tym psom u pani Kieleckiej, prawda? - zauważam.
- Tak tak, oczywiście.
Właściwie to rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Zwykła rodzinna rozmowa, jak zawsze. Kiedy kończymy jeść, mama zaczyna zbierać talerze do zlewu.
- Czekaj. Pomogę ci. - wstaję szybko i zbieram szklanki. Tata zaraz po mnie bierze patelnię i daje ją na blat obok kranu. Ścieramy stół, porządkujemy meble i wychodzimy do salonu.
- Idź już może spać, co synku? Musisz być jutro pełen energii. - śmieje tata. Kiwam głową, szybko przytulam jego i mamę.
- Dobranoc! - wbiegam do pokoju, przebieram się w piżamę i kładę się do łóżka. Parę minut potem jestem pogrążony w głębokim śnie.
***
A dziś... dziś stoję w deszczu nad szcześcioma grobami. Grobami moich przyjaciół i rodziców, zastanawiając się gdzie popełniłem błąd? Co takiego zrobiłem, że skazano mnie na takie cierpienie? Czym sobie na to zasłużyłem?
CZYTASZ
Człowiek z papieru
RandomNie da się żyć całe życie samymi wspomnieniami. Ale kiedy się im poddajemy jest tak przyjemnie i miło, prawda? Skupiamy się na tych dobrych jak i złych bo i z tych gorszych zrodziły się lepsze. Ciąg przyczynowo-skutkowy. Z czasem jednak zaczynamy wa...